O twóczości Christine Feehan (Fringilla)
Napisane: 27 kwietnia 2010, o 19:54
Ten tekst ukazał się pierwotnie tutaj.
późna pora, a ja kurcze na posterunku... to sobie napiszę :]
gratuluję wytrwałym, którzy dotrą do końca tekstu, ew. przeczytają 50 procentów bez procentów.
Wstęp. W którym się tłumaczę
no więc... ponieważ Christine Feehan - klasyczne już dziś nazwisko w świecie romansowych paranormali, ze szczególnym uwzględnieniem wąpierzopodobnych i zmiennokształtnych nurtów - wreszcie i u nas zagościła (Mroczny książę Ambera), to ja się podzielę, dlaczego Feehan i dlaczego warto. Poczytać.
Wstęp c.d. w którym się tłumaczę dalej i wyjaśniam swą wizję
Tak sobie czekałam grzecznie, aż przynajmniej parę osób przebrnie przez Mrocznego księcia, i doczekałam się, chociaż widzę pewną niechęć u części do dzielenia się opiniami A ponieważ ponadto niektóre osoby narzekały, że mamy dominację 16-latek w fabułach paranormali (ergo: niewinny świat pozacielesnych uniesień romantycznych) to właśnie Feehan jest dla "starszych dziewczynek" - obok Armstrong (debiut 2001 - bardziej na poczatku w urban fantasy, tak jak i Harris), Sparks (debiut 2005), Adrian (debiut 2007), Kenyon (debiut 2002), znanej i lubianej L.K.Hamilton (debiut 1993... ale to inny przypadek).
O Fehan po łebkach
Christine Feehan to już instytucja, niemal jak Sherrilyn Kenyon (też niedługo u nas) - debiut w 1999 roku i świetne wpasowanie się w koniunkturę post-Buffy czyli "wampiry są fajne" (czasem i niektóre). Dla przypomnienia: Meyer wystartowała ze swym cyklem w roku 2005 - całą epokę później.
Ogółem 40 książek na koncie (stan na 2009 rok), 4 serie prowadzone równolegle, opowiadań różnych też przyzwoita liczba, planowane kolejne tytuły jak najbardziej, spora rzesza fanów (mniej bądź bardziej narzekających) nagród mnóstwo. Jak dla mnie Christine Feehan to Diana Palmer paranormali (wespół wzespół z Sherrilyn Kenyon i Lorą Leigh) - każdy, kto wie, jak wysoce Palmer cenię, potraktuje to jako komplement dla autorki
O Karpatianach
U nas pojawiła się część pierwsza cyklu Karpatianie, a dalsze w zapowiedziach. Kto czytał, ten wie, że bohaterami tej i kolejnych części są przedstawiciele rasy (ojej, ta Poprawność P.) wymierającej, wywodzącej się (witaj, Europo Środkow-Wschodnia i bójcie się wy, którzy wierzycie, że nie istnieje coś takiego jak Zderzenie Cywilizacji) z Karpatów (tych nie naszych - skojarzenie z Vladem nieprzypadkowe) i łączących różne atrakcyjne cechy, takie jak: zmiennokształtność, picie krwi, prawie-nieśmiertelność, spanie w klaustrofobicznych miejscach, wysoce rozwiniętą umiejętność unikania zewidencjonowania przez różne służby oraz lokalnych mieszkańców z widłami oraz genetycznie uwarunkowaną zdolność do absolutnej monogamii. Jeśli chodzi o to ostatnie, to nie jedna Feehan na to wpadła - moim zdaniem to właśnie stanowi o fenomenie romansu paranormalnego i jest absolutnym wynalazkiem w tegoż ramach, tudzież źródłem wyodrębnienia z zalewu i fantastyki i romansu - nie mogę się zdecydować Acha - i jeszcze jedną cechą charakterystyczną Karpatian jako grupy jest zdecydowana nadwyżka osobników płci męskiej... W ogóle przechlapane mają, co już kasiek gdzieś tam omówiła: bez spotkania "tej jedynej przez Los, Parki czy inną Ślepą Ewolucję wskazanej/stworzonej" się zmieniają w istotę wypisz wymaluj jak z naszych wąpierzowych legend: mordującą dla krwi, bez emocji - taki klasyczny czerwonooki i łysawy socjopata. Ale jak już spotka taki Karpatianin (uwierzcie, nie Meyer pierwsza wpadła na pomysł z imprintingiem :] swą wybrankę, to nawet ultradaltonizm mu przechodzi...
