Tessa o’Connell za chwilę zacznie pierwszy rok studiów. Zakochana po uszy, a nawet jeszcze bardziej, ma nadzieję, że w college’u rozwinie skrzydła. Okazuje się jednak, że nowy początek to nie bułka z masłem, zwłaszcza gdy na wymarzone studia zabiera się nie tylko chłopaka i torbę ciuchów, ale również lwią część dawnych problemów.
Kiedy mało co idzie zgodnie z planem, a najbliżsi zastawiają na ciebie pułapki, łatwo stracić grunt pod nogami. Czy facet, który chciał chronić Tessę przed całym światem zdoła uchronić ją przed samą sobą? I jakiej ilości KitKatów oraz truskawkowych lodów będzie potrzebował, by zapewnić miłość swojego życia, że, mimo kłopotów, nieporozumień i zastępów długonogich studentek, nigdzie się nie wybiera?
***Na forum wisi gdzieś moja recenzja pierwszej części tej książki. Jeśli jedynka mnie zaciekawiła, tak niestety muszę stwierdzić, że druga część była nudna jak flaki z olejem. Jak dla mnie autorka nie miała kompletnie pomysłu na tą książkę.
Klasyczny przykład tego, jak rozciągnąć na siłę losy jednej i tej samej pary na fafnaście tysiący stron. Pisanie o niczym. Gdyby nie to, że język tej książki jest prosty, lekki, a Tess, czyli główna bohaterka i narratorka posiada moje ukochane ironiczne poczucie humoru to nie doczytałabym tego do końca.
W skrócie fabuła, a właściwie jej brak przestawia się następująco:
(
uwaga na lekkie spoilery)
Tessa dosyć szybko wybacza to, co Cole zbroił w końcówce części pierwszej. Okazało się bowiem, że on w sumie nic nie zrobił i jest niewinny jak baranek. Para wraca na ścieżkę "big love do grobowej deski". Po drodze są wakacje przed collegem, które wg genialnych rodziców Tessy powinni spędzić osobno. Bo oni się zbyt mocno kochają, za bardzo są uzależnieni od siebie, blabla. Nie no, ja na ich miejscu wzięłabym do serca rady od rodziców, którzy przez lata się rozstać nie potrafili (bo pozory są najważniejsze!) i ignorowali fakt, że ich syn popadł w nałóg alkoholowy i przez dwa lata był na wiecznej bani. Okej, spoko.
Tessa i Cole faktycznie (z przyczyn jednak niezależnych od nich) spędzają parę tygodni osobno. Potem jest część druga książki, czyli college. Ło matko i córko. Telenowela to mało.
Skrótowo: wszystkie (naprawdę wszystkie) laski lecą na Cole'a. Bohaterka ma coraz więcej wątpliwości i odzywają się w niej dawne kompleksy. Dochodzi do tego, że wielbicielki Cole'a zaczynają się na bohaterce wyżywać (Tessa nawet dochodzi do wniosku, że to wszystko wina jej chłopaka!!!).
Bohater bierze sobie do serca kolejną złotą radę i mówi w jakimś wywiadzie, że jest singlem. Bo (uwaga) według jednej dziewczyny wtedy na naszego pięknego i cudngo jak młody bóg bohatera zaczną się znowu rzucać laski, ale wtedy on je odrzuci jako człowiek wolny i one zrozumieją już wtedy na pewno, że ON.ICH.NIE.CHCE!!! Logiczne prawda?
Na tym koniec. Nic więcej tam się nie wydarzyło, w sumie tam ogólnie nic się specjalnie nie dzieje. Mam wrażenie, że bohaterowie sami nie potrafili myśleć w tej części i jak przystało na umysłowe ameby byli nader chętni na słuchanie "dobrych" rad.
Książka o niczym, naprawdę. Aaaa, zapomniałabym! Jeszcze się pojawił element, który "uwielbiam". Fajna chemia między bohaterami zwykle owocuje w mojej głowie czymś w rodzaju myśli: "fajnie będzie przeczytać o ich pierwszym razie". No cóż. Było może i fajnie, ale w wyobraźni, bo w książce było wielkie Nico.
Nie to, że jestem jakąś nimfomanką, ale nic mnie bardziej nie wkurza, niż stworzenie napięcia między parą w książce, żeby potem autorka mogła pokazać mi środkowy palec z napisem: "domyśl się zboczku"!
Cóż, może ja się nie znam, ale maks 5/10 i to w łaskawości swojej mogę dać. I te punkciki daje tylko za styl i poczucie humoru.
Zmęczyła mnie ta książka po prostu.