Przestaję wierzyć w to, że są jeszcze uczciwi hodowcy, najważniejsze są pieniądze. Axla kupiliśmy z takiej bardziej pseudo hodowli, dlatego był troszkę psychicznie "skrzywiony": bał się byle czego, jak przywieźliśmy go do domu to tylko przewracał się na plecy i siusiał ze strach, zejście ze schodów na dwór to było wyzwanie, dopiero łakomstwo zwyciężyło i szedł za kiełbasą. Pierwsze co zrobiliśmy po powrocie do domu to była kąpiel, bo był bardzo brudny, mąż poszedł odstawić samochód do teścia i jak wrócił to psa nie poznał tak przejaśniał
, ale zdrowotnie nie było wielkich problemów, biegunka czasem, ale u goldenów to częste, mają "delikatne żołądki", raz tylko był u niego vet, bo nie chciało mu przejść po nifuroksazydzie. W 2014 pękło mu naczynie w uchu, ucho spuchło trzeba było mu ściągać krew trzy razy, jadł rutinoscorbin i później nie było już problemu, potem "zatkały" mu się gruczoły przy odbycie, miał płukane i zaczął mieć lekkie problemy ze stawami, ale dawałam u rewetię. Jesienią 2015 zauważyłam, że gryzie łapę (wygryzanie sierści było u niego normą - nerwy), wyżej niż zwykle, miał tam taki mały bąbel jak ziarenko groszku z dziurką na środku, myślałam, że może zakłuł się jeżynami jak byliśmy na spacerze, ale to zaczęło mu rosnąć. Poszliśmy do veta, wyciął to, poszło do analizy i przyszedł wynik, że to przerzut nowotworu złośliwego. Nie robiliśmy mu żadnych badań, podjęliśmy decyzję, że dopóki się dobrze czuje nic mu nie dolega będzie z nami. 27 stycznia był na dworze chciał się bawić z innym psem, potem żebrał o jedzenie przy stole, na drugi dzień rano mąż szedł do pracy, pies wstał normalnie i szykował się na dwór, powiedziałam mu, ze to jeszcze za wcześnie to poszedł spać dalej. Później wstałam on tez i zaczęłam się szykować na spacer, ale zauważyłam, że się trzęsie, myślałam, że znów się czegoś przestraszył. włożyłam mu obrożę i chciałam iść, ale Axel nie chciał zaparł się jak osioł i nic nie pomagało. Zadzwoniłam do syna żeby przyjechał, zmierzyliśmy mu temperaturę miał lekką gorączkę, potem zadzwoniłam do veta i poprosiłam żeby przyjechał, pies zlazł z wersalki i położył się na dywanie u nas w pokoju. Przyjechał vet obejrzał go i chciał żeby wstał, zawołałam go i widać było, że chyba boli go ta noga, dostał zastrzyki: steryd, przeciwbólowy, i jeszcze coś już nie pamiętam, pokazałam, że wokól tego miejsca gdzie był guz ma pełno taki drobniutkich jakby bąbli. Vet poszedł, a Axel jak leżał na brzuchu, tak już nie wstał, próbowałam mu pomóc wstać, złapałam pod pachy to aż zaskomlał. Musiało go coś bardzo boleć, bo on był bardzo odporny na ból, nie było po nim widać, że mu coś dolega. Zadzwoniłam do syna, potem do męża do pracy i umówiliśmy się, że jak mu nie przejdzie to trzeba będzie podjąć decyzję o eutanazji. Mąż przyszedł rano z pracy to też nie wstał, a to był jego pies, jego najbardziej lubił, potem syna, a ja byłam tą od michy. Zadzwoniłam po syna i potem do veta żeby prosić o przyjazd do domu, bo Axel się bardzo bał lecznicy i nie chcieliśmy go jeszcze bardziej stresować. Odszedł w domu przy nas, tylko ja w ostatnim momencie uciekłam do łazienki. I tak została tylko Bajka.
Joakar ten pan, który miał Juliana zgłaszał, ale nie wiem czy jej coś zrobili, ona mu powiedziała, że nikogo się nie boi i tyle. A hodowli nie zamknęła tylko zawiesiła, dalej ma mco, tylko, że nie ma zadnego ze "starych" kotów, dlatego tak się wściekła, że ja piszę o jej hodowli zamiast zgłosić się tylko do niej, powiedziała, że to moja wina i ze powinnam zmienić veta i że pewnie zmyślam, bo nic nie robiłam, to jej napisałam:
Gdybym nie wykonała badań to bym nie pisała na forum, kot miał wykonany test na białaczkę ( dwa razy ) i wyszedł ujemny nie miał się gdzie zarazić, bo jest nie wychodzący, a kotka, którą mam w domu ma w książeczce, że zanim do nas "przyszła" miała robiony test na FELV i FIV i także są ujemne. Kot miał zrobione testy na mycoplasma felis w labolatorium w Niemczech, Test Coombsa, dwa razy morfologię z rozmazem, morfologię zwykłą, jutro będzie miał jeszcze test na FIV. Miał wykonane dwa razy USG jamy brzusznej i nerek, które wykazało torbiel na jednej nerce, jednak poziom mocznika i keratyniny nie wskazuje na to, że przyczyną jest nerka. Miał robione też badania "wątrobowe" też nic nie wskazuje na chorą wątrobę. Nie rozumiem dlaczego się Pani oburza, nie zrobiłam nic złego, tylko się zapytałam, bo jestem ciekawa, mam prawo. Sama pani pisze, że nic nie wie o rodzeństwie kota. I proszę nie podważać kompetencji lekarza weterynarii u którego kot jest leczony. Torbiele na nerce też miał, weterynarz zrobił sekcję, bo chciał wszystko obejrzeć, nie znalazł nic oprócz torbieli, ale ponoć pkd jest dopiero od iluś tam sztuk na jednej nerce.
Trzymam kciuki za Floriana.