Spoiler:
2 część mocno mnie rozczarowała, bo 1 w większości mi się podobała (końcówka nie). Mieliśmy motyw Pięknej i Bestii, następnie chyba Persefonę i Hadesa - chociaż Rhys nie do końca wpasowuje się w ten motyw. Dlaczego? Autorka z mrocznego, tajemniczego bohatera zrobiła nam Anioła. I to dosłownie. Dało się to odczuć już w 2 części (w kontraście do wściekłego Tamlina - tutaj też autorka totalnie zniszczyła tą postać), ale w 3 mamy już męczennika. Nie lubię jak aż tak się idealizuje postaci w książkach. Szczerze Rhys był bardziej cukierkowy niż Ronan z Tronów. Ale to i tak nie on był najgorszy w tej serii. Pierwsze miejsce zajmuje nasza kochana główna bohaterka. Feyra. A tak ją polubiłam w 1 tomie. W 2 była tak nijaka, że momentami chciałam ją mocno potrząsnąć. W tej części mamy super-arogancką Księżną Dworu, która na początku książki bawi się w szpiegowanie dawnego ukochanego, a teraz wroga (nadal uważam, że to co autorka zrobiła Tamlinowi to zbrodnia). Udaje uległą jak tylko może, a w duchu chce go zamordować i najchętniej cały dwór. Za co? Za zamknięcie jej w domu. Za kochanie za bardzo (przyznaję, że Tamlin został karykaturą tylko na rzecz objawionego Rhysa). Dziewczyna wciąż i wciąż chce zabijać, dalej w książce, zwłaszcza jak ktoś jej się przeciwstawi. Albo jej Dworowi. A jak ktoś z Dworu też wyrazi swoje zdanie, to Pani Księżna już wielce obrażona. No heloł. Ile w zasadzie ma lat Feyra? Chyba nie 15? W kontraście o niebo lepiej wypadają jej siostry. Elaine chociaż bezbarwna, ma jedną super akcję. Za to Nesta stała się moją ulubioną postacią w tej serii. Silna, dumna (ale nie wyrachowana), zimna na powierzchni, niejednoznaczna. Jej połączenie z Kasjanem było naprawdę ciekawe (tak powinien wyglądać romans!!!) i zapowiadało się wspaniale. Szkoda, że poznaliśmy ich tylko z obserwacji Feyry. To też duży minus w porównaniu do serii Szklany Tron. Tam mieliśmy wielowątkowe narracje, mogliśmy naprawdę poznać postacie i ich charaktery. W Dworach narracja była jednostronna i dosyć manipulująca. Dodajmy do tego, że książka ciągnie się długo, a kiedy mamy w końcu ostateczną bitwę to okazuje się, że wroga można pokonać jedną osobą (Amrena to kolejna czadowa bohaterka, ale czemu nie wpadli na to na początku?), przy okazji męczennik umiera (jak to zawsze bywa) i zostaje wskrzeszony (jak to zawsze bywa). W całej tej bitwie jedyna poruszająca scena to ta z królem, Nestą i Kasjanem. I może ta z Amreną. Ale reszta? Jak o wiele ciekawie by było poznać smak bitwy z perspektywy Aza, Mor czy Kasjana? Nawet Rhysa! Szkoda, naprawdę szkoda. Bo 1 tom tak mi się podobał (bardziej od Tronów), a autorka zaserwowała nam taki trochę gniot. Gdyby nie postacie drugoplanowe to chyba bym wymiotowała imieniem Towarzysz/ka i ich scenami erotycznymi. Zero napięcia, prawdziwej więzi. I zmarnowane postacie takie jak Tamlin, Lucien (czemu go autorka wygnała na większość książki??). Na pewno doczytam kolejne części, ale tylko z chęci poznania co u Nesty, Amreny, Kasjana, Luciena, Aza. Autorka chyba chciała również wprowadzić wątek feministyczny (w Tronach też jest widoczny), ale z większości kobiet zrobiła aroganckie, butne bohaterki. Rozczarowana jestem, bo przecież autorka potrafiła wymyślić Manon, która jest genialna (ona i Dorian to takie serducho Tronów). Liczę, że w kolejnych częściach nie będę miała do czynienia za wiele z Feyrą i Rhysem (fingers crossed).