(Nie za długo? Mogę wrzucić opisy książek Barry w spoilery, bo to autoplagiat z innego wątku.)
W kwietniu najwyższe miejsce na podium przyznaję książce
Party Lines Emmy Barry.
Muszę przyznać, że idealnie wpisuje się w moje preferencje romansowe, zarówno jesli chodzi o sposób pisania o bohaterach i ich uczuciach, jak i o połączenie wątku romansowego z ciekawym tłem, które jest wyraziste, ale nie dominujące. Pisałam już o tej książce tak:
Party Lines, trzecia i ostatnia część serii The Easy Part Emmy Barry. Przyznam, że każda kolejna część podobała mi się coraz bardziej i sądząc po ocenach na goodreads, taki też jest konsensus czytelniczy. Party Lines to właściwie już lektura dla mnie pięciogwiazdkowa.
Tym razem mamy parę bardzo do siebie podobną. Lydia i Michael - oboje mają angażującą pracę przy kampanii prezydenckiej, oboje są szalenie ambitni i skupieni na karierze, oboje nie mają czasu, siły i ochoty na stały związek. Jak sami stwierdzają w duchu, byliby dla siebie idealni, gdyby nie pewien drobny szczegół, który ich różni. Otóż Michael pracuje dla kandydata Demokratów, a Lydia - Republikanów. To sprawia, że intelektualnie skreślają się wzajemnie z listy potencjalnych partnerów, ale przy którymś spotkaniu emocje i pożądanie biorą górę i nasi bohaterowie postanawiają spędzić ze sobą jedną noc. To jednak nie wystarcza i tak rozpoczyna się ich związek-nie-związek, coś czego nie umieją lub nie chcą nazwać. Nawigowanie pomiędzy problemami związanymi z faktem, że swoją lojalność oddali konkurującym partiom. Spotkania co kilka tygodni, gdy ich plany kampanijne akurat się zgadzają, wymieniane maile, dopiero później rozmowy telefoniczne. Nigdy niezadeklarowana i nie wspominana, a jednak oczywista, wyłączność. I w końcu konieczność pogodzenia ze sobą odmiennych życiowych oczekiwań. Podobnie jak w Private Politics, to mężczyzna jest tutaj tą stroną, która chce od związku więcej, szybciej. I sposób, w jakim Emma Barry pokazuje powolny rozwój uczucia u nich obojga, ale właśnie szczególnie u beznadziejnie zakochującego się Michaela, to dla mnie coś fantastycznego. Tu nie ma dramatycznych wydarzeń i wielkich gestów, jest za to, co lubię w romansie najbardziej, czyli po prostu... droga. A na niej i motyle w brzuchu, i chwile zwątpienia, i czułość, i foch.
Główny problem jaki mam z tą książką, to że jest to ostatnia część serii i ostatnia na razie współczesna książka Emmy Barry. A ja chciałabym takich książek jeszcze więcej i więcej... Podobała mi się też część poprzedzająca Party Lines, czyli
Private Politics:
O nie też już się wypowiadałam:
Private Politics, druga część 'waszyngtońskiej' serii Emmy Barry, dziejącej się na niskich szczeblach świata okołopolitycznego.
Alyse i Liam mają wspólnych znajomych (którzy oczywiście byli bohaterami pierwszej serii i teraz są zaręczeni ). Beta-bohater Liam w rozchełstanej koszuli zakochał się od pierwszego wejrzenia w eleganckiej i obytej Alyse, o czym ona wie, ale nie jest zainteresowana, bo Liam jest co prawda sympatyczny, ale też nic w nim szczególnego Alyse nie widzi.
