Teraz jest 28 listopada 2024, o 19:41

Domowy zwierzyniec

Dom i okolice: nasi domownicy, kulinarne opowieści, dekorowanie, ciuchy, szycie i dzierganie, domowe ogrody
Avatar użytkownika
 
Posty: 33018
Dołączył(a): 18 maja 2011, o 15:02
Ulubiona autorka/autor: Janet Evanovich

Post przez Janka » 10 grudnia 2016, o 15:02

Szkoda w takim razie, ale z drugiej strony patrząc, jesteś kochana, że potrafisz się dla nich poświęcić i zrezygnować na razie z realizowania marzeń o psie. A to też jest bardzo fajne.
Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 5914
Dołączył(a): 18 listopada 2015, o 18:19
Ulubiona autorka/autor: Nie mam, czytam to co mi się spodoba;)

Post przez giovanna » 10 grudnia 2016, o 17:46

Święte słowa Janko :), podpisuję się pod nimi. Może szczeniaczka by się nie bały? Ale z drugiej strony mogłyby zrobić mu krzywdę.

Avatar użytkownika
 
Posty: 27968
Dołączył(a): 22 lutego 2012, o 21:14
Lokalizacja: Warszawa
Ulubiona autorka/autor: Kristen Ashley/Mariana Zapata

Post przez Duzzz » 10 grudnia 2016, o 19:56

Do szczeniaka mogłyby się przyzwyczaić lub na tyle znosić swoją obecność by siebie tolerować. Jednak ze zwierzakami różnie bywa. :wink:

“How do you always know where to find me?''
His voice achingly gentle, he says, "The same way a compass knows how to find true north.”
― J.T. Geissinger, Cruel Paradise

“It’s not inexplicable. I like you the way Newton liked gravity.”
“I don’t know what you mean.”
“Once he found it, everything else in the universe made sense.”
― J.T. Geissinger, Cruel Paradise

“Life is short. You don't get a do-over. Kiss who you need to kiss, love who you need to love, tell anyone who disrespects you to go f*ck themselves. Let your heart lead you where it wants to. Don't ever make a decision based on fear. In fact, if it scares you, that's the thing you should run fastest toward, because that's where real life is. In the scary parts. In the messy parts. In the parts that aren't so pretty. Dive in and take a swim in all the pain and beauty that life has to offer, so that at the end of it, you don't have any regrets.” ― J.T. Geissinger, Cruel Paradise

Avatar użytkownika
 
Posty: 15876
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Ulubiona autorka/autor: Amanda Quick

Post przez joakar4 » 10 grudnia 2016, o 21:49

Muszę się wyżalić, z góry przepraszam za marudzenie i długi post.

Florian się nam poważnie rozchorował. Pisałam kiedyś, że ma zapalenie krtani i tchawicy. Objawia się to u niego krztuszeniem się jedzeniem i wymiotami. Brał 3 serie antybiotyków i poprawa była chwilowa. Ale tak źle jak w tygodniu nigdy nie było. Wymiotował po dwóch kawałeczkach mokrej karmy. Pojechaliśmy do weta, ten po kilku godzinach obserwacji stwierdził, że źle go leczyli od października i że to coś poważnego. Ale on nie wie co i w ogóle to mu wygląda na białaczkę albo hiv, a co za tym idzie chłoniaka. Bo taki paraliż krtani samoistnie u kotów nie występuje. No i mamy jutro przyjechać. I tutaj na szczęście Florian się zesikał z nerwów i wet stwierdził, że zbada mocz. I wyszła masakra - krew, białko, cukier, wszystko czego nie powinno być on ma. Dzisiaj go zawieźliśmy i wymusiliśmy usg i test na białaczkę. No na usg wyszło, że nerki ma strasznie zniszczone, jak to lekarz stwierdził, do wymiany. Białaczki na szczęście brak, ale ja od wczoraj ryczałam i czytałam wszystko w necie. Strasznie się bałam, że mi się Gilbert też zaraził. Wet mi jeszcze nagadał, że chore koty nie dożywają 3 lat. A ja strasznie na te 3 lata czekam, bo do tego czasu brytki rosną i dopiero wtedy wyglądają tak jak powinny.

W każdym razie wet nas z tym zostawił, on nie wie jak połączyć chore nerki z krtanią. Kurcze niby najlepszy specjalista w mieście, a więcej czasu spędził podliczając rachunek niż mówiąc nam co dalej robić. Na razie dostaliśmy leki na 6 dni i nawet nie kazał przyjść do kontroli. :zalamka:
Mamy straszny żal do siebie, że nie wyhaczyliśmy wcześniej objawów. Ale z perspektywy czasu myślę, że nic niepokojącego się z jego sikaniem nie działo.. Ale wkurza nas też wet, płacimy nie małe pieniądze, a za każdym razem trzeba prosić badania. Cały sprzęt ma na miejscu, a głupie badanie moczu zrobił tylko dlatego, że kot się mu zesikał do kaczki. Gdyby nie to dalej by rozkładał ręce.
W poniedziałek będziemy dzwonić do kliniki w sąsiednim mieście, gdzie jest więcej specjalistów.

