Po raz kolejny potwierdziła się reguła,że to co podoba się większości nie podoba się mnie
W kilku miejscach przeczytałam,że
Uwiedziona Britton taka fajna,że humor jest i pośmiać się przy niej idzie...Jako że w książkach przeważnie szukam humoru to się natychmiast zaczęłam do niej ślinić. Musiałam nawet pokombinować i babkę na Allegro zmolestować żeby mi ją wystawiła,bo nie było chwilowo.
Szybko się złapałam żeby nie czekała na półce taka dobra rzecz i równie szybko zapał mi opadł. Jakoś wolno mi szło,ale nie zniechęcałam się,bo może tylko początek taki,później będzie lepiej,rozkręci się i tak dalej...Generalnie źle nie było,ale jak na mój gust jakoś super też niespecjalnie. W sumie to tak sobie,a nawet bardzo tak sobie,bo nawet nie dokończyłam
Mamy oczywiście największego hulakę w mieście i dodatkowo Księcia Śmierci,bo taka jego uroda,że zeszło się wszystkim,którzy mieli z nim coś bliżej do czynienia.Wisi nawet na nim podejrzenie celowego spowodowania śmierci starszego brata,ponieważ zabiła go kula wystrzelona z jego pistoletu. Lucien jest w pewnym momencie odrzucony przez towarzystwo,ale nic sobie z tego nie robi i udaje że ma w nosie,co o nim mówią.
Elisabeth główna bohaterka też praktycznie jest wyrzutkiem społeczeństwa. Niby posiada tytuł,ale wziął się on stąd że król nadał go jej dziadkowi,bo ten był jego doskonałym...szewcem. Matka chce ją bogato wydać za mąż,bo nie mają pieniędzy na kolejny sezon.Mimo to pozują na bogaczy.
Inaczej wyobrażałam sobie scenę skompromitowania głównej bohaterki.A tutaj po prostu jest sama z bohaterem w pokoju, on dotyka ręką jej ust,a w tym momencie wchodzi jakaś baba.I cała kompromitacja
Ja wiem,że z pewnością tyle wystarczyło w tamtych czasach,ale przeważnie w innych książkach kompromitacje bywały nieco ciekawsze
Scena ślubu całkiem zabawna.I kiedy Elisabeth wymieniała księciu rożne brzydkie słowa,których się nauczyła i kazała mu się zabawić samemu ze sobą.Najfajniejsze na pewno było jak przegrał zakład i musiał ubrać się w sukienkę,a lokaj pytał czy zmoczyć mu pantalony aby lepiej przylegały
Było kilka momentów do pośmiania,ale reszta...Ani mnie to grzało ani ziębiło po prostu.
Łazili wokół siebie i wymyślali głupoty.On jej zaproponował lekcje uwodzenia mężczyzn żeby ją odstraszyć,ona oczywiście się zgodziła potem niby chciała zrezygnować,ale jak on jej to zasugerował to już nie chciała...Wreszcie się przespali to on się wziął zawinął i uciekł,bo nie chciał mieć dziedzica,bo uważał że do brata powinien tytuł należeć,a nie do niego. A potem nie wiem,co było,bo sobie dałam spokój
Tak z ciekawości poszperałam i znalazła się jeszcze jedna osoba,której nie podeszła ta książka. Uff
Wcześniej miałam taką zasadę,że nie rzucałam książek,które za własne pieniądze kupiłam. Starałam się z nich wycisnąć wszystko,co możliwe i czytałam do końca. Ale ostatnio dałam sobie spokój z tym. Wcześniej tak samo posłałam do diabła
Noc uległości Dare,która również mimo pozytywnych opinii tylko mnie męczyła.
To znaczy w pewnym momencie zaczęło mi się całkiem znośnie czytać,ale nie przepadam za motywem gdzie bohaterowie już od pierwszego spojrzenia znają się na wylot,wszystko o sobie jakimś cudem wiedzą (może telepatia albo Wróżbita Maciej pomagał),zaczynają do siebie wzdychać i rąk utrzymać przy sobie nie mogą.
Fajna była scena jak bohater dokonywał pomiarów bohaterki na męski strój dla niej i potem jak obłapiali się w wodzie i dostał w łeb od dziewczyny zbierającej kamienie,bo myślała,że zaatakował bohaterkę...No i rozmowa skąd Susanna ma blizny na rękach.Ale jak obmacywanie się przy każdej okazji nie traciło na sile dałam sobie spokój.Odłożyłam jak robili to pod drzewem.160 któraś strona...Dla mnie za mało czegokolwiek między bohaterami oprócz obłapiania i tego jak to on dobrze zna ją i wie czego ona pragnie. Sratatata...
A żeby nie było tak smutno to przeczytałam też
"Nikt nie jest aniołem" Robards i mi się bardzo podobało