W sumie intryga jest dość prosta… a wszystko pięknie opiera się na tej prostocie…
Jest sobie Diana Foster, którą rzucił nic niewart pajac Dan Penworth, i jest sobie Cole Harrison, facet, który jest genialnym finansistą, ale który ma opinię twardego przeciwnika, zimnego mężczyzny i w ogóle - raczej nikt go nie lubi. Cole pilnie musi się ożenić, bo jego jedyny bliski krewny wymusza na nim założenie rodziny, w przeciwnym razie przepisze swoje akcje, notabene, które zdobył dzięki inwestycjom Cole’a, na mniej chlubną gałąź swej rodziny... Calvin, cioteczny wuj wierzy, że tylko dzieci Cole'a mogą zapewnić jemu, Cal'owi nieśmiertelność, a że choruję łatwo mu manipulować ciotecznym siostrzeńcem...
I tak...przypadek..ona i on spotykają się na jednym balu - balu Białej Orchidei, ona stoi samotnie na balkonie i on do niej podchodzi... i mógłby być szok, że podchodzi, ale nic bardziej mylnego, bo Cole znał Dianę, a że minęło jakieś 15 lat od ich ostatniego spotkania, cóż...
…zawsze się bardzo lubili, umieli ze sobą rozmawiać - byli prawdziwymi przyjaciółmi! ba! ona się w nim kochała, on nie miał o tym zielonego pojęcia... I nie miał znaczenia, że Diana była panienką z dobrego domu, a Cole tylko przerzucał siano w stajni przyjaciół rodziny Fosterów.
I jest ten '96 rok poprzedniego stulecia i spotykają się znowu...
Pod wpływem impulsu Cole niecnie zdecyduje się wykorzystać Dianę do swoich planów, bo on potrzebuję żony, a ona mężczyzny, który zmieni jej wizerunek porzuconej kobiety, kobiety, która nie żyje zgodnie z ideałem promowanym swoim nazwiskiem, w swoim piśmie.
I ślub prawie pewny, bo Cole ma niezłego gadanego, a szampan potrafi rozluźnić każdego, o czym Cole ma pewność, więc wlewa w Dianę kieliszek za kieliszkiem
I nic już o treści nie rzeknę, nie ma potrzeby..
co kocham w tej książce?
na początek relacje rodzinne! Diana i jej druga rodzina i, och! wzruszają mnie bardzo..ona i Corey - cudowne siostry, choć nie łączy ich ani kropli krwi... przyszywana matka i dziadkowie i kolejny raz mam przyjemne dreszcze ..
potem to co łączy Dianę i Cole, gdy ona jest nastolatką..taki zalążek tego co będzie się działo za 15 lat..
a jak już w końcu, po latach się zeszli.. cóż...brzuch z wrażenia mnie boli, bo wszystko wydaje mi się takie autentyczne ..WIERZĘ IM! Nic tam nie jest udawane.
Cole
Spoiler:
Kto jeszcze nie czytał "Fajerwerk" polecam bardzo.. Nie jest to taki typowy romans, mało w nim namiętności, ale relacje między bohaterami...cóż rzecz - to naprawdę robi wrażenie... Diana i Cole - nie można ich nie lubić, bo nie robią nic takiego, co może zdenerwować, wręcz przeciwnie...
Pewnym wstępem do „Fajerwerk” jest krótkie opowiadanie pani McNaught „Zlecenie” wydane u nas w antologii „Dary losu”, które opowiada historię Corey i Spenca słodkie to było i aż dziwni, że Spence miał żal do Cole'a za ślub z Dianą, skoro sam niezły łobuz był
Jednak uczciwie przyznaje, w kwestii „Zlecenia” nie jestem obiektywna, bo mam naprawdę mega sentyment do bohaterów, więc akceptuję to co McNaught wymyśliła z Corey i Spencerem...