Autorka:
Lisa KleypasTytuł:
Rainshadow RoadWydawnictwo:
St. Martin's GriffinRok wyd.:
2012Język:
angielskiGatunek:
romans współczesnyurl.jpg
Zawód jaki sprawiła mi najnowsza książka Lisy Kleypas -
Rainshadow Road - jest ogromny. Opis na okładce zapowiadał, że, być może, będzie to jej jeden z najlepszych romansów, konkurencyjny nawet dla
Blue-Eyed Devil. Niestety stało się inaczej.
Kleypas zaczęła świetnie, mocnym wprowadzeniem w charakterystykę głównej bohaterki - Lucy Marinn oraz jej rodziców i młodszej siostry. Gdy Lucy i jej siostra Alice były dziećmi, ta ostatnia poważnie zachorowała i wydarzenie to położyło się cieniem na dalszym życiu całej rodziny; na zawsze zmieniło dotychczasowe stosunki panujące między rodzicami a dziećmi oraz miedzy samymi siostrami. Alice zdominowała życie Marinnów w domu i poza nim. Tylko jej potrzeby były dostrzegane przez rodziców, tylko jej prośby brane pod uwagę. Lucy zeszła na dalszy plan i nikt poza nią tego nie dostrzegł. I mimo, że stan zdrowia Alice z czasem wrócił do normy, to ta zmiana nie objeła układu sił w rodzinie. Lucy dorastała w przekonaniu, że nawet jeśli rodzice ją kochają, to jest to uczucie mocno wybrakowane, w stosunku do tego, jakim obdarzają Alice. Obie dziewczynki wychowywały się w absolutnie niszczącym układzie: lepsza siostra - gorsza siostra.
W efekcie, Lucy wyrosła na pozbawioną bezpieczeństwa emocjonalnego, nieufną, zakompleksioną i niezdolną do nawiązania zdrowej relacji z innymi ludźmi ( a zwłaszcza mężczyznami) kobietę, a Alice na wieczną małą dziewczynkę, pasożyta niezdolnego do wyższych uczuć. To dość czarno-biały wizerunek sióstr, ale nadaje się znakomicie na preludium do właściwej historii, w której zła siostra odbija dobrej faceta.
Znowu, trochę to banalne, ale przecież wszystko zależy od tego jak autorka dalej poprowadzi swoich bohaterów.
Osobiście, liczyłam że z tak doskonale zarysowaną bohaterką, jak Lucy, Kleypas może tylko stworzyć niezapomniany romans. Nie przypominam sobie by jakaś inna autorka tak doskonale i tak głęboko weszła, w początkowej fazie powieści, w psychikę bohaterki. Wydawałoby się, że fabuła powinna wręcz toczyć się sama. Lucy, w obliczu podwójnej zdrady, nie ma innego wyjścia jak przeorganizować swoje życie i zmienić dotychczasowy status quo rodziny Marinn. I przez chwilę wszystko wskazuje na to, że ten rozłam w rodzinie może mieć zbawienny wpływ na wszystkich uczestników dramatu. Rodzice wreszcie dostrzegają jak nieodpowiedzialną i okrutną osobą jest ich młodsza córka; Lucy uwalnia się się od wpływu rodziców i siostry, rozpoczyna samodzielne życie singielki; Alice, z uporem małego dziecka nieuchronnie dąży do katastrofy, która zmusi ją do stawienia czoła życiu w odpowiedzialny sposób. Ale to wszystko trwa dosłownie chwilę. Cały proces ewolucji postaci bierze w łeb, podporządkowany, tym razem, nieopanowanej potrzebie pisarki, by ukazać romansową heroinę w jak najlepszym świetle. Nie może ona pozostać po prostu dobrym, trochę poranionym człowiekiem z problemami. Musi koniecznie osiągnąć status świętej. Nieświęta bohaterka, to żadna bohaterka. I w
Rainshadow Road status świętej osiągnięty zostaje w totalnie kretyńskiej scenie ratowania uciekającej panny młodej.
Problemy rodzinne pozostają nierozwiązane, rodzice nadal nie zdają sobie sprawy z błędów jakie popełnili, nie zostali też ostatecznie potępieni czy odrzuceni. Zostali za to mocno wybieleni, za pomocą łzawej historyjki z przeszłości, która nijak się ma do problemów Lucy. Lucy też się nie zmienia. Po krótkiej fazie buntu, wraca z powrotem do starej roli ofiary. Nadal daje się wykorzystywać matce i siostrze, a nawet swojemu byłemu, nadal pozbawiona jest poczucia własnej wartości, nadal nie ufa i boi się uczuć.
I jak w takiej sytuacji mam uwierzyć w wielką miłość Lucy i Sama (zapodział mi się biedulek)? Czym miałoby różnić się ich uczucie od tego jakie łączyło Lucy z jej byłym? Tego, Kleypas, czytelniczkom nie mówi. Musimy jej wierzyć na słowo, że Lucy Marinn, która nadal nie przerobiła swoich problemów, jest gotowa na związek z facetem, który sam ma spore problemy i jest antyfanem związków wszelakich, czego wyraz dał w scenie histerycznej ucieczki z łóżka. Scena ta odarła go w moich oczach z całej jego atrakcyjności, ale zupełnie nie wpłynęła na Lucy, która dotąd poddawała w wątpliwość wszystkie zachowania, gesty i deklaracje swoich partnerów. To jest całkowicie nielogiczne i stoi w sprzeczności z całkowitą wiedzą na temat bohaterki, dotąd czytelniczkom zaprezentowaną.
Pozostaje jeszcze kwestia magii, albo realizmu magicznego, jak wolą niektórzy, choć według mnie powieść Lisy Kleypas nawet się o niego nie otarła.
Magia działa w tej opowieści na zasadzie deus ex machina. Zostaje wprowadzona tam, gdzie autorka nie daje rady albo nie chce jej się wysilić. I tak, magia daje nadzieję bohaterce, gdy ta jest dzieckiem, ocala jej mały cudowny światek, by nie pozostała całkowicie pognębiona. Daje jej też zawód, bo i czemu nie. I w końcu łączy ją z tym jedynym, tak jak feromony łączą bohaterów romansów paranormalnych.Jest to absolutnie niestrawne i niegodne tej autorki.
Twórczość Lisy Kleypas nigdy nie była wolna od płycizn, ale zawsze ratował ją ten jej lekki styl pisania, który z wyprawy po bułki do sklepu robił czynność, o której przyjemnie się czyta. Ale tym razem jej się nie udało. Być może za dużo jej książek przeczytałam i już tak łatwo nie poddaję się "magii jej słów". Być może
Rainshadow Road jest książką dla kogoś mniej wybrednego. Mnie zabrakło cierpliwości. I woli, by wybaczyć zmarnowanie tak dobrze zapowiadającej się historii miłosnej.
3/10
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.