O fenomenie (uwaga - będzie o seksie. ale króciutko)
Cykl, który liczy sobie ponad 25 części, kręci się wokół działalności WWF czyli "jak uratować zagrożony gatunek". I tak coraz dalej, głębiej i w ogóle, kolejni bohaterowie, w pierwszych tomach drugoplanowi, dostają własne tytuły i na różnych kontynentach i w różnych okolicznościach wpadają na "swoje kobiety". W ogóle to jeśli ktoś się zastanawia jak ktoś, oprócz Diany Palmer oczywiście jest w stanie trzaskać jeden szablon, a czytelnicy, nawet jeśli jęczą, to kupują dalej, to proszę bardzo, oto powód:
erotyka.
Bo, lingwistyczne studia nad karpatiańskim swoją drogą, ale tak naprawdę to chodzi o seks. I nie w wydaniu mejerowskim czyli "ach, to napięcie, kiedy oni się wreszcie prześpią ze sobą, a może lepiej, żeby jednak nie" tylko po prostu seks. Dwuosobowy jak najbardziej, przez wiele stronic i, wybaczcie fanki Stephanie, Laurens przy tym to pikuś
Monogamia na pewno przysparza fanów, ale zagadnieniem dominującym jest monogamia w połączeniu, w sumie i po prostu, z ostrym seksem. I odpowiednią dozą dramtozy.
Ok, w sumie to jeszcze możemy się pokłócić o definicję ostrego seksu, ale może kiedy indziej. Nadchodzi jednak czas eksperymentowania z erotyką (wysyp swoją drogą stricte erotyki paranormalnej następuje niedługo potem) w romansach bez przemycania "niegrzecznych, niewaniliowych treści" za pomocą zabiegów jakie stosowała choćby Robin Schone - "wyuzdany seks" nie jest już domeną "tych złych" w fabule, nie ucieka się do wiktoriańskich zabiegów. Nadeszła także epoka wolności dla takich autorek jak Hamilton, która zaczęła w sumie od urban fantasy i bez seksu, a jak skończyła... uf, jeszcze nie skończyła
Podsumowanie. Krótkie
Paranormal, mroczność wizualna i psychologiczna (ehm ehm...) - bo krwiście i krwawo bywa na różne sposoby - monogamia i dużo seksu oraz jakaś tam fabuła w tle? Że o HEA nie wspomnę? Sięgnijcie po Feehan
A jak już mamy za sobą Armstrong, Sparks i Adrian, warto pamiętać, że to pozycja z 1999 roku.
Ps.O Feehan, ale nie o Karpatianach czyli paranormalu, który udało mi się przeczytać
A w ogóle to ja piszę ze względu na moją własną aktualną lekturę czyli 3 część innego cyklu, poswięconego zmiennokształtnym kotowatym:
Burning Wild o mężczyźnie po przejściach (ojojoj - z bohaterkami Palmer sobie może dłoń uścisnąć i powinien zaliczyć pierwszą dziesiątkę tych co bardziej storturowanych; a rodzice bohatera to w ogóle poza kategorią buahaha) i kobiecie z przeszłością (znaczy: niby takie chuchro, a jednak szczwane...) - rewelacyjny przykład na "po co paranormale i dlaczego są kolejną odsłoną treści niegdyś przemycanych w romansach historycznych znanych jako bodice-ripper i serii Harlequin Presents (ha-eś-żety)"
Ale do rzeczy: przyznam, ze dawno nie przeczytałam paranormala od deski do deski i bez hopów (zaczynam od środka - a nuż złapie mnie interesujący fragment). Ponieważ czytanie o Karpatianach zawiesiłam (z okazjonalnymi zerknięciami) gdzieś po 8 części, a inne serie też tak jakby... do skanowania... to z pewną obawą sięgnęłam po Feehan znów, chociaż mam na pólce już od paru dobrych miesięcy... Kurcze, jeśli ktoś mnie spyta "jaka autorka faktycznie poczyniła postępy przez ostatnią dekadę" to wystawię Feehan :]
Dobrze przemyślane jak na łopatologicznego paranormala - autorka żadnej dziury pozornych nielogiczności nie pozostawia niezałatnej (a zdarzało się...). Może się podobać bądź nie, ale to jest kawał odwalonej przyzwoicie roboty. Może jestem zbyt surowa, ale Feehan ma problem ze słowem - jej mocną stroną jest pomysł i samo snucie opowieści, jak dla mnie emocjonalnie satysfakcjonujące w tym konkretnym tytule. Widać zarazem postęp od czasu debiutu... Lepsza redakcja?
późna pora, a ja kurcze na posterunku... to sobie napiszę :]
gratuluję wytrwałym, którzy dotrą do końca tekstu, ew. przeczytają 50 procentów bez procentów.
