Przybywam!
Zakończyłam lekturę i pragnę podzielić się wrażeniami zeń.
Erm... od czego by tu zacząć?
Będę pewnie pisała chaotycznie i trochę bredziła, wybaczcie mi to.
A zatem!
Książka bardzo mi się podobała. Początkowo trochę autorka skakała i czasem nie byłam pewna, czy w danej scenie jestem wciąż z Marcelinką, czy może już z jej siostrami podziwiającymi wydarzenia z innej części teatru (czy tam opery), ale potem się wszystko uspokoiło i cała historia potoczyła się płynnie. Niby historia jakich wiele - jest sobie panna, jest sobie książę-uwodziciel-bawidamek-itp.-itd. i mamy romans. Tylko że - BOHATEROWIE. O, i tu by się cedar na chwilę zatrzymała. Nasz drogi książę nie przypomina mi innych bohaterów romansów, których można opisać podobnymi mianami, jakich użyłam powyżej. Ma jakąś niedopowiedzianą narzeczoną, z którą łączy go enigmatyczny związek i dość mocno się jej trzyma, ale nawiązuje przy tym romanse bez namysłu, bo w końcu jest facetem, a faceci mogą, a wręcz powinni (to nie są moje poglądy!). Co ciekawe (w spoilery zaglądacie na własną odpowiedzialność)
Ten książę jest taki... nie wzbudza za bardzo sympatii. Jest bezmyślny, że chce się aż walić głową w blat, choć nie można mu odmówić dobrych chęci. I on w gruncie rzeczy niewiele się zmienia. Nadal ma sznyt bawidamka i próżniaka,
Clevedon jest już dość znudzony swoim życiem. Romansuje, bo romansuje, ale żeby mu to choć frajdę jakąś sprawiało? Właśnie nie. Bezczelna, uparta i przedsiębiorcza Marcelline nieźle go budzi i igra z nim, aż sam nie wie, czy bardziej go przy niej trafia szlag, czy bierze górę fascynacja.
Nie zakochałam się w tym bohaterze, ale ma w sobie coś interesującego, co sprawiło, że go nie znielubiłam, choć miałabym miliard powodów.
Marcelinka? Och, o niej to by można pisać i pisać, ale postaram się streszczać. Nie nazwałabym jej drugą Scarlett O'Harą, ale ma w sobie coś z niej. Jest uwodzicielska, może nie skończona piękność, ale faceci mogliby się ścielić u jej stóp, co ze zmartwieniem konstatuje Clevedon. Daje sobie radę w ciężkich czasach, potrafi wziąć się w garść i zaczynać od zera z całą bezwzględnością. Twarda sztuka, nie poddaje się i stąpa twardo po ziemi. Jej umysł działa wciąż na najwyższych obrotach i nie traci celu z horyzontu. I super. Umie mamić, ogrywać w karty każdego, odgrywać rolę arystokratki (tu trochę naiwnego bełkotu o niemal dziedziczeniu arystokratycznych nawyków, ale niech tam, wybaczam), zdobywać klientki, kombinować i nawrzeszczeć na faceta, jeśli pałęta jej się pod nogami. I usilnie dąży do tego, by książę wziął i się chajtnął z nie-do-końca-narzeczoną, niemal do samego końca mu w tym pomaga.
Ta dwójka to dość piorunująca mieszanka, ale świetnie do siebie pasują. I ten ich romans wygląda dość mało romantycznie (nie wiem, jak to lepiej ująć), ale bardzo interesująco się go czyta. Może dlatego, że żadne z nich nie prze w stronę ciepłych kluch, tylko każde ma twardy łeb, uparty charakter i swoje plany.
W książce mnóstwo, ale to naprawdę mnóstwo miejsca poświęcono modzie, szyciu, dobieraniu dodatków, materiałów do cery itd. I czyta się o tym świetnie, bo autorka nie usiłuje zanudzić, tylko zanurzyć czytelnika w tym świecie i pokazać go oczami Marcelline. Muszę przyznać, że dość ładnie wypadły też sceny erotyczne. Gwałtowna pierwsza, piękna druga i radosna trzecia.
Ogólnie w powieści ładnie wypadł motyw "kto się czubi ten się lubi".
Minusy?
- kilka jakichś dziwnie skonstruowanych zdań (być może, że to wina tłumaczki, ale też z drugiej strony mogła sama autorka coś palnąć, nie mogę teraz znaleźć tego fragmentu, ale gdzieś padło takie dziwne zdanie m/w: "Nie mogła skończyć na plecach z tym ślicznym ciałem między nogami." - kilka razy musiałam przeczytać sobie to zdanie, by załapać, o co chodzi, bo z tekstu nie wynikało, by panna miała ochotę bzyknąć się z księciem)
- okładka - wielki minus! Sama w sobie może nie byłaby taka zła, choć ilość różu przekracza moje różometry o straszliwe wartości, ale książka wygląda jak kolejna część niewydarzonych
Rywalek, zamiast kusić po prostu własną zawartością
- panienka Lucie - nie cierpię tego bachora.
Jestem na tak i kiedy wyjdzie kolejna część, na pewno się za nią wezmę.