Biorąc pod uwagę, że Jen Frederick pisze naprawdę interesująco i raczej należy po niej spodziewać się dobrej historii, mimo wszystko
„Unraveled” mnie zaskoczyło.
W pierwszym rozdziale Gray Phillips wygłasza kilka banałów o tym, jak nie zamierza się angażować itp. W drugim z kolei idzie błyskawicznie na dno jak kamień. Podoba mi się, jak to zostało przedstawione – tak naturalnie i przekonująco. Istnieją również pewne wątpliwości z jego strony, co się wiązało z jego problemem z zaufaniem, lecz to zostało logicznie opisane, bez idiotycznych skrajności itp. Zresztą w efekcie pojawia się ciekawa scena dotycząca przełomowej chwili znajomości, gdy Gray wpada na głupi pomysł (no cóż, zdecydowanie za dużo alkoholu), aczkolwiek jest na tyle inteligentny, aby nie wprowadzać w życie tego planu, co wyjątkowo mi się podoba, gdyż inne autorki w tym momencie najczęściej zawodzą. Niemniej jednak przypadkowe słowa rzucone na wiatr sieją zatrute owoce, co naturalnie ma określone konsekwencje. Jestem po prostu pod wrażeniem tego, jak Frederick wybrnęła z zaistniałej sytuacji.
Dodatkowo przy tym Samantha Anderson nieźle się wyróżnia pośród innych jej bohaterek. Albo rozmowy Marines, które w zasadzie obracały się wokół tego, który ma dłuższego
lecz niezwykle pasowały do tej powieści, znakomicie wpisując się w jej klimat. No i to poświęcenie Graya mające na celu udowodnienie prawdziwość jego uczucia robi wrażenie, a także nie potrafię obok tego przejść obojętnie. Natomiast same opisy były wielce zabawne
i zarazem poruszające
Ogólnie rzecz ujmując, jest to historia o Marine i o wdowie po żołnierzu. Jakoś nigdy dotychczas ta tematyka niespecjalnie mi leżała, coś w tych historiach mnie uwierało. Aż do „Unraveled”. Odnoszę wrażenie, że w tym przypadku Frederick skroiła historię dokładnie na moją miarę.