http://www.goodreads.com/book/show/26119524-fugly
Będą spoilery.
Lubię czasem poczytać romanse, których tematem, obok oczywiście miłości, jest wygląd. Wydawałoby się, że jest całkiem spory wybór takich romansów ale to dość złudne wrażenie. Jest trochę romansów o bohaterkach plus size (o bohaterach można zapomnieć), trochę o przeciętnych, z bliznami czy ogólnie mało atrakcyjnymi. Morze o bohaterkach, które myślą, że są brzydkie. I generalnie wszystkie realizują jeden schemat – w końcu bohaterka spotyka faceta, któremu podoba się taka jaka jest albo przechodzi mniej lub bardziej potrzebną metamorfozę, dzięki czemu i ona może w siebie uwierzyć. Jedne autorki robią to lepiej niż inne, ale generalnie wybór jest mały.
Tak więc zawsze szukam czegoś co może wnieść powiew świeżego powietrza do tematu. I Fugly pod wieloma względami takim powiewem jest.
Powieść zaczyna się bardzo mocną wręcz szokującą sceną, po której właściwie zastanawiałam się jak z tego w ogóle można zrobić romans, w który ktoś mógłby uwierzyć. Bo to współczesna historia Pięknej i Bestii a rebours i to tak cudnie poprowadzona, że nie mogę wyjść z podziwu.
Główna bohaterka – Lily Snow – zjawia się na rozmowie o wymarzonej pracy u człowieka, którego od lat podziwia. I z progu werbalnie dostaje w twarz.
Tak się nieszczęśliwie złożyło, że dziewczyna może i ma piękne imię, ale twarzy już nie. I od początku autorka stawia sprawę jasno – Lily jest brzydka. Nie przeciętna, nie źle umalowana, tylko bardzo bardzo brzydka. I stara się o pracę w koncernie kosmetycznym, którego właścicielem jest piękny jak młody bóg. I tenże bóg jak łatwo jest się domyślić jest też nieprzeciętnym bydlakiem. Z progu odrzuca kandydaturę bohaterki, gdyż jej wygląd dosłownie go obrzydza. Powód tego obrzydzenia, to chyba właściwie jedyny moment, kiedy Pamfiloff idzie na skróty, ale chyba nie może inaczej bo wtedy w ten romans naprawdę byłoby trudno uwierzyć. Maxwell Cole ma fobię radośnie wyhodowaną przez szurniętą mamusię.
Tak więc bohaterka dostaje werbalnie w twarz, nie raz i nie dwa bo kolejne sceny między bohaterami są nie mniej mocne i brutalne. Szczęśliwie dla książki i czytelników autorka stworzyła naprawdę mocne postaci. I najpierw zachwyciła mnie Lily, żaden wiotki kwiatek, tylko ostra babka, która wie czego chce, umie po to sięgać i nawet przed szantażem się nie zawaha (wewnętrznie to może i tak ale nie da tego po sobie poznać). Jest ambitna, marzy by zostać prezesem swojej własnej firmy kosmetycznej (chociaż ta ostania scena....) i nie pozwala by wygląd stał jej na przeszkodzie. Ani Max, ani jego uprzedzenia, ani wymagania. On jej przywalił, ale ona też nie pozostała mu dłużna. Tu jest cios za cios, a nie chlipanie w poduszkę. Autorka posunęła się nawet dalej i Lily mimo że pogodzona jest ze swoim wyglądem, to mimo wszystko rozważa propozycję Maxwella by poddać się operacji plastycznej. To raczej rzadkie podejście w romansach, które na ogół propagują miłość do własnej osoby. Nawet mniej spotykana jest motywacja Lily. Ona nie myśli o operacji po to by spodobać się Maxwellowi czy innemu mężczyźnie, bo właściwie dość szybko okazuje się, że są mężczyźni, którzy uważają ją za atrakcyjną. Tutaj pojawia się dość realistyczne podejście do sprawy. We współczesnym świecie, zwłaszcza w świecie biznesu i showbiznesu uroda lub jej brak może stanowić poważny przyczynek do sukcesu lub porażki. Dla Lily a właściwie ludzi, z którymi przyjdzie jej pracować to zawsze będzie problem, coś co będzie hamować jej rozwój. I nie tylko dlatego, że ludzie są płytcy ale dla tego, że jak to wytkną jej Max, ona tak długo żyje jako osoba brzydka a tym sama mniej warta, że mimo kochającej rodziny i ciągłego powtarzania sobie, że jest osobą wartościową, wciąż ma co do tego wątpliwości. A te wątpliwości sprawiają, że choć sięga po to co chce, to tylko po niewiele tj. stało się w przypadku pracy u Maxa – aplikowała na stanowisko, do którego była przekwalifikowana. I ostatecznie te wątpliwości zaważą na jej związku z Maxem.
