Znacie historię Pięknej i Bestii, prawda? Ojciec pięknej, zmuszony przez swoją dugą żonę do ciężkiej pracy gubi się w lesie i zostaje uratowany przez nieznanego mu człowieka. Podczas swojej rekonwalescencji w zamku wybawiciela widzi on piękną róże i postanawia ją zerwać dla swojej córki. Róża okazuje się przeklęta i Piękna musi zamieszkać z nieznajomym, który okazuje się być człowiekiem nad którym ciąży klątwa zmieniający jego wizerunek w twarz Bestii.
Całkiem proste, prawda? Myślcie o bajcie Disney’a i dostaniecie mniej więcej ten sam obraz.
„
A Court of Thornes and Roses” jest retellingiem historii Pięknej i Bestii. Czym jest retelling? To powiedzenie podobnej historii, ale w innych warunkach. Tak więc w książce Sarah J. Mass ojciec głównej bohaterki nie zrywa róży, lecz zabija ona w lesie wilka, który okazuje się być wróżką (w oryginale nazywają się oni fae) w postaci wilka. Feyre – główna bohaterka książki, mająca około lat 18 – za swój czyn musi zapłacić własnym życiem albo... udać się w głąb mrocznego lasu, przejdzie przez mur oddzielający świat ludzi od morderczego świata fae i nigdy już nie zobaczy swojej rodziny.
Na początku polubiłam Feyre, nie tylko dlatego, że była główną, jeśli nie jedyną żywicielką swojej rodziny, ale dlatego, że umiała postawić na swoim. Oraz dlatego, że przez pierwsze kilka rozdziałów nie wierzyła fae, pamiętała co ich gatunek zrobił ludziom (wiele lat wcześniej byli niewolnikami fae).
Jednak będąc w połowie książki – nie mówiąc już o jej końcu – miałam ochotę mocno nią potrząsnąć. I innymi bohaterami.
Tak jak i w baśni, fae który zabiera Feyre ze sobą do swojego świata, ma postać Bestii, jednak jest to postać… mniej straszna? Nosi on złotą maskę lwa, której nie może zdjąć. Po prostu nie może. Na początku jest opryskliwy i niezbyt miły – w końcu Feyre zabiła w lesie jego przyjaciela – ale jak to w romansach YA bywa, i Feyre i Tamlin (Bestia) powoli zaczynają czuć względem siebie coś więcej, niż obrzydzenie…
A potem Maas postanowiła to wszystko zniszczyć wytłumaczeniem klątwy, pokazaniem, kto ją rzucił. Czytałam ostatnie rozdziały książki nie wierząc w to, co widzę. Z całkiem fajnego retellingu, który mógłby być naprawdę fajny i wciągający, wychodzi nam… posłużę się tutaj angielską nazwą, ale hot mess. Końcówka jest jakby wycięta z innej książki, główny zły jest jakąś karykaturą a zakończenie jakby nie było dla mnie w pełni satysfakcjonujące, bowiem na pewno nie spodziewałam się tego, w jaki sposób to wszystko pójdzie.
Jestem wielce zawiedziona. Spodziewałam się po recenzjach czegoś… więcej. A dostałam
„A Court of Thornes and Roses”.
Niestety.
2 na
5 gwiazdek