Dobry wieczór
Chciałabym opowiedzieć Wam o moim najnowszym odkryciu, a mianowicie o Katharine Ashe. Tak się bowiem składa, że spośród wszystkich gatunków romansów najbardziej lubię romanse historyczne. Potem długo, długo nic, sensacja i kryminał, znowu dłuuuuugo nic, współczesne, potem masakrycznie długo nic i paranormal.
Z historycznych przeczytałam albo przekartkowałam wszystko, co dostępne w moich językach. Od czasu do czasu zaczynam jakąś nową autorkę, ale rzadko niestety jest to ktoś, komu chce mi się następnie poświęcić pół godziny na opisanie tu wrażeń z lektury.
Ostatnio miałam szczęście, bo trafiłam najpierw na Lauren Royal (którą na pewno pociągnę), a od razu później (nie licząc nieudanego podejścia pod drugi tom Sióstr Cabot Julii London - kompletna porażka, skądinąd podobnie jak tom pierwszy tejże serii) na Katharine Ashe.
Ale ad rem. Otóż seria The Prince Cathers jest jednocześnie klasycznie powtarzalna i klasycznie emocjonująca (wszak w romansie najważniejsze są emocje czytelniczek). Historia trzech sióstr - domniemanych sierot - wysłanych w dzieciństwie przez matkę w podróż statkiem, który następnie zatonął, a z pasażerów uratowały się wyłącznie właśnie owe siostry. Po kilku dramatycznych i obfitych w upokorzenia latach w sierocińcu siostry adoptował owdowiały i osierocony pastor. Po kolejnych kilku latach, na wiejskim jarmarku, Cyganka przepowiedziała siostrom - na podstawie okazanego przez nie pierścienia z drogocennymi kamieniami, jedynej rzeczy, która pozostała im po biologicznych rodzicach, że jedna z sióstr wyjdzie za księcia i że książę ten wyjaśni tajemnicę ich pochodzenia.
Pierwszy tom nietypowo opowiada historię średniej siostry, Arabelli. Płomiennoruda piękność, z zawodu guwernantka, notorycznie odganiająca się od niechcianych względów panów domu, służących, paniczów i tym podobnych. Szlachetna, dobra, ale także o niewyparzonym języku, patologicznie dumna. Trafia na... pirata. No prawie. Bohaterski kapitan marynarki, hrabia, dziedzic księstwa (do czego się oczywiście nie przyznaje), armator, kapitan statku towarowego. Ma ją przewieźć do Francji, gdzie ona ma objąć posadę guwernantki przygotowującej autentyczną księżniczkę krwi do sezonu w Londynie. Siostrę księcia (pamiętamy o fiksacji sióstr księciu, którego jedna ma poślubić, a który ma wyjaśnić tajemnicę ich pochodzenia). Tak się składa, że książę wraz z siostrą przebywają akurat we francuskim zamku... naszego bohatera.
Nie będę opowiadała całej akcji, bo dzieje się dużo i jest to nawet zabawne, a momentami dramatyczne (jest parę momentów ocierających się o pełnokrwistą dramatozę, nawet powiedziałabym, że pod koniec powieści jest już kolejka górska ze swobodnym spadkiem). Co mnie urzekło? Relacja między bohaterami. Dawno już nie czułam tyle emocji, jak podczas ich potyczek. On jest... cudny. Trochę jak Gideon z Bestii Amandy Quick (nawet bardziej, bo nie tylko ma szramę, ale i stracił oko), trochę jak Westcliff z Wallflowers Kleypas, trochę jak Rhys Trahaearn z Żelaznego Księcia Meljean Brook, trochę jak Royce Westmoreland z Królestwa Marzeń Judith McNaught, trochę jak Maximus Wakefield z Duke of Midnight Elizabeth Hoyt, a nawet trochę jak Archanioł Rafael od Nalini Singh. No w każdym razie ma wszystko, co tygrysy lubią najbardziej w bohaterze romantycznym: odpowiednio zadurzony, zaborczy, oddany, sarkastyczny i walczący (i oczywiście przegrywający) z uczuciem. Nie ma co kryć, Koleżanki, facet kradnie szoł, co nie jest łatwe, bo i bohaterka jest ciekawa, czupurna, szlachetna, uczciwa, także zakochana i walcząca do końca.
Bardzo, bardzo zachęcam, bo emocjonalnie to jest strzał w dziesiątkę (zwłaszcza na początkowym etapie romansu, zanim bohaterowie wykładają karty na stół), fabularnie są pewne niedorzeczności, ale akceptowalne w tym gatunku literackim i z nawiązką wyrównane w sferze emocjonalnej właśnie.
Ogólnie 9/10.
Przeczytam dwa kolejne tomy serii i będę raportować na bieżąco