Avatar użytkownika
 
Posty: 29641
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:17
Lokalizacja: Pozostanę tam, gdzie jestem.
Ulubiona autorka/autor: Margit Sandemo

Post przez LiaMort » 10 grudnia 2016, o 22:11

Joakar :przytul:
RM 

"But at the same time we still know the shit happens everytime, so I think c'est la vie, that's life. "

Avatar użytkownika
 
Posty: 5914
Dołączył(a): 18 listopada 2015, o 18:19
Ulubiona autorka/autor: Nie mam, czytam to co mi się spodoba;)

Post przez giovanna » 10 grudnia 2016, o 23:15

Bardzo przykre :glaszcze:

Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 10 grudnia 2016, o 23:59

joakar :przytul:
“Man. God. Roarke. An interesting and flattering lineup.”
“Safe men are for marrying. Dangerous men are for pleasure.”

Avatar użytkownika
 
Posty: 33018
Dołączył(a): 18 maja 2011, o 15:02
Ulubiona autorka/autor: Janet Evanovich

Post przez Janka » 11 grudnia 2016, o 02:56

Joakar, bardzo, bardzo Wam współczuję i trzymam kciuki, żeby Florian szybko dostał dobrą diagnozę i żeby pomogło mu leczenie oraz żeby Gilbert się niczym nie zaraził.
Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 27968
Dołączył(a): 22 lutego 2012, o 21:14
Lokalizacja: Warszawa
Ulubiona autorka/autor: Kristen Ashley/Mariana Zapata

Post przez Duzzz » 11 grudnia 2016, o 03:52

Joakar, współczuję. Zdrówka dla Floriana :przytul:

“How do you always know where to find me?''
His voice achingly gentle, he says, "The same way a compass knows how to find true north.”
― J.T. Geissinger, Cruel Paradise

“It’s not inexplicable. I like you the way Newton liked gravity.”
“I don’t know what you mean.”
“Once he found it, everything else in the universe made sense.”
― J.T. Geissinger, Cruel Paradise

“Life is short. You don't get a do-over. Kiss who you need to kiss, love who you need to love, tell anyone who disrespects you to go f*ck themselves. Let your heart lead you where it wants to. Don't ever make a decision based on fear. In fact, if it scares you, that's the thing you should run fastest toward, because that's where real life is. In the scary parts. In the messy parts. In the parts that aren't so pretty. Dive in and take a swim in all the pain and beauty that life has to offer, so that at the end of it, you don't have any regrets.” ― J.T. Geissinger, Cruel Paradise

Avatar użytkownika
 
Posty: 15876
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Ulubiona autorka/autor: Amanda Quick

Post przez joakar4 » 11 grudnia 2016, o 05:57

Bardzo dziękuję Dziewczyny :*

Janka napisał(a):Joakar, bardzo, bardzo Wam współczuję i trzymam kciuki, żeby Florian szybko dostał dobrą diagnozę i żeby pomogło mu leczenie oraz żeby Gilbert się niczym nie zaraził.


Na szczęście zakaźne choroby zostały wykluczone.
Teraz już wiem, że nie ma co słuchać weta i trzeba zaszczepić kota na białaczkę. Ja tego nie zrobiłam, bo Gilbert mało wychodzi na dwór. I tylko się strachu najadłam niepotrzebnie. :zalamka: No i jeśli ma się kota z niewiadomego żródła to konieczne jest zrobienie testu na FIV i FelV (koszt ok. 70 zł), bo inaczej może być nieciekawie.

Avatar użytkownika
 
Posty: 5914
Dołączył(a): 18 listopada 2015, o 18:19
Ulubiona autorka/autor: Nie mam, czytam to co mi się spodoba;)

