„Czerwień naszyjnika”, czyli nowość Amandy Quick, która nieoczekiwanie mnie skusiła, szczególnie że trafiła mi się ku temu naprawdę dobra okazja. Zwykle się nie śpieszę, ale tym razem zrobiłam wyjątek. Wiedziałam, że to będzie coś dobrego, zaś kolejne opinie zdawały się potwierdzać tę możliwość i tym samym rozbudziły moją ciekawość. No i zajrzałam do środka. A co tam.
Pierwszy rozdział przypomina mi fabułą nieco „Przygodę na Karaibach” Jayne Ann Krentz. To znaczy tu również mamy mroczną uliczkę na egzotycznej wyspie, rannego mężczyznę, który chce się dostać na statek oraz kobietę gotową do podjęcia ryzyka, a także nieznane zagrożenie. Dodatkowo pojawia się tajemniczy list. Tyle że tym razem opowieść ma inny przebieg, ponieważ wkrótce sceneria się zmienia, dochodzą nowe elementy. Tak więc, już pierwszy rozdział wiedzie na głęboką wodę, przyczyniając się do zanurzenia się w historię kryjącą się w książce „Czerwień naszyjnika”. Ach, ta ciekawość, co będzie dalej.
Chociaż Amity Doncaster dużo podróżowała po świecie, szybko przekonuje się, że większe niebezpieczeństwo grozi jej właśnie w Londynie i to w dzień na ulicy, gdy nagle zostaje uprowadzona przez seryjnego zbrodniarza. Aczkolwiek nie jest bezradna i tym samym potrafi sobie poradzić nawet w tej sytuacji, ponieważ nigdzie nie wyrusza nieuzbrojona, przynajmniej w wachlarz, który może być naprawdę skuteczną bronią. Jest czego się bać. Ponadto wkrótce okazuje się, że trudniej jednak bywa stawić czoło pewnym plotkom, które od jakiegoś czasu krążą w towarzystwie, natomiast plotkarska prasa nie daje spokoju z powodu rozmaitych spekulacji. Dopiero nieoczekiwany powrót Benedicta Stanbridge’a oraz jego propozycja to i owo zmienia. Niemniej jednak nadal trzeba zmierzyć się z wieloma niebezpieczeństwami, a jeszcze więcej wyjaśnić, zanim będzie można odetchnąć i zaznać spokoju.
W „Czerwieni naszyjnika” po raz kolejny pojawia się trochę inna bohaterka niż to zwykle bywa u Amandy Quick, co jest wielce interesujące, przyczyniwszy do tego, iż zostałam zaskoczona. I na pewno ten fakt cieszy. Tak się składa, że Amity nie jest obarczona odpowiedzialnością za rodzinę, ani nie musi czuwać nad jej bezpieczeństwem, czy też rozwiązywać cudzych problemów. Jej siostra, Penny, samodzielnie mierzy się ze swoimi, nie wymagając stałej opieki, a nawet dość aktywnie służy pomocą przy prowadzeniu obecnego śledztwa. Amity również w swoich wypowiedziach bywa bardziej bezpośrednia, zrezygnowawszy z owijania prawdy w bawełnę, co zdarzało się wcześniejszym bohaterkom Quick. Niemniej jednak pewne podobieństwa pozostały, a co za tym idzie, ma określony cel, do którego dąży z determinacją. Aczkolwiek bez trudu dostrzega to, co wokół niej się dzieje. Nie boi się również podejmować ryzyka, ani walczyć o swoje. Poza tym jest szczera i otwarta, a także cieszy się pewnym autorytetem jako słynna podróżniczka, która przemierzyła całkiem spory szmat świata.
W gruncie rzeczy Benedict również nie ma jakiś skomplikowanych relacji rodzinnych, które by odciągały jego uwagę od pasji, która go pochłania. To znaczy poza małą aferą szpiegowską, w którą wciągnął go stryj i która okazuje się nieco większa, niż na początku zakładano. Jako że nie brakuje mu determinacji ani przenikliwości, zatem zdecydowanie dąży do realizacji celu. Jako inżynier ma doświadczenie w rozwiązywaniu skomplikowanych problemów; trochę gorzej sobie radzi w przypadku relacji damsko-męskich, ale nie poddaje się, wytrwale próbując, ponieważ dobrze wie, co jest dla niego ważne. I ciekawie przedstawione jest jego rozwijające się uczucie do Amity, a także jego pragnienie zrobienia dobrego wrażenia. Po prostu jest naprawdę miło poczytać o bohaterze, który nie uważa, że pozjadał wszystkie rozumy, a przy tym jednocześnie potrafi myśleć i wyciągać wnioski, choć nie zawsze słuszne.
Krótko ujmując, niewątpliwie przypadł mi do gustu sposób, w jaki została opisana relacja pomiędzy Benedictem a Amity, a zatem ich rosnące zainteresowanie, fascynację sobą, próbę zrozumienia siebie nawzajem, a także ich niewielkie potknięcia i odrobinę niepewności, jaka im towarzyszy. Bardzo mi się podoba, że jak zwykle nie ma idiotycznych dramatów oraz rozmaitych dziwów. Tylko że właśnie jest logicznie i sensownie. Z kolei początkowe nieporozumienia biorą się z błędnych interpretacji, co wydaje mi się wyjątkowo ludzkie i naturalne.
Okazuje się naturalnie, że afera szpiegowska, szalejący morderca seryjny i szereg innych niebezpieczeństw niczym jest w obliczu problemu zaciągnięcia ukochanej przed ołtarz. Ale panowie mają plany. I panie nie siedzą bezczynnie, lecz biorą sprawy w swoje ręce. Wobec tego musiało się udać. W końcu.
Sama intryga została wpisana w ciekawy sposób w akcję, tworząc odpowiednio całość, spoiwszy fabułę. Zresztą jest w tym coś intrygującego i przykuwającego uwagę. To było ukazane trochę tak, jakby mogły wyglądać początki pracy w policji, przynajmniej tak to wygląda w moich oczach i wydaje mi się to interesujące. Ciekawe również były owe teorie solarne, a także to jak to przestawiono, szczególnie w kontekście tego, co wcześniej słyszałam.
Oprócz tego przyszło mi na myśl, że ta historia mogłaby być ciut dłuższa, gdyż ledwie zaczęłam czytać „Czerwień naszyjnika”, a już się skończyło. I tak już na marginesie, wydaje mi się, że cała podróż Benedicta powinna zająć więcej czasu, niż to zostało wspomniane, biorąc pod uwagę, jak daleko i jak w rozmaitych kierunkach jeździł.
Lubię tę autorkę, jako że nigdy mnie nie zawiodła. Tym razem również to mnie nie spotkało.