No i Max. Na początku było mi go strasznie trudno polubić. Bo co to w końcu za bohater, który ma fobię dotyczącą brzydkich ludzi i właściwie non stop dowala bohaterce. Z czasem jednak doceniłam tę jego brutalną szczerość (tak brutalnego w szczerości bohatera to moje oczy chyba nie widziały). Głównie dlatego, że to co wygłaszał zawierało więcej niż szczyptę prawdy. Poza tym jego postawa naprawdę pozwoliła Lily rozwinąć skrzydła, on poważnie stanowił trampolinę do tego by dziewczyna rozwijała się wewnętrznie. W łóżku też okazał się świetny, więc jakoś tam odkupił swe winy. No i oczywiście zakończenie, ale tego zdradzać nie będę. I olbrzymi plus dla autorki za to, że
Z tego co wyczytałam na stronie Pamfiloff będzie kontynuacja i muszę przyznać, że jest to jeden z tych nielicznych przypadków kiedy to temat nie został wyczerpany i bardzo się cieszę, że to nie koniec.
......................................................................................................................................................................................
It's a fugly Life
http://www.goodreads.com/book/show/2900 ... fugly-life
Sporo czasu zajęło mi i przeczytanie i zrecenzowanie drugiej części serii. Z książkami, które nam się bardzo podobają często jest tak, że jak pisarz dopisze kontynuację, to nie spełnia ona oczekiwań wielbicieli części pierwszej. Niestety "It's a Fugly Life" nie tylko nie pełniło moich oczekiwań, lecz wręcz okazało się czymś z najgorszych koszmarów. Zawód to mało powiedziane.
Mogłabym się nie rozwodzić i napisać: ta książka nie ma plusów, wszystko w niej jest złe. Ale to trochę za mało przy tak negatywnej opinii.
A więc po kolei:
1. Styl i narracja - niechlujne, zrobione na odwal i jakby autorka czegoś się naćpała. Akcja skacze chaotycznie od jednej bezsensownej hiper emocjonalnej sceny do drugiej. Bez poszanowania dla jakiegokolwiek prawdopodobieństwa czasu, przestrzeni, psychologii postaci etc. "Moda na sukces" to przy tym pikuś.
2. Temat - romans do bani, motyw pięknej i bestii z pierwszej części poszedł w las i nadal ucieka (nie dziwię się), cała fantastyczna problematyka Fugly została zamieniona na szarpaninę między dwoma palantami i idiotką. Kocha jednego, a może drugiego, a może obu, a może żadnego, wyjdzie za mąż za pierwszego a może drugiego a może wcale; to samo z ciążą - jest w niej a może nie, a może jednak itd. itp. I to w formie trochę dłuższego opowiadania
3. Bohaterowie - totalna podmianka postaci. To nie są postaci z Fugly. To banda kretynów na emocjonalnych sterydach z najgorszej telenoweli, którym tylko nadano imiona z części pierwszej.
4. Sceny seksu - tak ważne i fantastycznie opisane w Fugly, tak uzupełniające problematykę tamtej książki zostały zamienione w taniego pornola, którego autorka wrzuca to tu, to tam, zupełnie nie widząc że mało jest prawdopodobne żeby komuś chciało się seksić w takim momencie, bo zwyczajnie nie ma nastroju a i emocjonalnie bohaterowie są zbyt rozbici. No ale alfa samiec warknie seksownie i blond idiotce majtki same spadają. A przecież nie spadały.
Nie wiem co się stało autorce. Trudno uwierzyć że jedna autorka mogła napisać tak dwie różne książki. Być może na fali sukcesu tomu pierwszego uznała, że napisze byle co i też będzie. W każdym razie ja z całego serca polecam Fugly, ale It's a Fugly Life radzę omijać szerokim łukiem bo to zgniłe jajo jakich mało.