Post przez giovanna » 11 grudnia 2016, o 13:35

Ja miałam kota z ponoć renomowanej hodowli, jak miał cztery miesiące spadł ze stolika, który sięga mi do kolan i pozrywał więzadła krzyżowe w stawie - operacja, poza tym miał chyba herpes wirusa: ciągle czarny nosek, potem miał zapalenie spojówek, w ogóle był malutki jak na mco ważył niewiele ponad pięć kilo, gdzie dorosłe maine coony ważą nawet dwanaście. We wrześniu 2014 roku był osowiały, potem zaczął wymiotować, poszłam do weta: pierwsza diagnoza - nerki, syn zawiózł krew do badania do szpitala w innej miejscowości, wyszło, że to nie nerki. Owszem nie były za dobre wyniki, ale wyniki krwi były takie jakby się czymś silnie zatruł. To był czwartek, w piątek poszłam na następną wizytę, ludzi było w cholerę, dostał kroplówkę, zastrzyk i antybiotyk w tabletkach z poleceniem, że jakby się coś działo mam dzwonić. W nocy wymiotował, był w innym pokoju, zasnęłam mocno i nie słyszałam, rano cała podłoga była w wymiotach. Nie wiedziałam co robić, mieliśmy pogrzeb w rodzinie na godzinę czternastą, ale przypomniało mi się, że nie daleko przeniósł się vet, który przyjmuje w soboty. Pobiegłam, kazał przywieźć Bazylka, obejrzał wyniki kota i mówi, że to na pewno nie są nerki, dał mu zastrzyki i kazał przyjść w poniedziałek. I się zaczęło: morfologia krwi z rozmazem - bardzo silna anemia, leki, parę dni dobrze i z powrotem to samo, badanie na mycoplasma felis ujemne, felv i fiv ujemne na białaczkę robione dwa razy, toksoplazmoza ujemne, badania wątrobowe w normie, usg torbiel na nerce. Zaczęliśmy się zastanawiać nad badaniem na niedobór kinazy pirogronianowej, ale postępowaniem w tym przypadku jest albo usunięcie śledziony, albo przeszczep szpiku. Lekarz zaproponował usuniecie śledziony, zgodziliśmy się, miał już też powiększoną wątrobę i bolało go. Operacja się odbyła, śledziona "poszła" do badania, w nocy był horror, bo strasznie wymiotował po narkozie, na drugi dzień zaczął chodzić, karmiłam go z ręki gotowaną piersią z kurczaka, bo nic innego nie chciał. Potem miał lepszy apetyt, w ponad tydzień od operacji, w poniedziałek miał mieć ściągane szwy. W piątek byliśmy na kroplówce z witaminami, rana pięknie się goiła. Wróciliśmy do domu, nie chciał jeść, ale zawsze tak było, dopiero koło wieczora odzyskiwał apetyt, poszedł spać. Koło chyba dziewiętnastej próbowałam mu dać jeść, wymieszałam karmę z lekiem na wątrobę, też nie chciał, za jakąś chwilę zauważyłam, że oddycha z otwartym pyszczkiem, poluzowałam mu kaftanik, masowałam brzuszek, w końcu zadzwoniłam do veta i kiedy z nim rozmawiałam zaczął mieć odruchy jak do wymiotów, złapałam go na ręce, ale to nie były wymioty, tylko on umierał, chyba się dusił. Odszedł na moich rękach, to było straszne, ryczę znów jak to piszę Obrazek
Przyszły wyniki z histopatologii: chłoniak, ale on już tego nie doczekał.
Jakbyś potrzebowała może wyniki Bazyla to mam chyba wszystkie mogę udostępnić.

Avatar użytkownika
 
Posty: 15876
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Ulubiona autorka/autor: Amanda Quick

Post przez joakar4 » 11 grudnia 2016, o 15:32

Giovanno, też się poryczałam. Bardzo Ci współczuję. :przytul: :glaszcze:
Na razie bardzo Ci dziękuję za wyniki, ale nie mamy z czym ich porównać, bo mój ojciec nie wpadł na to żeby zabrać wyniki od weta.
Wet do nas wczoraj dzwonił z przeprosinami, bo nie pamiętał czy kazał przyjść na kontrolę w piątek. To wtedy zrobią nowe wyniki. I powiedział, że jedzie na jakieś sympozjum czy szkolenie to poruszy temat Florka. No zobaczymy :yeahrite: Pytałam też hodowcę Gilberta czy nie zna jakiegoś dobrego specjalisty, ale ona jest całym sercem za naszym. Taaa, on ją reklamuje w gabinecie, a ona jego na stronie internetowej. W każdym razie obiecała zapytać swojego znajomego weterynarza z Torunia, który mi już bardzo pomógł jak Gilbertowi łapki siadły.
Dzisiaj jest lepiej, zjadł antybiotyk potem karmę i nie wymiotował.

Co do dobrych hodowli to wszędzie mogą trafić się chore koty. Gilbert też mi chorował, a to zapalenie spojówek, a to przewiane uszy. Najgorsze było to nie przyswajanie witamin i w konsekwencji niedźwiedzie łapki. Wtedy hodowca mnie zapewniał, że ona robi wszystkie badania swoim kotom i bardzo mnie wtedy wspierała i pomagała go wyleczyć. Teraz zresztą też mi mówiła, że każdy jej kot z hodowli jest zaszczepiony i regularnie badany na Fel-V, chciała mi nawet skany zaświadczeń pokazywać. Ja jej wierzę i jeśli będę kiedyś brała kolejnego kota to raczej od niej. Z tym, że nie po tych samych rodzicach co Gilbert. :ermm: Jego ojciec jest piękny, ma świetny charakter i G. go odziedziczył, ale nie wiem czy to nie po nim odziedziczył też nieprzyswajanie witamin.

