Savannah Carmichael, zdradzona i porzucona przez mężczyznę, któremu zaufała, traci wymarzoną karierę dziennikarki w Nowym Jorku i musi wrócić do Danvers, swojego rodzinnego miasteczka w Wirginii. Gdy otrzymuje propozycję powrotu do branży i napisania reportażu o interesującym człowieku, nie waha się ani chwili – w jej mieście mieszka idealny kandydat: Asher Lee, okaleczony weteran wojenny, który wrócił do Danvers osiem lat temu i od tego czasu nie opuścił swojego domu.
Mieszkańcy szanowali prywatność miejskiego samotnika, który stracił rękę i pół twarzy podczas wojny w Afganistanie. Jednak wszystko zmieni się w dniu, w którym do jego drzwi zapuka Savannah Carmichael – ubrana w kolorową sukienkę pożyczoną od siostry z talerzem słodkich, domowych pierniczków. Wbrew samemu sobie, Asher zgadza się udzielić wywiadu pięknej dziennikarce – i szybko odkrywa, że zaczyna czuć do niej coś więcej.
Dwójkę niezwykłych bohaterów tej współczesnej wersji klasycznej baśni o Pięknej i Bestii połączy niezwykłe uczucie, które zaskoczy ich oboje. Jednak gdy jedno z nich popełni straszliwy błąd, ich miłość zostanie wystawiona na najcięższą próbę; czy będą w stanie pokonać wszelkie przeszkody i wspólnie dotrzeć do szczęśliwego końca?
***Lubię baśnie i bajki, lubię wierzyć w "żyli długo i szczęśliwie". Wiem, że “Weteran” to taka współczesna wersja “Pięknej i bestii”. Na początku lekko mną wstrząsnęło, bo spodziewałam się jakichś traum, dramatów, gburowatego i mrocznego bohatera, pięknej i dobrej bohaterki, a tutaj przewracam kolejne strony i myślę sobie - no to jest naprawdę taka baja, że szok. Nie czytało mi się źle, jest happy end, wszystko ma ręce i nogi, ale jakieś to takie lekko nijakie było. Ni przypiął ni przyłatał.
Bohater, czyli Asher od ośmiu lat nie opuszcza swojego wielkiego domu. Jego połowa twarzy jest mocno oszpecona, kuleje i nie ma jednej ręki. Jedyna osoba, którą widuje na co dzień, to panna Potts, czyli starsza pani, znajoma jego nieżyjących już krewnych i swoją drogą - fajna babka
Asher uwielbia czytać, kocha nawet romanse (urocze to swoją drogą
) Jest poraniony zewnętrznie i wewnętrznie i dawno już przestał wierzyć w swoje szczęśliwe zakończenie niczym z kart jednej z jego ulubionej powieści. Aż do dnia, w którym na jego progu staje Savannah, która chce przeprowadzić z nim wywiad. Wtedy w sercu Ashera powoli budzi się nadzieja, że i on może mieć swój happy end.
Bohaterka ma szansę znowu wrócić do zawodu. W świecie dziennikarskim pięła się szybko coraz wyżej, aż do chwili, kiedy jej karierę zniszczył jej były facet - idiota. Teraz dostaje propozycję napisania artykułu i szansę pracy w jednym z (wprawdzie) drugorzędnym czasopiśmie, ale przecież od czegoś trzeba zacząć, by wrócić do gry. Wybiera historię Ashera, myśli, że będzie to dobry materiał na chwytający za serce tekst o byłym żołnierzu, okaleczonym podczas walki za ojczyznę i żyjącym jak pustelnik. Kiedy poznaje bohatera zaczyna coraz bardziej się w nim zakochiwać. Jednak cały czas ma na uwadze to jak wiele ich dzieli, oraz to, że nie jest z nim do końca szczera, bo jej artykuł o poranionym byłym żołnierzu przemienił się w dosyć intymny opis ich miłości.
To co mnie bardzo wkurzało, to bardzo szybkie tempo w jakim bohaterowie się w sobie zakochiwali. Dobra, okej, przeżyłabym i to, gdyby w niektórych momentach nie było słodko aż do porzygania. Nawet to bym może jakoś przetrawiła, ale bohaterka...Sorry kobieto, ale moją ulubienicą na pewno nie zostaniesz. Dla mnie Savannah była samolubna, po prostu zbyt mocno czuło się, że bardziej zależy jej na własnej karierze, niż związku z Asherem. Chociaż nie powiem - czekałam w tej słodyczy i rutynie na jakieś “bum” i się doczekałam i przyznaję, że bohaterka się trochę ogarnęła na końcu, jednak nie umiałam się do niej przekonać.
Bohater..szkoda mi było tego chłopaka dla bohaterki, bo właściwie dla niego przeczytałam tą książkę i uważam, że zasługiwał na kogoś lepszego, ale co ja tam wiem. Asher był po prostu kochany. Dżentelmen, czuły, oddany, niepewny siebie, ale odważny i potrafiący przyznać się do błędu. Szkoda chłopiny, ale cóż zrobić.
Aaaa i jeszcze nie można zapominać o siostrze Savannah. Z tego co pamiętam dziewczyna ma 22 lata, ale jej zachowanie - matko jedyna (rozpuszczony dzieciak). Na końcu wprawdzie też się trochę ogarnęła, ale dziękuję - postoję.
Mój hit, absolutny hit z tej książki. Czytam sobie rozkminki Savannah, staram się wczuwać i nagle czytam (pamiętajcie, dziewczyna ma 26 lat i podobno wszystkie klepki na miejscu), cytuję:
Aaaa chyba że tak, to okej. To było tak głębokie, że czytałam ten fragment ze trzy razy i nadal nie mogę pojąć co to do jasnej cholery było
Wiem, że miałam ostatnio dosyć zbyt dramatycznych i traumatycznych książek, gdzie bohaterowie jeszcze na dodatek na końcu umierają. Taka współczesna baśń mogłaby być naprawdę fajną, lekką i uroczą odskocznią, ale taka nie była. Mimo paru poważniejszych momentów ta historia była jakaś odrealniona i sztuczna. Oni się w sobie zakochali na zabój prawie od razu, seksu też jest dużo (jest dobrze opisany i ze smakiem, ale ileż można?) i te rozkminki Savannah
Jedynie przy końcu zaczyna coś się dziać, akcja nabiera tempa i naprawdę te parędziesiąt ostatnich stron najbardziej przypadło mi do gustu.
Podsumowując: mniej lukru, mniej seksu, więcej rozumu dla bohaterki, jeszcze więcej rozumu dla jej siostry, więcej realizmu i byłoby dużo, dużo lepiej!
Dla Ashera polecam. Dla panny Potts również.
Dla Savannah i jej siostry - nie!!!
Takie maks 6/10 jak dla mnie i to tylko ze względu na bohatera i jako taką końcówkę.