Książa mnie pochłonęła w całości i nie daje spokoju…
"Rozstańmy się na rok" Taylor Jenkins Reid. Chciałabym powiedzieć paskudna książka, nie czytać, nie dać się namówić na czytanie – cokolwiek! Ale.. kurcze! To nie tak.. Z samego opisu wiesz czego się spodziewać, wszystko jest totalnie przewidywalne, nic nie jest zaskoczeniem..a i tak czytasz.. ech..i nie możesz się od lektury oderwać…
Opis mówi:
”Zakochać się to najłatwiejsza część związku…
Przedtem:
11,5 roku temu Lauren i Ryan zakochali się bez pamięci.
9,5 roku temu pierwszy raz się pokłócili…
6 lat temu wzięli ślub.
A potem już tylko gorzej i gorzej.
Teraz:
Działają sobie na nerwy. Nie wytrzymują już ze sobą, ranią się, wrzeszczą.
Nie ufają sobie. Oskarżają się, że się nie rozumieją. Są coraz bardziej dalecy, osobni. Już nawet nie chcą się ranić. Przyszła obojętność, zmęczenie. I bezustanne pretensje, kłótnie…
Co się z nimi stało? Czy po prostu przestali się kochać? Ale skąd niechęć i agresja?
Wtedy Ryan proponuje, żeby rozstali się na rok. „Zobaczymy, jak to jest być bez siebie… Może rozłąka pozwoli nam spróbować znowu…”
Jest tylko jeden warunek: nie mogą się ze sobą kontaktować. Poza tym wolno im wszystko…”
Co napędza książkę? Relacje rodzinne głównej bohaterki! Bardzo jej, bohaterki, nie lubiłam, z każdą stroną coraz bardziej, a rodzinę? Wręcz przeciwnie Czasem matka Lauren doprowadzała mnie do szału, ale przede wszystkim zależało jej na dobru własnych dzieci. Siostra – Rachel, imponowała pewnością siebie, ta kobieta zdecydowanie wiedziała, czego chce! Babcię i brata, który miał być tym najmłodszym, tym najgłupszym, a okazał się w moim odczuciu najbardziej dojrzałym, polubiłam od pierwszej o nich wzmiance! O nich warto czytać, warto ich poznać!
Co przemawia totalnie na niekorzyść książki? Lauren! Jej męża chciałabym przytulić i pocieszyć, rozumiałam jego żal do niej. Z kolei żonę jego mogłabym udusić! To jak ona go traktowała? Dziwię się facetowi, że dał z nią radę tyle lat! Ona i jej roszczeniowa postawa! Wszystko musiało być tak jak chciała Lauren, zero kompromisów, a przecież wszyscy wiedzą, że to podstawa udanego związku!!!!! Dla przykładu jedna z rzeczy, które denerwowały naszą bohaterkę: (i wiem, jestem złośliwa, ale..trudno nie być) : Lauren pisze o tym w liście do swojego męża, że kanapa nie śmierdzi potem, bo jak jego nie ma, to nie ma nikogo kto po bieganiu kładł się na nią spocony, albo, w tym samym liście wspomina, że włosy łonowe trzeba strzyc… kurcze! Infantylne! Bez dwóch zdań! Już nie mówiąc, że naśmiewa się z seksu, który mieli! Kurcze! Naprawdę starałam się polubić Lauren, ale nie mogłam! Ona nie dała się lubić! głupia i tyle! A przecież ona skończyła psychologię!!!!! Chyba trochę powinna znać mężczyzn, prawda?! a już na pewno psychikę ludzką!!
Gdzieś tam, dalej w książce, cudowne mądrości bohaterce przekazała jej babka! "To, że potrafisz bez kogoś żyć, nie znaczy, że chcesz. " Wtedy między innymi L. zdaje sobie sprawę, że mąż coś dla niej znaczy, nieważne, że chwilę temu myślała, że będzie tą, która po roku niewidzenia powie, że nie chce dalej utrzymywać tego małżeństwa! To już nie miało dla niej znaczenie, a ja? Życzyłam jej najgorzej! Życzyłam jej, by została sama!
Spoiler:
Zapominając o tym co przed chwilą napisałam..
Przezywałam tę książkę – bardzo! Chodziłam po domu i ją komentowałam! Klęłam na bohaterkę, na sytuacje, na decyzje podejmowane przez bohaterów. A w dodatku męczyło mnie co by było, gdyby mój małżonek powiedział mi już mnie nie kocham i nie wie co dalej… czy mogłabym się zgodzić na taką roczną separację…
Tak, że… skoro książka dała mi do myślenie, to może jednak to nie był czas zmarnowany? Ech… Nie umiem do końca ocenić tej książki...