Avatar użytkownika
 
Posty: 21199
Dołączył(a): 7 października 2013, o 18:13
Ulubiona autorka/autor: brak ulubionej

Post przez klarek » 11 grudnia 2016, o 17:08

O Matko, dziewczyny jak mi strasznie przykro :przytul:

Avatar użytkownika
 
Posty: 5914
Dołączył(a): 18 listopada 2015, o 18:19
Ulubiona autorka/autor: Nie mam, czytam to co mi się spodoba;)

Post przez giovanna » 11 grudnia 2016, o 20:16

joakar4 napisał(a):Giovanno, też się poryczałam. Bardzo Ci współczuję. :przytul: :glaszcze:
Na razie bardzo Ci dziękuję za wyniki, ale nie mamy z czym ich porównać, bo mój ojciec nie wpadł na to żeby zabrać wyniki od weta.
Wet do nas wczoraj dzwonił z przeprosinami, bo nie pamiętał czy kazał przyjść na kontrolę w piątek. To wtedy zrobią nowe wyniki. I powiedział, że jedzie na jakieś sympozjum czy szkolenie to poruszy temat Florka. No zobaczymy :yeahrite: Pytałam też hodowcę Gilberta czy nie zna jakiegoś dobrego specjalisty, ale ona jest całym sercem za naszym. Taaa, on ją reklamuje w gabinecie, a ona jego na stronie internetowej. W każdym razie obiecała zapytać swojego znajomego weterynarza z Torunia, który mi już bardzo pomógł jak Gilbertowi łapki siadły.
Dzisiaj jest lepiej, zjadł antybiotyk potem karmę i nie wymiotował.

Co do dobrych hodowli to wszędzie mogą trafić się chore koty. Gilbert też mi chorował, a to zapalenie spojówek, a to przewiane uszy. Najgorsze było to nie przyswajanie witamin i w konsekwencji niedźwiedzie łapki. Wtedy hodowca mnie zapewniał, że ona robi wszystkie badania swoim kotom i bardzo mnie wtedy wspierała i pomagała go wyleczyć. Teraz zresztą też mi mówiła, że każdy jej kot z hodowli jest zaszczepiony i regularnie badany na Fel-V, chciała mi nawet skany zaświadczeń pokazywać. Ja jej wierzę i jeśli będę kiedyś brała kolejnego kota to raczej od niej. Z tym, że nie po tych samych rodzicach co Gilbert. :ermm: Jego ojciec jest piękny, ma świetny charakter i G. go odziedziczył, ale nie wiem czy to nie po nim odziedziczył też nieprzyswajanie witamin.


Na zamkniętej grupie na faceooku pisałam, że szukam kontaktu z ludźmi, którzy mają kontakt albo mają koty z miotu Bazylka z takiej, a takiej hodowli, bo chce się dowiedzieć czy są zdrowe i ktoś powiadomił panią hodowczynię o tym, oczywiście wszystkie inne hodowczynie mnie zrugały, bo jak śmiałam się odezwać i podać nazwę hodowli, a pani napisała mi tak:

Pani Joanno może tak zamiast rzucać pytania na forum mogłaby Pani zapytać bezpośrednio mnie? Mogę Pani powiedzieć, że rodzice tego miotu mają się dobrze i "dochodzą" już 10 roku życia. A o dzieciach z tego miotu nie mam wiedzy - jak nic się nie dzieje to właściciele do mnie nie dzwonią. Te "kocięta" mają już 5 lat! A anemia którą jak Pani pisze wystąpiła od 2 miesięcy czyli po ponad czterech latach życia kota w Pani domu (opieki, karmienia itp) jest wynikiem własnie tej choroby? Myślę więc, że po pierwsze wnioski nasuwają się same a po drugie czy wykonała Pani konkretne genetyczne badanie kota, żeby od razu stwierdzić, że jest chory na tą chorobę? Ja bym Pani radziła konsultacje z innym wet. bo anemia u kotów ma bardzo różne podłoża i tylko dobry wet. jest stanie postawić w miarę dobrą diagnozę.

Nie wierzę kobiecie w nic teraz, bardzo chwaliła się ojcem Bazyla, a jakoś słuch o nim zaginął, o matce też, jakiś czas przed chorobą Bazyla zawiesiła działalność hodowli i wtedy "zniknął" ojciec Bazylka. Skontaktowałam się z jednym panem, który skarżył się na miau.pl, że sprzedała mu wnętra, Bazyl też miał problem z jednym jąderkiem, ale mu zeszło.
Post pana:

Witam Was wszystkich :)
We wrześniu nabyłem na wystawie od hodowcy kota. Kot miał być zdrowy - tak zapewniał mnie hodowca. W listopadzie, przed zabiegiem kastracji okazało się, że kot jest wnętrem. Z zabiegu zrobiła się operacja z paru groszy zrobił się worek pieniędzy. Pech chce, że kociak jest jednocześnie organizmem który nie rozpuszcza nici, więc znowu biegam z nim do veta - o to nie winię hodowce. Wysłałem skan wypisu od weterynarza z informacją o wnętrostwie. OD weterynarza dowiedziałem się również, że hodowca musiał wiedzieć o wnętrostwie malca.
Hodowca nawet do mnie nie zadzwonił z pytaniem czy kociak się dobrze czuje, nie zaproponował zwrotu poniesionych kosztów. Stwierdził, że jąderka się cofnęły a ja się na niczym nie znam. Rozmowę skończył - odkładając słuchawkę. Do dziś nie dostałem rodowodu kotka, hodowca nie odbiera telefonów, nie odpisuje na @.
W internecie znalazłem już 4 osoby, które miały problem z kotkami z hodowli ..., jedno kocie trzeba było uśpić, drugie do końca życia będzie karmione tabletkami.
Powiedzcie, co zrobić aby dojść swoich praw i racji, oraz dać nauczkę nieuczciwemu hodowcy ?
Jeszcze do niedawna chciałem wystawiać kotka w klasie kastratów, nie dla podbudowania swojego ego lecz dla zżycia się ze społecznością, wymiany informacji oraz wspólnego cieszenia się z kociaków.
Pani ... odebrała mi te wszystkie chęci, jest dla mnie dowodem że część osób hodowlę traktuje jak kasę fiskalną i nic więcej, wśród takich osób nie chcę przebywać !
Jeśli kogoś uraziłem, powinna przeprosić hodowla ... - to ona buduje negatywny wizerunek całemu Cat Club Wrocław.


