Obiecałam słów kilkoro nt.
Szminki w Afganistanie.
Generalnie powieść jest ok, choć wielka szkoda, że nie napisana jakoś lepiej. Bo tej historii przydałby się bogatszy język, piękniejszy, tak by można było się naprawdę przejąć losami bohaterów i rozszlochać nad tymi, którzy giną od kul bandy szaleńców. Bo to, o czym pisze Gately jest bardzo ciekawe. Pokazuje ludność, która nie chce rządów talibów, boi się ich i o ile to możliwe walczy z nimi jak może. Podobała mi się postać Parwin. Zwykła kobieta, wcześnie wydana za mąż, choć przyznać trzeba - udało jej się jak w bajce. Ale jest bardzo odważna. Nie biega może z karabinem na czele armii zwalczającej talibów, ale ma w sobie niezwykłą odwagę podpiętą pewnie faktem, że w domu była szanowana, pozwolono jej się uczyć itd. No i w którymś momencie nie zawahała się użyć broni.
Spodobało mi się też, jak pokazano w ogóle Afgańczyków skontrastowanych z amerykańskim stylem życia. Dla nich wiele rzeczy jest o wiele prostszych i patrzą na życie bez niepotrzebnych komplikacji i zbędnych dywagacji. To było serio fajne.
Jeśli zaś chodzi o sam romans, to jest ciekawą wypadkową dwóch kwestii. Pierwsza - romans powinien rozwijać się powoli, więc zostało to zachowane w strukturze książki (na Mike'a trzeba sobie poczekać pół książki, drogie panie!). Druga - jest wojna, a na wojnie ludzie lgną do siebie, bo czas jest cenny, a wciąż go brakuje. Zatem romans tak naprawdę rozkwita bardzo szybko - szybko sobie wpadli w oko, szybko się dogadali, szybko chcieli być razem. Patrząc na to z tej perspektywy - jest w porządku.
Ogólnie nie jest to zła lektura, mogłaby być lepsza, ale książkę i tak sobie zachowam.