Czytam sporo polskich autorów, eksperymentuję z nowymi nazwiskami i zazwyczaj bardzo dobrze na tym wychodzę. Tak jak w wypadku Katarzyny Kwatkowskiej i jej Zbrodnia w szkarłacie za którą właśnie się zabieram. Wzięłam sobie pewniaka, dlatego, że muszę odreagować po pewnej książce.
Odkąd wydałam książkę, staram się nie pisać źle o polskich autorach, na przypuszczałam jednak, że ktoś przebije panią Michalak. Nie czytałam jednak wtedy Tam, gdzie rodzi się miłość Edyty Świętek. Męczyłam ją przez cały wypad w Gruzji a zakończyłam dzisiaj. W międzyczasie przeczytałam kilka innych książek. W książce dramat goni dramat, co chwila giną w zamordowani następni członkowie rodziny głównej bohaterki, a śfinia - czyli główny bohater Marek myśli tylko o własnym rozporku. Dialogi są infantylne, fabuła tak mało realna, że wzbudza uśmiech politowania. Na dodatek opisy wymuszania haraczu, oraz rodowa wendetta. Dla mnie masakra. Niestety kupiłam kontynuację tego epokowego dzieła - tam gdzie rodzi się zazdrość i najchętniej, w geście protestu wyrzuciłabym ją razem z częścią pierwszą przez okno, problem mam taki, że wraz z tymi epokowymi dziełami musiałabym wyrzucić mój czytnik.
Pani Świętek raczej już podziękuję, a o traumie spowodowanej jej książką postaram się jak najszybciej zapomnieć. Nie wiem jakie wy macie zadnie na temat tej autorki, ale ja jej mówię zdecydowane żegnaj.