Chyba rok temu dostałam od tego pana email, że Jego kot Julian jest bardzo chory, odpisałam, za dwa dni dostałam odpowiedź, że Julian nie żyje, po sekcji okazało się, że miał hcm co jest chorobą dziedziczną.

Mam żal do siebie, że byłam tak głupia, że nie szukałam najpierw informacji w internecie o maine coonach, nie znalazłam jakiegoś forum, jak już zapłaciłam zaliczkę znalazłam dziewczynę, która miała kotkę od tej pani, miała problemy z dziąsłami (plazmocytarne zapalenie dziąseł), ale myślałam, że to akurat przypadek.
Napisałam jej o śmierci Bazylka to mi odpisała, że jest jej przykro i tyle ...
Nie żałuję wydanych pieniędzy na leczenie i badania (a uzbierało by się pewnie na pięknego wystawowego mco, jakby wliczyć to co zapłaciłam za niego plus dwie operacje, badania, leki, chociaż vet traktował nas po kosztach, kremacja). Żałuję, że pozwoliłam mu cierpieć jeszcze ten tydzień, że trzeba było nie wybudzać go z narkozy ... To były trzy wycięte z życiorysu miesiące ...
A miał to być mój wymarzony rudy maine coon, na którego kupno i wyprawkę sprzedałam bizuterię, która mi została po mamie, a nie nosiłam jej. Do dziś mi brakuje jego piskliwego łałał, albo miaU z naciskiem na "u", nikt już nie budzi męża do pracy, nie wiem jak on to robił, ale chwilę przed tym jak zadzwonił mój budzik w telefonie on zaczynał koncert. Nikt nie myje mi oczu i nie liże po rękach, nie kładzie się na klatę ... 19 grudnia miną dwa lata, a mnie dalej to bardzo boli ...
Nie znaczy to, że nie lubię Bajki, lubię, bardzo lubię, ale ona jest inna. Bazyl był wycofany, nerwowy, ale jak przyszedł na pieszczoty to mruczał całym sobą ...

Avatar użytkownika
 
Posty: 21067
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Lokalizacja: Rzeszów/Drammen
Ulubiona autorka/autor: Proctor, Spencer, Spindler i wiele innych

Post przez Kawka » 11 grudnia 2016, o 20:58

Giovanno - wiem co czujesz. Minęło ponad trzy lata od śmierci mojej Iskry a nadal mi jej brak.

Joakar - jak się czuje Florian?
http://www.radiocentrum.pl

"...Gary (...) niedawno zerwał ze swoją dziewczyną z powodu niezgodności charakterów (charakter nie pozwolił jej zgodzić się na to, by Gary sypiał z jej najlepszą przyjaciółką)". Neil Gaiman "Nigdziebądź".

Avatar użytkownika
 
Posty: 3299
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:19
Lokalizacja: Kraków
Ulubiona autorka/autor: Adrienne Basso, Mary Balogh Lisa Kleypas

Post przez Kiara » 11 grudnia 2016, o 21:43

Joakar :glaszcze: bardzo współczuję, trzymam kciuki, żeby było lepiej !

Giovanno
a ja myślałam, że takie przekręty to tylko z psami robią :evil:
Obrazek

Avatar użytkownika
 
Posty: 15876
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Ulubiona autorka/autor: Amanda Quick

Post przez joakar4 » 11 grudnia 2016, o 22:46

Giovanno, to naprawdę trafiłaś na hodowcę z prawdziwego zdarzenia. :zalamka: Już kurcze w pseudo hodowlach lepiej dbają o koty. Rozumiem, że ta pani zwinęła interes jak tylko zaczęły się pojawiać doniesienia o chorobach kociaków? Jeśli dalej by działała to może warto by zgłosić sprawę do klubu/związki, do którego ona należy? Ale jak ona już nie prowadzi hodowli to nic jej nie zrobią. :mysli:

