Ostrzegam, mogą pojawić się spoilery.
Jestem starą romansową wyjadaczką, może często się na forum nie udzielam, ale pokój tonie w knigach. Ostatnio na facebooku wpada mi w oko nowa pozycja, wydana przez Novae Res "Na szczycie". Autorką jest Polka, która jednak nie przedstawia się pełnym imieniem, lecz inicjałami K.N. Nazwisko Haner może sugerować, że jest to książka autorki "zagramanicznej", podejrzewam, że dlatego użyto inicjałów - one + "obco" brzmiące nazwisko mają sprawić, że nieświadoma tego czytelniczka weźmie książkę za pozycję zagraniczną.
Może i jestem starą dziwaczką, ale nie lubię polskich autorek. Od czasu ukończenia studiów jest to pierwsza beletrystyka polskiego autorstwa, jaka wpadła mi w ręce. Szczerze żałuję wydanej na książkę kasy oraz czasu. Czemuż to?
Ano spodziewałam się, że będzie to fajnie skonstruowany fan fiction bazujący na 100% na serii o zespole Sinners autorstwa Olivii Cunning. Cztery tomy tego cyklu wydał Amber, piątego się nie doczekałam (przynajmniej nie po polsku). Imiona bohaterów (Sedrick, Rebeka, Trey, Eric, Jessica), nazwisko gł. bohatera (Mills), a nawet nazwa zespołu (Sweet Bad Sinfull) czy miejsce, gdzie kapela mieszka na stale (LA) kojarzą się jednoznacznie z Sinnersami. Członkowie zespołu podejrzanie przypominają bohaterów Cunning, Sedrick Mills to skóra zdarta z Trey'a Millsa (cud, że biseksualny nie jest). Jakbym miała dorzucić, na czym autorka jeszcze się "wsparła" - dołożyłabym nieśmiertelnego już chyba Grey'a, "Miłość bez scenariusza" Tiny Reber i "Bezmyślną" S.C. Stephens (ta pozycja to też smęty, swoją drogą). Może i więcej coś tam jeszcze się przewija, ale mój umysł tego nie "doczytał" albo ja nie czytałam.
Mamy tutaj poronienie (jak u Reber), porwanie (Grey'a siostrę też Jack porwał), gąszcz postaci zagęszcza się coraz bardziej z każdą stroną, których jest prawie osiemset.
Parę słów o bohaterach. Ja wiem, że pokłócić się czasem trzeba. Ale tutaj kłócą się. I kłócą się. I... aż do przesady. Rebeka strzela focha i oczywiście zaraz ucieka. Sed - jakiś chłop bez jaj, skoro porzucił narzeczoną w dniu ślubu, nie chce znać tej panny, ale leci na każde zawołanie (bo coś jej się stało - toć ona rodziny nie ma?!). O pozostałych można powiedzieć, że się pojawiają i właściwie niewiele więcej, bo jakoś dla mnie to wyjątkowo mdłe postacie.
Książka jest sygnowana na okładzinie tylnej jako literatura erotyczna. Rzeczywiście, seksu jest sporo, ale... opisy są słabe, niby mają rozpalić fantazję, ale są i za mało rozbudowane, i po prostu mi czegoś w nich brakuje. Miało być seksownie, wyszło mechanicznie. Skoro o seksie mowa - Rebeka mi do gustu nie przypadła. U Cunning zdarzały się trójkąty (tom 1, 3, 4, a tom 5 to już "trójkątny" związek), jednak wszystko było tak opisane, że nie miało się wrażenia, iż bohaterka to (hmm) "rozpustnica". A Rebeka (choć na początku dziewica w sensie fizycznym, jakieś tam doświadczenia macankowo-ustne miała) jest po prostu według mnie rozwiązła. Na własny użytek określiłam ją jako "dziecko epoki" - czyli dziewczyna, która jest w związku, kocha swego faceta, ale nie ma oporów przez zabawą z innymi (no bo tak jej się paliło w majtkach na ich widok). Niby Seda to kręci (nie zawsze jest świadkiem owych zabaw), jednak ja lubię, jak jest ona i on (dobra - wyjątkowo drugi on na jednorazową przygodę w trójkącie
), a nie ona, on oraz ogon inszych "onych". Za erotykę dwója. Z małym plusem.
Bardzo nie przypadła mi do gustu pewna maniera stylistyczna autorki. Otóż pisze ona w dwóch czasach na raz. Miesza czas przeszły, głównie używany, z czasem teraźniejszym. To nie cytat, ale mój przykład "Brałam prysznic, on wchodzi, podoba mi się, jak on na mnie patrzył." Albo pisze się w przeszłym, albo w teraźniejszym, przeszłego używając jeno do retrospekcji.
Krótko o wydaniu. Zewnętrznie bardzo ładna, okładka przyciąga uwagę, bo jest i wydziarany facet i zgrabna kobieca postać w bieliźnie. Moja mama na pierwszy rzut oka się połapała, że to erotyk
Papier bielutki, super jakości. Jednak książka albo mogła być o połowę krótsza, albo mogli akurat tutaj iść amberowską metodą i wydać w dwóch tomach (ja jednakowoż jestem za odchudzeniem tej pozycji). W jednej ręce się tomiszcza nie utrzyma, a nawet i dwie bolą po godzinie czytania na leżąco.
Jak wynika z mojego opisu, zachwycona nie jestem. Żałuję, że zamiast "Na szczycie" nie nabyłam książki "Cztery sekundy do stracenia" K.A. Tucker. Gdyby nie to, że z zasady nie pozbywam się książek, nawet tych nielubianych, pościłabym "Na szczycie" w dalszy obieg. Autorka przebąkuje coś o drugim tomie. Może tam będzie lepiej, to dopiero pierwsza książka K.N. Haner, więc wszystko przed nią. Trzymam za to kciuki, bo naprawdę brakuje mi dobrze piszących polskich twórców.
Podsumowując - miało być słodko, źle i grzesznie (tłumacząc nazwę zespołu). Wyszło źle. I kropka.