Po bardzo długiej przerwie wróciłam do serii. Kiedyś uwielbiałam i oddałabym ostatnie pieniądze żeby kupić, ale wiadomo z czasem pewne rzeczy się zmieniły. Ostatnią częścią przeze mnie przeczytaną przed przerwą był tom 46
Dark in Death. Wkurzył mnie niemiłosiernie bo sporo scen, opisów, dialogów to było kopiuj wklej z poprzednich tomów. Najgorsza jednak była Eve. Z tomu na tom co raz bardziej przypominała rozwścieczonego rottweilera, który tylko warczy na wszystkich, rzuca rozkazami nawet do męża i nie umie normalnie mówić ani zachowywać się. Bardziej robot niż człowiek. Dalekie to od kreacji z pierwszych tomów (odświeżyłam sobie i znowu
). Ale Norka chyba widziała krytykę fanek bo po tomie 48 jest znacznie lepiej. Nadal są pewne niedociągnięcia tj. w NY jest tylko jedna dziennikarka, patolog sądowy, psychiatra, prokurator, a młodzież narwana ale generalnie to fajne dzielne dzieciaki (wyjątkiem nastoletni zabójcy) ale Eve znowu normalnie mówi i rozmawia, a nawet bywa po ludzku zmęczona. Jej związek się rozwija, mamy sceny z normalnego życia domowego i z życia, jakby nie było, bardzo bogatego małżeństwa (wciąż malutko tu detali ale więcej niż wcześniej). Sprawy kryminalne są nadal ciekawe choć momentami Eve ma akcje bardziej superbohaterskie niż policyjne i wszyscy działają na skinięcie jej palca. Linia czasu całej serii już dawno jest pokręcona, więc nawet się nie czepiam. Jeśli już to powodów dla których Eve rozwiązuje bardzo skomplikowane sprawy w kilka dni. Najwyraźniej Roberts nie umie sobie wyobrazić romansu Eve i Roarke'a jeśli mają o kilka lat więcej niż przypisany im wiek. Trochę to śmieszne. Ale czytam dalej i nie wkurzam się