Monika przyszła pierwszy dzień do pracy i w zasadzie na dzień dobry zastała w gabinecie Diabła w jednoznacznej sytuacji. Do tego krążące o nim plotki. Pomyślałam sobie - rety, co odrażający cap. Przeskok o dwa lata - znaleźli Diabła truchło. Ja cała w skowronkach - A dobrze ci tak, dziadygo! Zgiń! Przepadnij!
Potem znowu się cofamy w przeszłość i Diabeł dalej swoje procedery uskutecznia, ale jest przy tym taki zabawny i na swój sposób uroczy, że aż mnie ściska. A jak buszował w śmieciach w poszukiwaniu paprotki? Nie no. Myślę sobie - w sumie to trochę mi go szkoda. Miał potencjał. Niepotrzebnie go uśmierciła. Byłabym skłonna nawet mu to wszystko wybaczyć... Znów skok w przyszłość. Żywy Różyk wyskakuje niczym diabeł z pudełka
Znowu jestem w skowronkach - czyli jednak to taka zmyła była
Wkurzyła mnie jednak końcówka! Nie wiem czy tylko u mnie między Moniką, a Diabłem iskrzyło aż ziemia jęczała? Ten Mateusz to taka nudziarska miernota. W sumie to i zbyt dużo go nie było, o byle co się obrażał i tak mi jakoś w ogóle nie pasował. Niezły zaciesz miałam, jak bracia Moniki trochę go obili
Wtedy liczyłam, że może jeszcze coś sensownego się wykluje z niego, ale niestety nie. Niech Monika rzuci Mateusza w diabły i idzie do Diabła
On swoją reputację ma, ale kurde! Kładzie na łopatki