Zaglądam czasami na forum o brytyjczykach, udzielają się tam właściciele kotów ale też hodowcy z całej polski mają swoje wątki. Jakoś w październiku zrobiła się tam afera z jednym z hodowców czynnym na forum. Mianowicie jedna z pań, która ma już kota chciała zaadoptować drugiego dorosłego brytyjczyka z pewnej hodowli. Hodowla bardzo elitarna, bym powiedziała. :ermm: Dość znana w środowisku, bo hodują koty w niespotykanych kolorach. Ich koty często występują na okładkach np Vivy czy Gali albo w reklamach. No i na ich stronie pojawiła się informacja, że chcą oddać do adopcji swojego głównego reproduktora po kastracji. Było duże zainteresowanie, ale wybrana została jedna z pań z forum. W rozmowie z hodowcą usłyszała, że kot ma alergię, ale poza tym wszystko ok. Ale, że to małe środowisko ktoś doniósł potencjalnej kupującej, że kot ma torbiele na nerkach. Okazało się, że kot nigdy nie był badany pod względem PKD i jest możliwe, że te torbiele (nieuleczalne) zafundował wszystkim kociakom, które spłodził. Oczywiście rozpętała się afera, babki z forum zaczęły atakować hodowcę na fejsie i na forum, że bezczelnie i nieludzko chce komuś wcisnąć chorego kota. Pani hodowca straszyła pozwami i twierdziła, że nikt nie bada na to kotów, zaraz odezwali się inni hodowcy, ze to nie prawda. I że to badanie wprawdzie nie jest obowiązkowe, ale każdy przyzwoity hodowca je wykonuje. Po tej aferze hodowca ogłosił, że ma dość. Zawiesza działalność hodowli i wystawił kilka kotów do adopcji. Podobno po tym wszystkim przebadała wszystkie koty i nic nie znalazła. :yeahrite: Minęło kilka miesięcy i znowu afera. Odezwała się na forum pani, która miała zaadoptować kotkę z ww. hodowli, niby wszystko było dogadane, pani kupiła całą wyprawkę dla kotki, a hodowca przed samym odbiorem urwał kontakt. Po czym okazało się, że kotka zniknęła ze strony do adopcji i sterylizacji, a wróciła jako kotka hodowlana. Dodatkowo na stronie pojawiły się kociaki do sprzedaży, które urodziły się kiedy hodowla niby była zawieszona. :zalamka:

Kawko, Florian czuję się lepiej. Wczoraj w nocy wymiotował po narkozie, ale dzisiaj już je w miarę normalnie, bez krztuszenia się. Z tym, że on jest na dość silnych lekach.

Avatar użytkownika
 
Posty: 5914
Dołączył(a): 18 listopada 2015, o 18:19
Ulubiona autorka/autor: Nie mam, czytam to co mi się spodoba;)

Post przez giovanna » 11 grudnia 2016, o 23:01

Przestaję wierzyć w to, że są jeszcze uczciwi hodowcy, najważniejsze są pieniądze. Axla kupiliśmy z takiej bardziej pseudo hodowli, dlatego był troszkę psychicznie "skrzywiony": bał się byle czego, jak przywieźliśmy go do domu to tylko przewracał się na plecy i siusiał ze strach, zejście ze schodów na dwór to było wyzwanie, dopiero łakomstwo zwyciężyło i szedł za kiełbasą. Pierwsze co zrobiliśmy po powrocie do domu to była kąpiel, bo był bardzo brudny, mąż poszedł odstawić samochód do teścia i jak wrócił to psa nie poznał tak przejaśniał :), ale zdrowotnie nie było wielkich problemów, biegunka czasem, ale u goldenów to częste, mają "delikatne żołądki", raz tylko był u niego vet, bo nie chciało mu przejść po nifuroksazydzie. W 2014 pękło mu naczynie w uchu, ucho spuchło trzeba było mu ściągać krew trzy razy, jadł rutinoscorbin i później nie było już problemu, potem "zatkały" mu się gruczoły przy odbycie, miał płukane i zaczął mieć lekkie problemy ze stawami, ale dawałam u rewetię. Jesienią 2015 zauważyłam, że gryzie łapę (wygryzanie sierści było u niego normą - nerwy), wyżej niż zwykle, miał tam taki mały bąbel jak ziarenko groszku z dziurką na środku, myślałam, że może zakłuł się jeżynami jak byliśmy na spacerze, ale to zaczęło mu rosnąć. Poszliśmy do veta, wyciął to, poszło do analizy i przyszedł wynik, że to przerzut nowotworu złośliwego. Nie robiliśmy mu żadnych badań, podjęliśmy decyzję, że dopóki się dobrze czuje nic mu nie dolega będzie z nami. 27 stycznia był na dworze chciał się bawić z innym psem, potem żebrał o jedzenie przy stole, na drugi dzień rano mąż szedł do pracy, pies wstał normalnie i szykował się na dwór, powiedziałam mu, ze to jeszcze za wcześnie to poszedł spać dalej. Później wstałam on tez i zaczęłam się szykować na spacer, ale zauważyłam, że się trzęsie, myślałam, że znów się czegoś przestraszył. włożyłam mu obrożę i chciałam iść, ale Axel nie chciał zaparł się jak osioł i nic nie pomagało. Zadzwoniłam do syna żeby przyjechał, zmierzyliśmy mu temperaturę miał lekką gorączkę, potem zadzwoniłam do veta i poprosiłam żeby przyjechał, pies zlazł z wersalki i położył się na dywanie u nas w pokoju. Przyjechał vet obejrzał go i chciał żeby wstał, zawołałam go i widać było, że chyba boli go ta noga, dostał zastrzyki: steryd, przeciwbólowy, i jeszcze coś już nie pamiętam, pokazałam, że wokól tego miejsca gdzie był guz ma pełno taki drobniutkich jakby bąbli. Vet poszedł, a Axel jak leżał na brzuchu, tak już nie wstał, próbowałam mu pomóc wstać, złapałam pod pachy to aż zaskomlał. Musiało go coś bardzo boleć, bo on był bardzo odporny na ból, nie było po nim widać, że mu coś dolega. Zadzwoniłam do syna, potem do męża do pracy i umówiliśmy się, że jak mu nie przejdzie to trzeba będzie podjąć decyzję o eutanazji. Mąż przyszedł rano z pracy to też nie wstał, a to był jego pies, jego najbardziej lubił, potem syna, a ja byłam tą od michy. Zadzwoniłam po syna i potem do veta żeby prosić o przyjazd do domu, bo Axel się bardzo bał lecznicy i nie chcieliśmy go jeszcze bardziej stresować. Odszedł w domu przy nas, tylko ja w ostatnim momencie uciekłam do łazienki. I tak została tylko Bajka.

