W romansach irytuje mnie najbardziej:
jednoczesny orgazm bohaterów i to co ciekawe, już przy ich pierwszym wspólnym razie
Facet casanova zazdrosny o bohaterkę. Nie lubię, kiedy w jego mniemaniu ona powinna być czysta jak łza, podczas gdy facet używa ile wlezie.
motywy książąt, prezydentów itp. zwłaszcza wymyślonych państw (tylko raz przeczytałam do końca opowiadanie z głównym bohaterem - prezydentem i to tylko dlatego, że było autorstwa Jane, a jak wiadomo, Jane pisze świetnie).
Zbyt pięknych i idealnych bohaterów - ile może być tych skończonych piękności?? Ludzie mają też wady. Nie mówię, że bohaterowie muszą mieć zeza i krzywy zgryz, ale jakiś umiar jednak musi być
Irytują mnie wszystkie głupawe określenia męskiego członka, od "pala miłości" począwszy
Jeszcze durniejsze zdorbnienia i "czułe" określenia, którymi zarzucają się kochankowie. W jednej z książek bohater nazwał bohaterkę "kotką buraską". Istnieje chyba jakaś granica, po której książka staje się parodią romansu...
Irytuje mnie też, kiedy bohaterka ma zbyt silną osobowość, a facet jest pantoflarzem.
Ale i tak lubię czytać romanse...