Wstęp. W którym się tłumaczę
no więc... ponieważ Christine Feehan - klasyczne już dziś nazwisko w świecie romansowych paranormali, ze szczególnym uwzględnieniem wąpierzopodobnych i zmiennokształtnych nurtów - wreszcie i u nas zagościła (Mroczny książę Ambera), to ja się podzielę, dlaczego Feehan i dlaczego warto. Poczytać.
Wstęp c.d. w którym się tłumaczę dalej i wyjaśniam swą wizję
Tak sobie czekałam grzecznie, aż przynajmniej parę osób przebrnie przez Mrocznego księcia, i doczekałam się, chociaż widzę pewną niechęć u części do dzielenia się opiniami A ponieważ ponadto niektóre osoby narzekały, że mamy dominację 16-latek w fabułach paranormali (ergo: niewinny świat pozacielesnych uniesień romantycznych) to właśnie Feehan jest dla "starszych dziewczynek" - obok Armstrong (debiut 2001 - bardziej na poczatku w urban fantasy, tak jak i Harris), Sparks (debiut 2005), Adrian (debiut 2007), Kenyon (debiut 2002), znanej i lubianej L.K.Hamilton (debiut 1993... ale to inny przypadek).
O Fehan po łebkach
Christine Feehan to już instytucja, niemal jak Sherrilyn Kenyon (też niedługo u nas) - debiut w 1999 roku i świetne wpasowanie się w koniunkturę post-Buffy czyli "wampiry są fajne" (czasem i niektóre). Dla przypomnienia: Meyer wystartowała ze swym cyklem w roku 2005 - całą epokę później.
Ogółem 40 książek na koncie (stan na 2009 rok), 4 serie prowadzone równolegle, opowiadań różnych też przyzwoita liczba, planowane kolejne tytuły jak najbardziej, spora rzesza fanów (mniej bądź bardziej narzekających) nagród mnóstwo. Jak dla mnie Christine Feehan to Diana Palmer paranormali (wespół wzespół z Sherrilyn Kenyon i Lorą Leigh) - każdy, kto wie, jak wysoce Palmer cenię, potraktuje to jako komplement dla autorki
O Karpatianach
U nas pojawiła się część pierwsza cyklu Karpatianie, a dalsze w zapowiedziach. Kto czytał, ten wie, że bohaterami tej i kolejnych części są przedstawiciele rasy (ojej, ta Poprawność P.) wymierającej, wywodzącej się (witaj, Europo Środkow-Wschodnia i bójcie się wy, którzy wierzycie, że nie istnieje coś takiego jak Zderzenie Cywilizacji) z Karpatów (tych nie naszych - skojarzenie z Vladem nieprzypadkowe) i łączących różne atrakcyjne cechy, takie jak: zmiennokształtność, picie krwi, prawie-nieśmiertelność, spanie w klaustrofobicznych miejscach, wysoce rozwiniętą umiejętność unikania zewidencjonowania przez różne służby oraz lokalnych mieszkańców z widłami oraz genetycznie uwarunkowaną zdolność do absolutnej monogamii. Jeśli chodzi o to ostatnie, to nie jedna Feehan na to wpadła - moim zdaniem to właśnie stanowi o fenomenie romansu paranormalnego i jest absolutnym wynalazkiem w tegoż ramach, tudzież źródłem wyodrębnienia z zalewu i fantastyki i romansu - nie mogę się zdecydować Acha - i jeszcze jedną cechą charakterystyczną Karpatian jako grupy jest zdecydowana nadwyżka osobników płci męskiej... W ogóle przechlapane mają, co już kasiek gdzieś tam omówiła: bez spotkania "tej jedynej przez Los, Parki czy inną Ślepą Ewolucję wskazanej/stworzonej" się zmieniają w istotę wypisz wymaluj jak z naszych wąpierzowych legend: mordującą dla krwi, bez emocji - taki klasyczny czerwonooki i łysawy socjopata. Ale jak już spotka taki Karpatianin (uwierzcie, nie Meyer pierwsza wpadła na pomysł z imprintingiem :] swą wybrankę, to nawet ultradaltonizm mu przechodzi...
