Helena to dziennikarka po trzydziestce, która mieszka i pracuje w Koszalinie. Żyje w niesformalizowanym związku z przystojnym chłopakiem i realizuje się zawodowo w niewielkiej lokalnej gazecie. Jednak pewnego dnia postanawia zmienić swoje życie. Rzuca zarówno chłopaka, jak i pracę i wyjeżdża do Warszawy, aby podjąć całkiem nowe dla niej wyzwania. Już na samym początku swojej przygody ze stolicą poznaje charyzmatycznego Juliusza, który fascynuje ją od pierwszego wejrzenia. Nie pozwala jednak uwieść się nieznajomemu i odchodzi zostawiając mu niewiele o sobie informacji. Los jednak chce, aby ich ścieżki życiowe się splatały. Spotykają się wkrótce całkiem przypadkowo ponownie. Tym razem jednak mężczyzna nie pozwoli jej uciec.
Pomimo obiektywnie całkiem niezłej mojej oceny na temat tej pozycji, muszę przyznać, że nie leżała mi ta książka potwornie. Jest to podobny problem jak miałam z książką "Ten jedyny" Emily Giffin. Nawet przyczyny problemu są dość podobne. Mianowicie, sam aspekt romansu rozgrywającego się pomiędzy młodszą dziewczyna a starszym mężczyzną. W przypadku książki Katarzyny Hordyniec mamy do czynienia z kobietą mniej więcej w moim wieku, oraz z mężczyzną mniej więcej w wieku mojego ojca. Samo to już mnie mocno odstrasza, a dodatkowo pogłębia mój niesmak niekonsekwencja bohaterki, która rzuca chłopaka, gdyż ten nie chce się poważnie zdeklarować, założyć rodziny i mieć dzieci, a następnie wiąże się z kimś, kto już nie chce mieć dzieci bo sam ma wnuki.
Bohaterka w ogóle wywołuje we mnie wiele mieszanych uczuć. Z jednej strony podoba mi się - bardzo ciekawie autorka opisała jej urodę, nadała jej klasę i styl, który mi odpowiada. Jej zainteresowania literaturą, sztuką i kulturą, też działają na plus dla Heleny. Łatwość w nawiązywaniu znajomości to kolejna cecha, którą bohaterka zaskarbia sobie czytelników. Z drugiej strony, jest ona potwornie zakompleksiona i niepewna siebie, co również rozumiem i akceptuję (sama taka też jestem). Jednak jej popadanie w rozpacz z powodu niewerbalnych sygnałów od Juliusza, których bardziej się domyśla niż je odczytuje, trochę już irytuje. No ale summa summarum jest to jak dla mnie bardzo pozytywna postać.
Juliusz natomiast.... no jak się rozpędzę, to nie zostawię na nim suchej nitki. Więc może tak delikatnie - no niezbyt szczery jest, zarówno względem siebie jak i względem Heleny. Na pewno mam co do niego negatywny stosunek, gdyż jest zupełnie nie w moim typie, ale niewiele znajduję argumentów na plus dla niego. Do tego Helena ma nawyk skracania jego imienia do "Jul", co akurat bardzo adekwatnie mi się kojarzy ze słowem "ciul". Taka świnia, która jeszcze na końcu się za mało przeczołgała.
Mamy tutaj młodą niezależną kobietę, nieskrępowaną naszymi małomiasteczkowymi zasadami społecznymi, mamy charyzmatycznego, majętnego macho, mamy życie przepełnione rozmowami o kulturze, wizytami u kosmetyczek i kolacjami w eleganckich restauracjach. Mamy też swobodę seksualną, która wcale nie graniczy z wyuzdaniem - jest na normalnym poziomie. To, że mi akurat nie przypadła do gustu historia Jula i Heleny nie przekreśla wcale tej książki.