przez mdusia123 » 25 maja 2018, o 12:03
Fajnie, że w końcu ktoś coś dopisał, bo nie chciałam pisać posta pod postem, a jakiś czas temu natrafiłam na pewną książkę, która sama w sobie nie jest zła, ale zawiera pewne rozwiązanie fabularne, które jest raz, że durne, a dwa, że (przynajmniej dla mnie) w pewnym sensie patologiczne.
Rzecz dotyczy serii "Podróż do miasta świateł", a konkretnie jej drugiej części.
Zacznijmy do tego, że główna bohaterka przygarnia małą dziewczynkę. Dziecko straciło matkę, a Rose (główna bohaterka) w latach nastoletnich przyjaźniła się z ojcem małej. Rodzina dziecka jest biedna. I ojciec i jej starszy brat pracują w fabryce, więc dzieciaczkiem nie ma kto się zająć. Więc główna bohaterka bierze dziewczynkę do siebie. Najpierw niby, że na trochę, dopóki jej ojcu nie uda się jakoś wszystkiego poukładać. Koniec końców biologiczny ojciec nie kwapi się, aby zabrać dziecko. Nic w tym dziwnego, bo mała Lucie żyje sobie jak królewna- jej opiekunka jest dosyć popularną malarką i żyje dosyć luksusowo, a w domu rodzinnym dziewczynkę czekałaby bieda.
Rose poznaje mężczyznę, który koniec końców okazuje się być bratem jej pierwszej miłości, która to pierwsza miłość obecnie nie żyje. Po wybuchu namiętnego romansu i kilku perturbacjach wychodzi za niego (tego brata) za mąż. Mężczyzna jest miły, przystojny, ma dobry kontakt z dzieckiem, a ona czuje się zakochana i kochana, więc nic nie stoi na przeszkodzie.
Okazuje się, że jej "książę z bajki" cierpi na coś pokroju "kompleksu młodszego brata": nie potrafi pogodzić się z tym, że jego ojciec na swojego ulubieńca wybrał starszego syna i nie zmieniło się to nawet wtedy, gdy ten został "wyklęty", bo zamiast być księciem i wypełniać swoje obowiązki, wolał się zajmować malowaniem.
Po ślubie facet zamyka Rose w złotej klatce, zabrania jej malować, wiecznie strofuje (kobieta jest polską szlachcianką, ale z powodu powstania, konieczności emigracji i tego, że przez kilka lat miała blokadę psychiczną i nie wypowiedziała ani słowa, nie odebrała stosownego wykształcenia), a w końcu postanawia, że jego żona może wychodzić z domu jedynie w towarzystwie eskorty. W dodatku mężczyzna bardzo chciałby mieć syna, ale ponieważ małżonkowie nie mają już dwudziestu lat, nie udaje im się spłodzić potomka.
W końcu Rose nie wytrzymuje i ucieka. Najpierw zabiera ze sobą Lucie, ale kiedy ta oznajmia (tonem mocno histerycznym), że kocha przybranego ojca i chce do niego wrócić, zgadza się na to. Od tej pory dziewczynka mieszka z nim, a Rose nawet nie może wysłać do niej listu.
Z początku mąż głównej bohaterki bardzo nie chce się rozwieść. Kiedy w końcu się zgadza, Rose dochodzi do wniosku, że pewnie będzie sobie szukał nowej (zapewne młodej) żony, aby jednak mieć tego potomka płci męskiej. Okazuje się, że tą żoną będzie właśnie Lucie. Dziewczynka, którą ten facet wychowywał. Chyba nawet ona mówiła do niego "ojcze", ale już dokładnie nie pamiętam. Rose dochodzi do wniosku, że ta mała spryciula musiała sobie omotać mężczyznę wokół paluszka, a dodatkowo kokietowała go od chwili, gdy się poznali. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie to, że w momencie pierwszego spotkania z przyszłym ojczymem Lucie miała 3-4 latka.