przez Lucy » 28 kwietnia 2012, o 23:06
Bob dreptał niespokojnie przy drzwiach. Rozdymało mu żołądek, z pyska kapała ślina. Wspaniale.
- Ty sobie dzwoń, a ja wyprowadzę Boba - zwróciłam się do Morellego. Pobiegłam do sypialni, wciągnęłam dżinsy i bluzę od dresu, na koniec włożyłam buty.
Zapięłam Bobowi smycz i chwyciłam kluczyki od wozu.
- Kluczyki? - zdziwił się Morelli.
- Na wypadek, gdybym potrzebowała pączka.
Akurat. Bob szykował się do wielkiej chińskiej kupy. I to na trawniku Joyce. Może nawet udałoby mi się sprowokować go do rzyganki.
Skorzystaliśmy z windy, bo nie chciałam, żeby Bob ruszał się więcej, niż to konieczne. Popędziliśmy do samochodu i wystartowaliśmy z parkingu. Bob przycisnął nos do szyby. Jego żołądek pęczniał i w każdej chwili groził eksplozją. Wcisnęłam gaz niemal do dechy.
- Wytrzymaj jeszcze, olbrzymie. Jesteśmy prawie na miejscu. Już niedługo. Zahamowałam z piskiem opon przed domem Joyce. Podbiegłam do drzwi dla pasażera, otworzyłam je i Bob wyskoczył jak szalony. Pognał na trawnik, kucnął i zwalił kupę, która na pierwszy rzut oka musiała ważyć dwa razy tyle co on. Odczekał chwilę, po czym wyrzygał mieszankę złożoną z resztek tekturowych pudełek i czegoś z krewetek.
- Grzeczny chłopiec! - wyszeptałam.
Bob otrząsnął się i pognał do wozu. Zamknęłam za nim drzwi, wskoczyłam za kierownicę i dałam nogę, zanim dotarł do nas smród. Kolejna dobrze wykonana robota.
+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
- A dzieci? - spytałam. - Co z alimentami?
- Wydaje mi się, że powinien pomagać dziewczynkom, przynajmniej teoretycznie, ale Steve zniknął. Jest chyba na Kajmanach z naszymi pieniędzmi.
- To okropne!
- Prawdę mówiąc, uciekł z naszą opiekunką do dzieci.
Wszyscy sapnęliśmy z wrażenia.
- W zeszłym miesiącu skończyła osiemnaście lat - wyjaśniła Valerie. - Dałam jej na urodziny przytulankę.
Mary Alice zarżała.
- Chcę siana. Konie nie jedzą mięsa. Konie muszą jeść siano.
- Jakie to urocze - zachwyciła się babka. - Mary Alice wciąż uważa, że jest koniem.
- Jestem koniem mężczyzną - sprecyzowała Mary Alice.
- Nie bądź koniem mężczyzną, kochanie - wtrąciła Valerie. - Mężczyźni to hołota.
- Niektórzy są w porządku - zauważyła babka.
- Wszyscy mężczyźni to hołota - upierała się Valerie. - Z wyjątkiem dziadka, oczywiście.
Joego z hołoty nie wykluczono.
- Konie mężczyźni potrafią galopować szybciej niż konie kobiety - oświadczyła Mary Alice i cisnęła w siostrę łyżkę tłuczonych ziemniaków. Pocisk przeleciał obok Angie i wylądował na podłodze. Bob wyczołgał się spod stołu i zeżarł ziemniaki.
Valerie zmarszczyła brwi.
- To niegrzeczne rzucać ziemniakami.
- Owszem - potwierdziła babka. - Małe damy nie rzucają ziemniakami w swoje siostry.
- Nie jestem małą damą. Ile razy mam ci powtarzać? Jestem koniem! - oznajmiła ze złością Mary Alice i cisnęła w babkę garścią puree.
Babka zmrużyła oczy i zaatakowała zieloną fasolką, która odbiła się od głowy Mary Alice.
- Babcia uderzyła mnie fasolką! - wrzasnęła Mary Alice. - Uderzyła mnie fasolką! Powiedzcie jej, żeby nie rzucała we mnie fasolką!
I tyle na temat idealnych panienek. Bob natychmiast pożarł fasolkę.
- Przestańcie karmić psa - nakazał ojciec.
- Nie gniewacie się chyba, że tak niespodziewanie przyjechałam - powiedziała Valerie. - Wyprowadzę się zaraz, gdy znajdę sobie jakąś pracę.
- Mamy tylko jedną łazienkę - uprzedził ojciec. - Rano idę od razu do łazienki. Siódma to moja pora.
- Wspaniale, że zostaniesz u nas z dziewczynkami - wyznała matka. - Możesz pomóc przy ślubie Stephanie. Ustalili właśnie z Joem datę.
Valerie zakrztusiła się.
- Gratulacje.
- Ceremonia ślubna szczepu Tuzi trwa siedem dni i kończy się rytualnym przebiciem błony dziewiczej - odezwała się Angie. - Potem panna młoda przenosi się do rodziny męża.
- Widziałam w telewizji program o kosmitach - wtrąciła babka. - Okazało się, że nie mają błon dziewiczych. Nie mają w ogóle niczego poniżej pasa.
- Czy konie mają błony dziewicze? - chciała wiedzieć Mary Alice.
- Nie konie mężczyźni - wyjaśniła babka.
- To naprawdę miłe, że zamierzacie się pobrać - powiedziała Valerie. A potem wybuchnęła płaczem. Nie było to łkanie. Valerie ryczała na całego, zachłystując się powietrzem i wyrzucając z siebie rozpacz. Dwie małe damy też zaczęły płakać, rozdziawiając się przy tym szeroko, jak potrafią
tylko dzieci. Po chwili płakała te moja matka, smarkając w chusteczkę. A Bob zaczął wyć. Auuuu! Auuuu!
- Nigdy więcej nie wyjdę za mąż - oświadczyła wstrząsana płaczem Valerie. - Małżeństwo to robota diabła. Mężczyźni to antychryści. Zostanę lesbijką.
- Jak to się robi? - spytała babka. - Zawsze chciałam wiedzieć. Trzeba zakładać sobie sztuczny penis? Widziałam raz program w telewizji, gdzie kobiety nosiły coś takiego, to było zrobione z czarnej skóry i miało kształt wielkiego...
- Zabijcie mnie - powiedziała matka. - Po prostu mnie zabijcie. Chcę umrzeć.
Moja siostra i Bob zaczęli ryczeć i wyć od nowa. Mary Alice rżała z całych sił. Angie zakryła sobie uszy, żeby nie słyszeć, i zaczęła śpiewać: la, la, la, la. Ojciec opróżnił do czysta swój talerz i rozejrzał się. Gdzie moja kawa? Gdzie moje ciasto?
- Jesteś mi winna za to duży rewanż - usłyszałam szept Morellego. - To noc szalonego seksu.
- Zaczyna mnie łapać migrena - oświadczyła babka. - Nie mogę znieść tego rejwachu. Niech ktoś coś zrobi. Włączcie telewizor. Podajcie whisky. Zróbcie coś!
JANET EVANOVICH ''SEVEN UP''
Każdy powód jest dobry, żeby zjeść pączka. Poza tym pączek nie idzie w tyłek, tylko od razu do serduszka i otula je warstwą ochronną.