Dwie starsze damy siedziały, jak co dzień, na tarasie i spożywały śniadanie. Spożywała właściwie tylko Leokadia, której uwaga całkowicie skupiona była na ostatniej kromce ciemnego chleba ugarnirowanej przepięknym plastrem wiejskiej szynki. Jadła z prawdziwą przyjemnością, bo przypomniały jej się czasy nieszczęsnych kartek, kiedy to o porządnej wędlinie można było jedynie pomarzyć. Gdyby nie przekora, której jako naród Polacy zawsze mają w nadmiarze, i pożyteczne znajomości w pobliskiej wsi, w ogóle wtedy zapomniałaby, jak wygląda mięso.
Waleria, popijając kawę (była już po śniadaniu), rzucała siostrze pełne nagany spojrzenia, ale nie pouczała jej głośno, bo od rana dręczył ją pewien problem.
- Przestań na mnie patrzeć jak stara, przemądrzała pierdoła! – nie wytrzymała w końcu Leokadia, pośpiesznie przełykając ostatni kęs. – Będę jadła szynkę, bo lubię i nic ci do tego. Jak ty rzucasz się na każde ciasto, to ja nie komentuję… Powinnyśmy były wymienić sobie chłopów. Wtedy ty byś mogła obżerać się słodkim do wypęku, a ja bezkarnie jadłabym tłuste…
- I obie już dawno wąchałybyśmy kwiatki od spodu – dopowiedziała zgryźliwie Waleria i ziewnęła rozdzierająco. – Nic mi ta kawa nie pomogła. Pół nocy nie spałam, tak się zdenerwowałam. Wczoraj krakałyśmy i wykrakałyśmy… Słuchaj, Loda, musimy dać na mszę. Jak najszybciej.
- Co niedzielę dajemy – stwierdziła spokojnie Leokadia. – Do następnej wytrzymasz.
- Ale to musi być specjalna msza – uparła się Waleria. – Intencyjna.
- Alfred ci się przyśnił i zażądał? Bo, jeśli coś sama przeskrobałaś, wystarczy pójść do spowiedzi.
- Nie Alfred – przygnębiona Waleria potrząsnęła głową. – Matylda…
- Matylda ci się przyśniła?! – Leokadia zrobiła wielkie oczy. – I co mówiła? – spytała z zachłanną ciekawością.
- Nic nie mówiła. Obudził mnie taki straszny krzyk, że prawie zawału dostałam – wyznała Waleria i zadrżała. – Słuchaj, Loda, to brzmiało tak, jakby ona jakieś okropne katusze przechodziła. I wcale mi się to nie śniło. Słyszałam ją na własne uszy. Mówię ci, Matylda tu straszy!
- Ja nic nie słyszałam – Leokadia patrzyła nieufnie na siostrę.
- Bo śpisz jak kamień! Prędzej umarłego dobudzi niż ciebie!
- To nie widzę powodu, żeby na mszę dawać. Mnie wrzaski Matyldy nie przeszkadzają. Może sobie wrzeszczeć do upojenia.
- Ale mnie przeszkadzają! – zdenerwowała się Waleria. – Poprzedniej nocy słyszałam jakieś jęki, teraz ten krzyk… Będę się bała zasnąć, jak czegoś z tym nie zrobimy!... Jak sobie chcesz. Sama dziś pójdę do proboszcza i zamówię mszę w intencji Matyldy!
- Ani mi się waż! – warknęła Leokadia. – Co mu powiesz? Że upiór naszej siostry lata po domu i straszy? Jak się wieść rozniesie, będziemy tu miały pielgrzymki! Nie pamiętasz, co Stefanek opowiadał? Nie życzę sobie, żeby się tu zaczęły pałętać wszystkie kraśnickie plotkary!
- Nikomu się nie będę opowiadać, tylko zamówię mszę w intencji zmarłej siostry! Nie wytrzymam nerwowo tych wrzasków zza grobu! – zbuntowała się Waleria. – Ze swoich zapłacę! Trzymaj sobie tę swoją rentę pod poduszką, ty Szkocico!
