Uffff... Dobrnęli do końca. A ja muszę pozbierać trochę myśli, żeby powiedzieć, co sądzę. Po pierwsze, to jest Anne Stuart i czytelniczki jej książek powinny zatem wiedzieć, czego się w związku z tym spodziewać po fabule, a zwłaszcza po głównym bohaterze. Anne Stuart pisze wręcz wzorcowych badassów (bo nie bad boyów, jej bohaterowie są z reguły dojrzałymi mężczyznami, żadne tam NA czy YA). Tym razem jednak już z blurba wynika ciężki, nawet jak na Stuart, kaliber. Oto bowiem Richard Tiernan, skazany na karę śmierci za zamordowanie żony i dwójki małych dzieci, w oczekiwaniu na apelację, wychodzi za kaucją wpłaconą przez znanego pisarza Seana O'Rourke'a. Richard, który nigdy nie przyznał się (ale też i nigdy nie zaprzeczył) do popełnienia tych czynów, ma opowiedzieć Seanowi prawdę. Stawia jednak jeden warunek, Sean ma ściągnąć córkę, redaktorkę z zawodu, Cassidy, by pomogła mu w pracy nad książką. Oczywiście od początku wiemy, że to jest jakaś gra, że Richard ma ukryte cele i diaboliczny plan, do którego realizacji ma prowadzić uwiedzenie Cassidy.
No i gra się zaczyna.
Nie będę Wam opowiadała fabuły, bo możecie sobie wyobrazić, że jest oczywiście klasycznie, że każdy z bohaterów (poza Cassidy) coś ukrywa, że każdy ma jakieś swoje ukryte cele, który wypływają stopniowo i często powodują kolejny wzrost napięcia.
Jest ciekawie, ale powiedziałabym, że przede wszystkim dlatego, że chcemy się dowiedzieć, czy Richard naprawdę zabił (to jest romans, w którym Richard jest głównym bohaterem, więc liczymy na to, że jednak nie zabił). A jeśli nie zabił, to kto zabił, kogo i dlaczego. Autorka robi nam w pewnym momencie lekką (ale lekką tylko) wodę z mózgu, a intrygi i całej reszty możemy domyśleć się mniej więcej po połowie, może po dwóch trzecich książki, jeśli ktoś słabo kojarzy.
Występuje tu tradycyjnie parę niedorzeczności scenariuszowych (ale w ilości i jakości akceptowalnych dla gatunku), nie irytują one jednak ponad miarę. Natomiast co do samego uczucia między głównymi bohaterami, to mam z nim pewien problem. Nie przekonała mnie ani ona, ani on. Oczywiście, należy pamiętać, że po pierwsze to Stuart, a po drugie to 1995 rok (prawie ćwierć wieku temu). Nie jest to z pewnością najlepsza książka Stuart, jaką czytałam, w zasadzie jest nawet dość daleko od pudła, ale myślę, że w ramach dywersyfikacji gatunku warto ją przeczytać, bo jest po prostu inna. I last but not least, dobrze napisana, niezbyt długa, nie przegadana, nie rozwleczona w czasie. W zasadzie, gdyby bohaterowie byli bardziej wiarygodni, to mogłabym postawić nawet 8/10...
7/10 za całość.