przez Janka » 7 września 2020, o 21:52
Jonathan Kellerman "Impuls"
Jeszcze chyba nigdy nie czytałam aż tak złego kryminału. Nie biorę pod uwagę książek, o których ktoś się wyraził, że to kryminały, ale obok kryminałów nawet nie stały na półce, bo one oczywiście miałyby dużo gorszą ocenę.
"Impuls" jest z całą pewnością kryminałem. Mamy tutaj przestępstwa typowe dla kryminałów, a cała akcja polega na prowadzeniu śledztwa. Problemem i to naprawdę wielkim, jest to, w jaki sposób to śledztwo jest prowadzone.
Pan policjant i jego kolega, psycholog dziecięcy (który w książce jest narratorem), dostają do rozwiązania kilka spraw. Jedna jest poważna (morderstwo staruszki), druga drobna (kradzież auta, które samo się znalazło po kilku godzinach), trzecia stara (niewyjaśniona sprawa morderstwa nastolatka sprzed piętnastu lat). Ponieważ w przypadku dwóch z tych spraw w grę wchodził luksusowy czarny samochód, to nasi "geniusze" kryminalistyki stwierdzili, że te wszystkie sprawy się na pewno łączą. Od tego momentu śledztwo, a właściwie "śledztwo" prowadzone było już tylko jednokierunkowo. Znaleziono jeszcze jedno stare i niewyjaśnione morderstwo, w którym blisko miejsca zbrodni widziano czarny dobry samochód i natychmiast stwierdzono, że morderca jest jeden, a to stare morderstwo było jego pierwszym. Nie drugim i nie trzecim, bo koniecznie pierwszym. Dokładnie na tej zasadzie prowadzone było całe śledztwo. Każdy odkryty drobiazg i każda poszlaka nie były analizowane pod różnymi kątami i nie pojawiały się żadne bardziej lub mniej prawdopodobne wnioski, tylko brane było pod uwagę pierwsze skojarzenie któregoś z głównych bohaterów i natychmiast uznawane za pewnik.
Np. przy zwłokach zamordowanej i zakopanej dziewczyny znaleziono luksusową chustę z jedwabiu. To dla panów śledczych oznaczało, że morderca przebrany był za kobietę. I koniec. Tak musiało być. Nie mógł być kobietą, ani mężczyzną przebranym za mężczyznę, bo po prostu nie. Nie mógł dać zwłokom chustki w prezencie dlatego, że chciał być miły. Nie mógł chustki znaleźć w krzakach i wrzucić do grobu dla zmyłki. Nie mógł zabrać jej np. swojej ciotce dla żartu lub komuś na złość. Nic z tego. To on osobiście musiał udawać kobietę.
Albo inny przykład: nasi dwaj panowie znajdują zwłoki w mieszkaniu. Nie wchodzą dalej za próg, bo cały pokój jest ubabrany krwią, a zwłoki pocięte na drobne kawałki i rozwleczone po meblach. I znowu tylko ich geniuszem można umotywować, że od progu stwierdzają nie tylko to, że zwłoki zginęły przez uduszenie, ale na dodatek że za pomocą chusty z jedwabiu. Nie krawata ani paska, nie uduszone ręcznie, bo na pewno chustką. Zwłoki nie mogły być otrute, dostać w łeb albo być podziabane nożem, no skąd, przecież musiały być uduszone.
Następnie pobieżnych oględzin zwłok dokonała pani pielęgniarka z dwudziestoletnim stażem i potwierdziła teorię z uduszeniem, bo choć głowa była odcięta, to udało jej się znaleźć zniekształconą kość. Przy odcinaniu głowy nie mógła się uszkodzić. Pielęgniarka nie po to miała taki długi staż w zawodzie, by tego od razu nie wiedzieć. Ale taka była kochana, że dodała, że patolog na pewno to potwierdzi. Ale tak w zasadzie, to nie wiem, po co mieliby robić komukolwiek sekcję w całym LA. Przecież powinni okazywać trupa naszym bohaterom, a oni od razu w sposób ekonomiczny mogliby stwierdzić nie tylko jak zginął denat, ale jeszcze kto to zrobił i jakim samochodem przyjechał na robotę.
Albo to: zgłoszona jest kradzież samochodu, który po kilku godzinach się znajduje. Na siedzeniu jest plama wyglądająca jak krew. Pan policjant i pan psycholog od razu wiedzą, że krew nie pochodzi ze skaleczenia lub innej rany i że nie należy do osoby, która ukradła auto. Bo nie. Oni takie rzeczy przecież wiedzą. Krew musi pochodzić od ofiary uprowadzonej tym autem i zabitej. Nie sprawdzają nawet, czy w szpitalach jest ktoś ranny, no bo po co. Nie szukają innych rozwiązań. Od razu sprawdzają, czy jest jakieś zgłoszenie o zaginięciu osoby z odpowiednią grupą krwi i natychmiast jest szukanie jej zwłok (to ta z chustką w grobie), bo choć wielokrotnie dziewczyna wyjeżdżała sobie na urlopy i wycieczki, to tym razem nie mogła. Teraz musiała być zabita.
Ten sposób wyciągania wniosków, polegający w stu procentach na intuicji i pierwszym wrażeniu, nie wymagający potwierdzania żadnej tezy i nie opierający się na żadnej prawdziwej pracy kryminalistycznej, znajduje się w całej książce od pierwszego do ostatniego momentu. Są tylko domysły przyjmowane za pewniki, które rzeczywiście w całkowicie niewyjaśniony sposób najczęściej okazują się prawdą. Są zgadywanki co do intencji sprawcy, jego sposobu postępowania, jego podróży po świecie i zmienianych nazwisk. Oni obaj po prostu od razu wiedzieli wszystko. I to nawet wcześniej, niż autor coś wymyślił i napisał.
Oprócz ich zgadywanek są jeszcze przesłuchania świadków, które polegają na mozolnym zadawaniu pytań, na które najczęściej nie otrzymują odpowiedzi i które nie wnoszą niczego do śledztwa. Równo w środku książki panowie mają już pełną teorię co do przebiegu wszystkich zbrodni i pewność co do sprawcy. Dowodów nie mają, ale nie są im one do niczego potrzebne. Środek książki składa się z dłużyzn i przeciągania w nieskończoność prowadzonego śledztwa, z rozmawiania z osobami, które niczego ważnego nie mogą wiedzieć i omijania z daleka osób, które wiedzą bardzo dużo i pomogłyby rozwiązać sprawę.
Mimo tego intuicyjnego i jednotorowego prowadzenia śledztwa, książka i tak trzymała mnie w napięciu i pozwoliła, by czytać ją z przyjemnością. Byłam ciekawa, co będzie dalej i zostałam nagrodzona za swoją cierpliwość bardzo dużym zaskoczeniem na stronie nr 324, którego ani trochę się nie spodziewałam.
Podobały mi się także scenki trochę bardziej sensacyjne na końcu książki.
Czy książkę można komuś polecić? - Nie bardzo.
Są jakieś interpretacje psychologiczne postępowania psychola oraz próby umotywowania jego zachowania. W sumie nawet ciekawe, ale bez nich też można przeżyć i raczej nie warto się przebijać przez resztę akcji w celu lepszego poznania jego zawiłej psychiki.