O fenomenie (uwaga - będzie o seksie. ale króciutko)
Cykl, który liczy sobie ponad 25 części, kręci się wokół działalności WWF czyli "jak uratować zagrożony gatunek". I tak coraz dalej, głębiej i w ogóle, kolejni bohaterowie, w pierwszych tomach drugoplanowi, dostają własne tytuły i na różnych kontynentach i w różnych okolicznościach wpadają na "swoje kobiety". W ogóle to jeśli ktoś się zastanawia jak ktoś, oprócz Diany Palmer oczywiście jest w stanie trzaskać jeden szablon, a czytelnicy, nawet jeśli jęczą, to kupują dalej, to proszę bardzo, oto powód:
erotyka.
Bo, lingwistyczne studia nad karpatiańskim swoją drogą, ale tak naprawdę to chodzi o seks. I nie w wydaniu mejerowskim czyli "ach, to napięcie, kiedy oni się wreszcie prześpią ze sobą, a może lepiej, żeby jednak nie" tylko po prostu seks. Dwuosobowy jak najbardziej, przez wiele stronic i, wybaczcie fanki Stephanie, Laurens przy tym to pikuś
Monogamia na pewno przysparza fanów, ale zagadnieniem dominującym jest monogamia w połączeniu, w sumie i po prostu, z ostrym seksem. I odpowiednią dozą dramtozy.
Ok, w sumie to jeszcze możemy się pokłócić o definicję ostrego seksu, ale może kiedy indziej. Nadchodzi jednak czas eksperymentowania z erotyką (wysyp swoją drogą stricte erotyki paranormalnej następuje niedługo potem) w romansach bez przemycania "niegrzecznych, niewaniliowych treści" za pomocą zabiegów jakie stosowała choćby Robin Schone - "wyuzdany seks" nie jest już domeną "tych złych" w fabule, nie ucieka się do wiktoriańskich zabiegów. Nadeszła także epoka wolności dla takich autorek jak Hamilton, która zaczęła w sumie od urban fantasy i bez seksu, a jak skończyła... uf, jeszcze nie skończyła
Podsumowanie. Krótkie
Paranormal, mroczność wizualna i psychologiczna (ehm ehm...) - bo krwiście i krwawo bywa na różne sposoby - monogamia i dużo seksu oraz jakaś tam fabuła w tle? Że o HEA nie wspomnę? Sięgnijcie po Feehan
A jak już mamy za sobą Armstrong, Sparks i Adrian, warto pamiętać, że to pozycja z 1999 roku.
Ps.O Feehan, ale nie o Karpatianach czyli paranormalu, który udało mi się przeczytać
A w ogóle to ja piszę ze względu na moją własną aktualną lekturę czyli 3 część innego cyklu, poswięconego zmiennokształtnym kotowatym:
Burning Wild o mężczyźnie po przejściach (ojojoj - z bohaterkami Palmer sobie może dłoń uścisnąć i powinien zaliczyć pierwszą dziesiątkę tych co bardziej storturowanych; a rodzice bohatera to w ogóle poza kategorią buahaha) i kobiecie z przeszłością (znaczy: niby takie chuchro, a jednak szczwane...) - rewelacyjny przykład na "po co paranormale i dlaczego są kolejną odsłoną treści niegdyś przemycanych w romansach historycznych znanych jako bodice-ripper i serii Harlequin Presents (ha-eś-żety)"
Ale do rzeczy: przyznam, ze dawno nie przeczytałam paranormala od deski do deski i bez hopów (zaczynam od środka - a nuż złapie mnie interesujący fragment). Ponieważ czytanie o Karpatianach zawiesiłam (z okazjonalnymi zerknięciami) gdzieś po 8 części, a inne serie też tak jakby... do skanowania... to z pewną obawą sięgnęłam po Feehan znów, chociaż mam na pólce już od paru dobrych miesięcy... Kurcze, jeśli ktoś mnie spyta "jaka autorka faktycznie poczyniła postępy przez ostatnią dekadę" to wystawię Feehan :]
Dobrze przemyślane jak na łopatologicznego paranormala - autorka żadnej dziury pozornych nielogiczności nie pozostawia niezałatnej (a zdarzało się...). Może się podobać bądź nie, ale to jest kawał odwalonej przyzwoicie roboty. Może jestem zbyt surowa, ale Feehan ma problem ze słowem - jej mocną stroną jest pomysł i samo snucie opowieści, jak dla mnie emocjonalnie satysfakcjonujące w tym konkretnym tytule. Widać zarazem postęp od czasu debiutu... Lepsza redakcja?