Joakar ten pan, który miał Juliana zgłaszał, ale nie wiem czy jej coś zrobili, ona mu powiedziała, że nikogo się nie boi i tyle. A hodowli nie zamknęła tylko zawiesiła, dalej ma mco, tylko, że nie ma zadnego ze "starych" kotów, dlatego tak się wściekła, że ja piszę o jej hodowli zamiast zgłosić się tylko do niej, powiedziała, że to moja wina i ze powinnam zmienić veta i że pewnie zmyślam, bo nic nie robiłam, to jej napisałam:

Gdybym nie wykonała badań to bym nie pisała na forum, kot miał wykonany test na białaczkę ( dwa razy ) i wyszedł ujemny nie miał się gdzie zarazić, bo jest nie wychodzący, a kotka, którą mam w domu ma w książeczce, że zanim do nas "przyszła" miała robiony test na FELV i FIV i także są ujemne. Kot miał zrobione testy na mycoplasma felis w labolatorium w Niemczech, Test Coombsa, dwa razy morfologię z rozmazem, morfologię zwykłą, jutro będzie miał jeszcze test na FIV. Miał wykonane dwa razy USG jamy brzusznej i nerek, które wykazało torbiel na jednej nerce, jednak poziom mocznika i keratyniny nie wskazuje na to, że przyczyną jest nerka. Miał robione też badania "wątrobowe" też nic nie wskazuje na chorą wątrobę. Nie rozumiem dlaczego się Pani oburza, nie zrobiłam nic złego, tylko się zapytałam, bo jestem ciekawa, mam prawo. Sama pani pisze, że nic nie wie o rodzeństwie kota. I proszę nie podważać kompetencji lekarza weterynarii u którego kot jest leczony.

Torbiele na nerce też miał, weterynarz zrobił sekcję, bo chciał wszystko obejrzeć, nie znalazł nic oprócz torbieli, ale ponoć pkd jest dopiero od iluś tam sztuk na jednej nerce.


Trzymam kciuki za Floriana.

Avatar użytkownika
 
Posty: 59464
Dołączył(a): 8 stycznia 2012, o 17:55
Ulubiona autorka/autor: Ilona Andrews

Post przez •Sol• » 12 grudnia 2016, o 11:36

Joakar, trzymam kciuki za Floriana z całych sił. Pomyślcie nad wycieczką do Gdańska. Jak nie chcecie do Krzemińskiego to do Oliwy, tam podobno są genialni weterynarze. Trzeba próbować wszystkiego :przytul:

Giovanno :glaszcze: bardzo mi przykro że tak się stało. Też się poryczałam. Ból utraty zwierzaka znam aż za dobrze i też wiem jak to jest jak ukochana istota schodzi na rękach.
To się nie powinno dziać.
'Never flinch. Never fear. And never, ever forget'.