- A z ciebie się zrobił stary moher! – odparowała Leokadia. – Naprawdę wierzysz, że ta jedna msza zamknie gębę Matyldzie? Lucjan przez całe życie nie dał rady tej zołzie! Musiałabyś majątek zapłacić, żeby podziałało!
Kursa: Oto fragment "Nieboszczyka wędrownego" - na zachętę
******
Kursa: Powieści w odcinkach nie będzie, kochani, ale pozwolę sobie zanęcić po raz drugi:
Obie przyjaciółki miały wrażenie, że ławka, która wcześniej wydawała się niedaleka, złośliwie zwiększyła dystans, ale parły przed siebie bez zatrzymywania się, mimo że zaczynało brakować im tchu. Ostatkiem sił dobrnęły w końcu do celu i z głuchym łupnięciem złożyły tam swoje kłopotliwe brzemię. Malwina, którą dodatkowo napędzała furia na myśl o poszkodowanym osobistym kręgosłupie, jednym ruchem poderwała bezwładne odnóża nieboszczyka i wepchnęła je na ławkę. Widok nie odbiegał od polskiej normy – ot, zmęczony procentami pijaczyna przysnął sobie w przyjemnych okolicznościach przyrody.
Stały obie w milczeniu, dysząc ciężko, kiedy z głównej alei dobiegło gruchnięcie, zaraz po nim bełkotliwie wymamrotane przekleństwo, a potem ryk nieco zmodyfikowanej pieśni ludowej:
- Wszystkie rybki mają pipki, ciurala, ciurala, la!
Malwina i Eliza natychmiast zapomniały o zmęczeniu. Rzuciły się ku wylotowi alejki i dopadły zbawczego samochodu. Ulica była jednokierunkowa, więc Malwina ruszyła przed siebie, w pełnej napięcia ciszy dojechała do skrzyżowania przy poczcie i skręciła w górę. Na światłach musiała odczekać. Obie tępym wzrokiem odprowadziły przejeżdżającego TIR-a, odetchnęły, kiedy błysnęło zielone i skręciły na Krasińskiego w kierunku osiedla domków.
Kiedy Malwina wjechała do garażu, wyłączyła silnik, zdarła z rąk żółte rękawiczki, o których wcześniej zupełnie zapomniała, i wzięła głęboki oddech.
- Ja pimpolę! – wyrwało się jej z pasją. – Co to było w tym parku? Mało zawału nie dostałam, jak znienacka ryknęło.
- Pijak to był – Eliza również pozbyła się rękawiczek. – Ale te jego pipki mnie trochę zbiły z pantałyku. Przez chwilę zgłupiałam i nie wiedziałam, co ro… Czekaj, co ty robisz?! – przyjrzała się przyjaciółce podejrzliwie.
- Nie widać? – zdziwiła się Malwina. – Siedzę. I usiłuję odzyskać równowagę psychiczną. Z fizyczną pewnie będzie gorzej. Jutro będę połamana przez tego parszywca… Może byśmy w końcu wylazły z tego samochodu, co? Bo chyba mi się kończą moce przerobowe…
Eliza posłusznie wysiadła, odczekała, aż przyjaciółka zamknie samochód i, drepcząc za nią ku domowi, wróciła do intrygującego ją tematu:
- Co ty powiedziałaś, jak wróciłyśmy? Coś takiego, czego nigdy nie słyszałam, ale mam wrażenie, że mi się przyda. Co to było?
Malwina westchnęła i otworzyła drzwi.
- Pochodzę z kulturalnej rodziny. Nigdy nie klęłam. No, „psiakrew” albo „cholera” czasem mi się wyrwało. Może mam jakąś blokadę, bo nic innego nie przechodzi mi przez usta, a próbowałam. Ale jak się człowiek zdenerwuje, to musi sobie ulżyć, bo go rozsadzi. No to sobie wymyśliłam przekleństwo zastępcze. Pomaga, a nie czuję się jak cham.
- Powtórz! – zażądała Eliza, wchodząc za nią do domu. – Muszę się nauczyć. Mnie się czasem gorzej wyrywa. Zanim zostanę babcią, spróbuję się przestawić na lżejszy kaliber.
“Man. God. Roarke. An interesting and flattering lineup.”
“Safe men are for marrying. Dangerous men are for pleasure.”