
Z tej okazji, trochę smutnej, trochę jednak pozytywnej, drobne wynurzenie czytelnicze:
W sumie się cieszę, bo ostatnia część naprawdę zgrabnie zamknęła serię

i... kurcze, argumentacja podana przez Rachel jest mega sensowna pod każdym względem!
Trzeba wiedzieć, gdzie skończyć.
Padają tam m.in. dwie kwestie - jedna interesująca, druga też, mimo swej oczywistości

Ta oczywista to, parafrazując lekko: <bohater ma w sumie 23 lat, a ja nie piszę NA, bo się nie znam po prostu> co mega doceniam!
Ale też znowu popycha mnie w stronę rozkmin "czymże jest NA"

Ta bardziej interesująca to zarazem dowód, że są gatunkowe romanse, które mają swój moment - swoją epokę, ponieważ przepracowują pewną sytuację społeczną... aby ją rozładować i niejako ją rozbroić / zlikwidować problem leżący u podłoża a zarazem stanowiący o sensie zaistnienia tegoż gatunku romansowego.
A potem zaniknąć...
Np. romans opierający się na emancypacji bohaterek "współcześnie" w latach 60. i 70. nie do powtórzenia w późniejszych dekadach w takim kształcie...
Jasne, problem emancypacji pozostaje (i w mojej teorii stanowi o kwintesencji romansu jako gatunku) ale uwarunkowania się zmieniły jednak (zależność ekonomiczna i prawna uległa zasadniczej zmianie, kwestie obyczajowe takie jak rozwód etc. takoż).
Było, minęło, się nie wróci, chyba że autorki przejdą na romans fantastyczny/historyczny.
Rachel Reid porusza tę kwestię w mikroskali romansu hokejowego:
stworzyła bohaterów, dla których osią fabularną (i źródłem angstu obowiązkowego


Bohaterowie swoimi działaniami faktycznie zmienili status quo uniwersum Reid - qutorka za pomocą HEA kolejnych bohaterów likwiduje główne źródło angstu (do prowadza do przełomu w środowisku: nie jest może cudownie być osobą queerową gdy grasz hokeja, ale jednak znormalizowano sprawę).
W kolejnych częściach musiałaby je przeformułować zbyt mocno: albo idąc w totalne sf

Tak, cenzura istnieje zawsze i wszędzie...

To jest w sumie interesujące, że pierwsza złota era queerowego romansu hokejowego z homofobią w stylu ostatnich 3-4 dekad jako źródłem angstu możliwe że właśnie mija - kolejne będą musiały zredefiniować tenże angst.
Dobrym przykładem są książki innego mego ulubionego duetu - seria Hockey Ever After - tu z kolei widać, że autorki od początku brały pod uwagę wyczerpanie formuły i z książki na książkę przesuwają angstowy punkt ciężkości.
Co ciekawe, ja uważam, że efekt jest świetny, ale zarazem każdy kolejny tytuł ma coraz niższe jednak oceny... i nie dziwię się, chociaż nie uważam za sprawiedliwe - po prostu czytelniczki przywiązane do tegoż gatunkowego angstu czują się rozczarowane, gdy go nie otrzymują w klasycznej formie, do której są przyzwyczajone.
A romans gatunkowy ma tę podstawową cechę, że tak naprawdę nie lubimy być zbytnio zaskakiwane, gdy sięgamy po konkretne motywy


Ja swoją drogą dawno już na brzegu rzeki siedzę i czekam, aż dark romance spłynie z nurtem

