Moje pierwsze zetknięcie z autorką zaliczam do bardzo udanych.
Przyczyn jest bardzo dużo, ale główna to taka, że nie jest to książka przewidywalna. Wręcz przeciwnie.
W historię Arlene wchodzimy tak jakby od środka, a ponieważ to ona jest jej narratorką, dość wybiórczo. Niekiedy miałam wręcz poczucie lekkiego chaosu, ale jak się z czasem okazywało był to chaos kontrolowany i wynikający z charakteru Arlene.
Co do samej Arlene, to miałam początkowo mocno mieszane uczucia. Głównie dlatego, ze historia, którą przedstawia nie wydawała się jednoznaczna, a poprzez to niezrozumiałe były dla mnie motywy, którymi kierowała się robiąc to, co zrobiła. Ale, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, cierpliwość została nagrodzona i doczekałam się w pełni satysfakcjonującego zakończenia, po drodze doznając kilku zaskoczeń, poznając wiele barwnych postaci i upajając się specyficznym klimatem południa. Całość jest nim mocno przesycona.
Dla mnie był do kolejny z wielu plusów.
Bardzo mi odpowiadał sposób narracji. Nie ma owijania w bawełnę, jest konkret, jak coś ma być powiedziane, to jest. Jak coś jest brzydkie, to jest i niczym się tego nie przykrywa. A z kolei dobro nie jest przesłodzone i polukrowane, tylko naturalne, surowe i niekiedy w swej wymowie ukryte między wierszami.
Na pewno nie jest to opowieść łatwa, lekka i przyjemna. Tym bardziej, że tak jak wspomniałam poznajemy ją mocno wybiórczo, odkrywając kolejne warstwy nie zawsze chronologicznie.
Na pewno jednak warto ją poznać i ja cieszę się bardzo, że miałam okazję na nią trafić.
I rozglądam się za kolejnymi tytułami pani Jakcson.