Sol, raczej żadna by się nie uchowała, a przynajmniej nie w takiej roli, w jakiej siebie widziały.
U mnie na razie kolejność jest taka: 2, 1, 3. Czwórkę dopiero zbadam, ale i tak 3 wyląduje na szarym końcu, choćby dlatego, że jej nie skończyłam. Jedynka ma słaby wstęp (całowanie się z nieznajomym facetem - so much XIX century!
) i przynudza, jak bohaterowie zaczęli ze sobą sypiać.
Co do Lillian - była zadziorna, pyskata, ale serce miała na właściwym miejscu. A uparta była jak osioł, bo taki jej się partner trafił - z Marcusem nie dało się inaczej, oboje zatem krzesali potężne iskry, czasem dobre, czasem złe. Ale generalnie zaraz po pierwszym bzykanku nie przestali być ciekawi, zabawni i w książce nie przestało się dziać. Bohaterowie nie stracili charakterów, po prostu musieli się przyznać, że oprócz krzesania iskier chodzi tu jeszcze o miłość. Spodobała mi się próba Kleypas, by nadać także pozostałym postaciom jakiś rys. I tak np. hrabina, groźna, wyniosła hipokrytka, nie jest aż tak bardzo jednowymiarowa - szczątkowo, bo szczątkowo, ale jednak autorka starała się pokazać, dlaczego myśli tak, a nie inaczej i że jej życie było tak naprawdę bardzo przykre, co doprowadziło do zgorzknienia i uznania, że szukać szczęścia można jedynie tak jak ona próbowała. A mogła być po prostu zołzą "bo tak".