Ale pewnego dnia Alyse, która pracuje w organizacji charytatywnej, zaczyna podejrzewać, że jej szefostwo uskutecznia jakieś poważne machlojki finansowe i że jeśli wyjdzie to na jaw, ona także za to zapłaci - co najmniej swoją reputacją zawodową. Liam, jako właściciel politycznego bloga, dysponuje rozmaitymi możliwościami i kontaktami, zostaje więc zaprzęgnięty do pomocy w wyjaśnieniu tej sprawy. Tym sposobem tworzą się nietypowe okoliczności, w których Liam ma okazję w końcu się zadeklarować, a Alyse zmienić zdanie co do ewentualnej odpowiedzi na takową deklarację
Aj, ileż tu słodyczy! Ale słodyczy dobrej i bez chemicznego posmaku Cały ten okres will-they-or-won't-they, kiedy on tak bardzo chciałby, ale tak samo bardzo w siebie nie wierzy, że właściwie w pewnym momencie całkiem się poddaje, a do niej właśnie wtedy zaczyna coś docierać... I kiedy już wiadomo, że zdecydowanie they will, ale Liam się upiera, że nie mogą się spieszyć... No urocze. Oczywiście nie brakuje i później konfliktów i ich własnych wewnętrznych zmagań, niemniej naprawdę ujął mnie romantyzm tego pierwszego odcinka ich związku. Cóż, zawsze byłam fanką wątku miłości wyczekanej, było nie czytać w wieku 8 lat Ani na uniwersytecie, to może by mi się nie wdrukowała ta słabość
No i na dokładkę
Don't Forget to Smile Kathleen Gilles Seidel.
Wznowienie książki z 1986 o byłej uczestniczce konkursów piękności, która postanowiła zamieszkać w małym miasteczku. Trochę miałam wrażenie, jakby Seidel była sekretnym odpowiednikiem Carli Kelly w romansie współczesnym. No bo gdyby Carla Kelly pisała romanse współczesne, to napisałaby o bohaterze, którego żona zostawiła, bo ten zamiast jak dotąd pracować fizycznie w fabryce, zaangażował się w związki zawodowe, a ją stresowało, że coś złego z tego wyniknie, prawda? Książka o ambicjach, wyrywaniu się z miejsc, gdzie mocno przyśrubował nas los i odnajdywaniu się w życiu, kiedy już nam się uda odśrubować.
Zastanawiałam się, czy umieścić na swojej liście jakiś historyk. Chyba mam mało historyczną fazę obecnie, bo nawet przyzwoicie napisane historyki nie budzą we mnie zbyt dużych emocji. Szczególnie biłam się z myślami w przypadku
The Legend of Lyon Redmond Long. Z jednej strony uważam tę książkę za godne zakończenie serii, no i po prostu lubię prozę Long, a z drugiej (jak już pisałam w
temacie Long) wiele elementów fabuły przeszkadzało mi w pełnym zaakceptowaniu samego romansu. Cóż, pewne rzeczy układają się w głowie z czasem, może za jakiś czas powrócę do tego posta i polecę tę książkę mniej ambiwalentnie!
Ale żeby nie było tak całkiem niehistorycznie, postanowiłam dorzucić opowiadanie wspomnianej już wcześniej
Carli Kelly The Light Within. Na 99% czytałam już kiedyś to opowiadanie w zbiorku A Regency Valentine z 1992, ale teraz odświeżyłam je czytając antologię opowiadań autorki związanych z wojną czy żołnierzami, In Love and War.
Amerykańska kwakierka przybywa do Anglii wyjaśnić sprawę śmierci na morzu swojego męża i otrzymuje niespodziewaną pomoc od angielskiego arystokraty, który powrócił z wojen napoleońskich i właściwie sam nie wie, czy jest do czego wracać, bo jego brat markiz pogrąża rodzinę w niewyobrażalnych długach. Nie każda autorka romansów potrafi pisać dobre opowiadania, ale Carla Kelly - tak. Oczywiście w stylu dla niej charakterystycznym - tym specyficznym połączeniu idealistycznych bohaterów, snujących autorefleksje (obowiązkowo kursywą!) z realizmem i przyziemnością świata i historii. Te kursywy! Zwykle bawią mnie przez kilka pierwszych stron, po czym wsiąkam w świat bohaterek o złotych sercach i mężczyzn śpiących w koszulach nocnych