Irena Matuszkiewicz "Ostatni sprawiedliwy"Książka była koszmarna. Gdzie nie spojrzeć, tam patologia.
Bohaterowie zimni, wyrachowani, bez wyższych uczuć. Więzów rodzinnych, małżeńskich czy jakichkolwiek innych nie odczuwają za grosz. Motywy ich postępowania są bardzo dziwne i trudne do uwierzenia.
Opisane sytuacje są jeszcze dziwniejsze.
A w ogóle nie chce mi się myśleć o tej książce, obraziłam się na nią za mój stracony czas i za karę nic więcej o niej nie napiszę.
Dodam tylko, że sposób narracji był dla mnie męczący, bo narrator zamiast być wszystkowiedzącym, był wszystkoukrywającym. Informacje trzeba mu było normalnie siłą wyrywać z pyska. Rozumiem, że pani autorka chciała je nam dozować, by wzniecić naszą ciekawość, ale jakoś inni autorzy potrafią tak posortować informacje, żeby czytelnik nie wiedział tylko tego, czego nie wiedzą też bohaterowie i sukcesywnie dowiadywał się tego, co nowe. Natomiast tutaj przed czytelnikiem ukrywane były fakty oczywiste dla każdego z bohaterów. Nie wiem po co, chyba żeby jeszcze bardziej zagmatwać sytuację.
Miłość do kryminałów "wyssałam z mlekiem matki", przeczytałam ich w życiu setki i wydawało mi się, że wiem o nich naprawdę dużo, natomiast w przypadku "Ostatniego sprawiedliwego" zaskoczyło mnie, że kryminałem nazywa się książkę, w której wcale nie ma ostatecznego rozwiązania spraw kryminalnych.
Są dwie sprawy o morderstwo, niezależne od siebie, większa i mniejsza.
Większą rozwiązuje nasz dzielny pan policjant, a mniejsza interesuje go z tego powodu, że morderstwo wydarzyło się u jego sąsiadów zza ściany.
W większej
Pan policjant nie planuje jej o to zapytać. Starcza mu takie rozwiązanie sprawy. Wcześniej o zabezpieczanie śladów też zresztą się nie starał. A do pomocy w śledztwie wciągał osoby postronne, które mogły równie dobrze okazać się mordercami. Udawał profesjonalistę, ale chyba pani Matuszkiewicz inaczej sobie wyobraża profesjonalizm niż ja, bo nic mi nie pasowało w jego postępowaniu.
A w mniejszej sprawie na końcu dowiadujemy się, że
No właśnie. Jako czytelnik, który z książką spędził dużo czasu, również bym się chętnie tego dowiedziała.
Dlatego to, według mnie, absolutnie nie jest kryminał. To jest powieść obyczajowa, wielowątkowa, pokazująca fragmenty z życia wielu bohaterów.
Głównym tematem książki jest znieczulica ludzka.
A morałem jest to, że nie wszystko jest prawdą, co pozornie wygląda jak prawda.
Pani Matuszkiewicz podkreśla też, że ogromną rolę w ocenie innych osób odgrywa subiektywizm i nie można o tym zapominać, gdy się z kimś rozmawia o innych osobach.
Bardzo mądrze to brzmi i jeśli ktoś teraz pomyślał, że książka musi być dobra, skoro porusza takie ważne sprawy, to już lecę, żeby zaprzeczać. Bo byłaby super, gdyby była z sensem napisana, ale jakoś nie wyszło. Np. z tą znieczulicą było tak, że pan policjant z wielkim przekonaniem twierdził, ze znieczulica społeczna to zło, ale sam osobiście tylko raz wmieszał się w sprawy sąsiadów zza ściany, szybko tego pożałował, zaprzestał i swojej żonie też zabraniał się wtrącać. I wyszedł taki misz-masz. To w końcu mamy się wtrącać, czy nam nie wolno? Możliwe, że pani pisarka nie chciała podać nam na tacy odpowiedzi, tylko chciała skłonić czytelnika do zastanowienia się nad problemem i wyciągnięcia własnych wniosków. Ale niestety, nic z tego, bo nie zasiała dobrze niepewności. Namieszała tylko bez sensu i czytelnikowi, po skończeniu książki, będzie wisiało dobro społeczne. Będzie się tylko cieszył, że wreszcie skończył. Jako i ja się cieszę.