przez Janka » 13 sierpnia 2020, o 12:41
Mariola Zaczyńska "Szkodliwy pakiet cnót"
Głównym tematem książki jest patologia oraz przemoc domowa. Książka naszpikowana jest tajemnicami z przeszłości lub teraźniejszości. Przeplatają się w niej przeróżne wątki społeczne, obyczajowe, sensacyjne, miłosne i pseudokryminalne.
Książka od początku do końca napisana jest nieudolnie, wręcz koszmarnie.
Bardzo duża część faktów o bohaterach została umieszczona poza akcją w postaci streszczeń ich całego życia. Akcja co jakiś czas jest przerywana i wchodzi czyjaś historia. Czyta się to fatalnie. Nie jest to najgorsza książka, jaką napotkałam, ale jedna z najsłabszych.
Bohaterowie są bardzo źle scharakteryzowani.
Wszyscy mężczyźni są przepiękni i super przystojni, nie można oderwać od nich oka, co jest ich najważniejszą cechą, ich charakter jest mało ważny.
Wszystkie kobiety są dziwaczkami, zdolnymi do popełniania najgorszych i najbardziej nieprzemyślanych głupot.
Wszystkie matki są strasznie toksyczne.
Wszyscy psychole są źli od początku do końca, aż dziwne, że autorka nie kazała im nosić czarnych kapeluszy, by byli jeszcze bardziej wystawieni na widok i by czytelnik z całą pewnością nie miał o nich dobrej opinii.
Większość bohaterów pobocznych jest albo strasznie czarna, albo tak strasznie biała, że aż się robi mdło.
Prawie wszystkie dialogi brzmią sztucznie, w większości są niewykonalne. Czasami mają zabarwienie infantylne.
Oba wątki sensacyjne, są całkowicie przewidywalne i bardzo do siebie podobne. Autorka próbowała ukryć tożsamość obu psycholi, ale coś jej poszło źle, bo to właśnie okazało się w książce najłatwiejsze do zgadnięcia. W obu przypadkach chodzi o przemoc domową, w obu dochodzi do próby morderstwa, obie ofiary zostaną uratowane.
Trzy inne osoby, które zginęły w trakcie trwania akcji lub wcześniej, stały się ofiarami wypadków lub nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, ale zawarte były bardzo mocne sugestie, że w dwóch przypadkach będzie chodziło o morderstwa.
Książka ukazała się w serii wydawniczej reklamowanej jako „kryminały obyczajowe”, co jest jedną z głupszych decyzji wydawniczych, jakie spotkałam w całym życiu. A to dlatego, że połączenie kryminału i powieści obyczajowej nie jest w ogóle wykonalne. Podstawowe cechy obu tych gatunków literackich się ze sobą wykluczają. Tak samo jak nie ma potrawy wegetariańskiej wykonanej na bazie mięsa, ani nie ma trójkąta z siedmioma rogami, tak samo nie ma technicznej możliwości, by w książce jednocześnie było dużo wątków i mało wątków oraz by jednocześnie wystąpiło w niej bardzo dużo bohaterów i niewielka liczba bohaterów.
Na szczęście oprócz wstawienia w kilku miejscach słowa „śledztwo” oraz przeplatania akcji książki wzmiankami o różnych starszych i nowszych zwłokach, nic więcej nie wskazuje w niej na próby uczynienia z tej powieści kryminału.
Tylko okładka wskazuje, że to miał być kryminał. (Cytat z Biblionetki: "Symbolem serii jest ślad po kuli, która przestrzeliła książkę.") Ślad po kuli znajduje się na okładce, ale w środku na szczęście nikt nie strzelał.
Autorka w „Podziękowaniach” wspomina, że próbowała napisać tę książkę na poważnie, jednak jej to nie wyszło i stąd wynika humor zawarty w treści. Ja akurat tego humoru nie zauważyłam. Było tam złośliwe naśmiewanie się z wyglądu różnych bohaterek. Były próby opisywania światka modelek i celebrytów z wielką przesadą. No i oczywiście były te wszystkie głupoty popełniane przez bohaterki. Jednak to nie było śmieszne, ale raczej żałosne.
Tak samo jak żałosne były w tej książce próby przedstawienia i wytłumaczenia problemu przemocy domowej. Autorkę ta tematyka po prostu przerosła. Zarówno formalnie (wspomniane wcześniej wstawki w formie opowieści i słabe dialogi), jak i merytorycznie, bo napchała tych wątków za dużo liczebnie, co rozmyło intensywność wrażeń. Patologia wyskakiwała tam dosłownie z lodówki.
W książce były też sceny, z którymi nie wiedziałam, co począć. Np. jedna z głównych bohaterek, gdy poznaje chłopaka i jednocześnie agenta swojej siostry, to już po jego pierwszym zdaniu (w którym zresztą miał trochę racji), uderza go w twarz. A to niby była bohaterka z tych "dobrych, rozsądnych i mądrych", nie z patologii. Chyba że to właśnie miał być ten humor, który autorka, jak twierdzi, koniecznie musiała umieścić w tej powieści.
Humor był zawarty również w ortografii, ale to raczej zasługa korektorów i redaktorów. Np. bardzo śmieszne było mylenie słów "chodź" i "choć", które czasem napisane były dobrze, a co najmniej cztery razy źle.
Wątki miłosne są mało atrakcyjne i mało waiarygodne. Zamiast uczuć, boahterowie włączają kalkulację.
Na końcu wyjaśniają się wszystkie problemy, a bohaterowie grzecznie łączą się w pary i ustawiają w rządku. Następuje wielki cud, w którym wszyscy źli trafiają do ciupy, a wszyscy dobrzy zostają wynagrodzeni. Choć z mojego punktu widzenia, nie byli wcale aż tacy dobrzy, jak próbowała nam to wmówić autorka.
Słoneczko uśmiecha się również do dwóch bohaterów, którzy od lat cierpieli na skutek złych decyzji kogoś ze swojego otoczenia i dotąd nie umieli wybrnąć z sytuacji. Nagle z ciamajd nie radzących sobie z własnymi problemami, stali się silnymi i dojrzałymi mężczyznami, którzy już wiedzą, co mają robić, by osiągnąć pełnię szczęścia.
Ach, jak miło i uroczo zrobiło się na końcu. I jak super, że życie w patologii nie zostawia trwałych skutków.
P.S.
Na końcu autorka dołączyła jeszcze jeden wątek, związany z przeszłością i wampirami. Gdyby ktoś umiał mi wyjaśnić, po co to w książce było, to byłabym wdzięczna. Wątek został tylko liźnięty i właściwie nawet nie zostało wspomniane, co ma z tego wynikać.