'Nevernight' - Jay Kristoff

Avatar użytkownika
 
Posty: 15876
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Ulubiona autorka/autor: Amanda Quick

Post przez joakar4 » 12 grudnia 2016, o 12:01

Sol, dziękuję za informację. Przekażę wszystko ojcu. Powiem szczerze, że ciężko mi się zaangażować w leczenie tego kota. To ukochany kot mojego ojca i to on z nim wszędzie jeździ, ale wydaj mi się, że teraz jakby się poddał. Tłumaczę mu że musimy szukać dalej, ale on jakoś ślepo idzie za naszym wetem. Sama, gdyby to dotyczyło Gilberta, to już bym była i Warszawie. Nie mówię, że nasz lekarz się nie zna, tylko, że tutaj sam się przyznał, że nie miał takiego przypadku. Wydaje mi się, też, że on raczej leczy psy. Dodę nam uratował naprawdę z ciężkiego stanu, pościągał kolegów, zrobili operację i dali radę. Ale do kotów to on tak jakoś inaczej podchodzi. Też chodzę z Gilbertem do tej kliniki, ale zawsze trafiam na taką młodą lekarkę, która jest bardzo fajna. Kojarzy każdego kota, nawet jak czasami zajdę tam coś kupić u nich w sklepie to zagaduję jak się czuje G. czy Doda. A wet, do którego jeździ mój ojciec to taka gwiazda. Na początku bardzo się starał, ale teraz już chyba za dużo pacjentów wziął na siebie, jednocześnie leczy kilka zwierząt.
Jeśli chodzi o Florka to moja lekarka nie daje sobie z nim rady, on jest bardzo agresywny. Za każdym razem trzeba go usypiać żeby zrobić mu jakiekolwiek badanie. Co też niczego nie ułatwia. :zalamka:

Avatar użytkownika
 
Posty: 59464
Dołączył(a): 8 stycznia 2012, o 17:55
Ulubiona autorka/autor: Ilona Andrews

Post przez •Sol• » 12 grudnia 2016, o 12:06

u Krzemińskiego leczą naprawdę wszystko. Tylko że są drodzy. Ale też sobie radzą z agresywnymi i trudnymi przypadkami.
Wiem jak to jest z przywiązaniem do jakiegoś weta, ale czasem po prostu nie warto. Trzeba szukać pomocy dalej. A Gdańsk nie jest znów w Afryce.
Zadzwońcie chociaż. Porozmawiajcie czy się podejmą leczenia, nie można się poddawać tak łatwo. Koty żyją latami z ciężkimi chorobami, początki leczenia zawsze są ciężkie ale jak traficie na dobrego lekarza to potem się da ;)
Próbujcie, trzymam kciuki. Powiedz Ojcu, że walczyć trzeba do ostatniej szansy i ostatniej chwili, a macie możliwości, trzeba tylko się trochę kilometrów przejechać.
'Never flinch. Never fear. And never, ever forget'.

'Nevernight' - Jay Kristoff

Avatar użytkownika
 
Posty: 15876
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Ulubiona autorka/autor: Amanda Quick

Post przez joakar4 » 12 grudnia 2016, o 12:18

To chyba nie chodzi o kilometry, zresztą nie wiem sama o co mu chodzi. Może boi się przedłużać kotu cierpień. Nie wiem, ciężko jest. :bezradny: Na razie mamy przeskanować wyniki do kliniki w Grudziądzu.

Avatar użytkownika
 
Posty: 59464
Dołączył(a): 8 stycznia 2012, o 17:55
Ulubiona autorka/autor: Ilona Andrews

Post przez •Sol• » 12 grudnia 2016, o 12:25

co do przedłużania cierpienia się zgadzam, nie wolno tak robić. Ale gdy można ratować to trzeba.
Nie wbrew rozsądkowi i nie egoistycznie, ale trzeba.
'Never flinch. Never fear. And never, ever forget'.

'Nevernight' - Jay Kristoff

Avatar użytkownika
 
Posty: 15876
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Ulubiona autorka/autor: Amanda Quick

Post przez joakar4 » 12 grudnia 2016, o 12:44

Wiem. :*
U Florka nerki są w trakcie leczenia. Dostał antybiotyk i na razie widać, że lepiej się czuję. Najgorsze jest to porażenie krtani. Bo strasznie ciężko mu się je. Teraz rozdrabniamy mu saszetki widelcem na miazgę. Wet nam kazał dolewać do tego wody żeby on jeszcze więcej pił. Wtedy się nie krztusi, ale ta woda go jakby brzydziła. :bezradny: Nie brzydzi za to Gilberta, który mu zaraz wyjada te saszetki. A po nich ma luźne qupale. I tak to u nas ostatnio wygląda. :mur:
A jeszcze Doda miała jakiś kołtun na spodzie łapy, chyba ja to uwierało więc tak sobie wylizała między palcami, że wszystko jej spuchło i zrobił się stan zapalny. Też była w sobotę u weta. Pani dr stwierdziła, że to albo od kołtuna, ale niektóre psy robią tak z nudów. :zalamka: To jeszcze daję psu zastrzyki do końca tygodnia, na szczęście łapka się już ładnie goi.

Avatar użytkownika
 
Posty: 59464
Dołączył(a): 8 stycznia 2012, o 17:55
Ulubiona autorka/autor: Ilona Andrews

Post przez •Sol• » 12 grudnia 2016, o 12:49

ale masz wesoły autobus :zalamka:

zdrowia dla całej Brygady i dla Was, żebyście z nerwów nie siadli :przytul:
'Never flinch. Never fear. And never, ever forget'.

'Nevernight' - Jay Kristoff

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Pani Domu to Ja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 3 gości