Wracając do któregoś wcześniejszego tematu, "czy przy czytaniu wchodzimy do książek?", to ja nie wchodzę. Z bohaterką, ani bohaterem, nigdy się nie identyfikuję, ale za to zdarza mi się jakieś elementy z książek przeciągać do prawdziwego życia.
Np. kupiłam lody Häagen-Dazs Double Chocolate, bo to był ulubiony smak Emmy z "Nie powiesz nikomu?" (jakby lubiła np. malinowe, to bym nie kupiła, tylko przy czekoladowych mogłam zaryzykować). Były smaczne, ale za lodami nie przepadam i pół kilo jadłam przez dwa miesiące.
Dlatego też od kilku lat oglądam Super Bowl. Oczywiście to wina książek SEP.
Nic nie wiem, co się dzieje na boisku. Faceci ubrani w dwa różne kolory latają wte i wewte. Tulą jajcarską piłkę do piersi, jakby to były brylanty i nie chcą oddać jej nikomu, najwyżej, jak już są za linią, to sami położą ją na ziemi. Za to całe latanie dostają punkty. Czasem jeden, czasem więcej, różnie (najwięcej chyba jak sami położą piłkę za linią). Podejrzewam, że jest w tym jakiś system, ale go nie odkryłam. Kilka lat temu przeczytałam dwa razy bardzo dokładnie zasady tej gry i przyznawania punktów, ale w niczym mi to nie pomogło.
No to co roku sobie oglądam. A to było właśnie wczoraj!
Rok temu mecz wyglądał jak walka dzikusów marzących o przegryzieniu gardła przeciwnikom. Tam były same zwierzęta i mecz był przerażający.
A wczoraj przeżyłam szok w drugą stronę, bo pierwsza połowa wyglądała jakby tam biegały czterolatki. Przy czym czterolatki ubrane na biało-czarno biegały chętnie i nastukały dużo punktów, a czterolatki w czerwono-żółtym były jakieś ospałe i nie za bardzo chciały biegać.
W przerwie zaśpiewała Beyonce i ślicznie zatańczyła z koleżankami. A potem czarno-biali w trzy sekundy zrobili nowego touchdowna (położyli piłkę tam, gdzie mieli położyć). I wtedy zabrakło prądu. Dzięki temu Beyonce mogła jeszcze raz zaśpiewać, teraz już tylko w telewizorach, bo na stadionie nadal nie było prądu.
A potem sytuacja się odwróciła, bo czerwono-żółci się obudzili i zabrali za robienie punktów i widowiska.
Od pierwszej sekundy byłam za czarno-białymi. Bo od pierwszej sekundy byłam zakochana w ich quarterbacku (
http://de.wikipedia.org/wiki/Joe_Flacco). Grrr.
Na koniec oni właśnie wygrali, ale był moment, że się trochę obawiałam.
Mecz był przepiękny.
To w ogóle było najpiękniejsze, co w życiu widziałam. A stara jestem i dużo zdążyłam zobaczyć.
Dziękuję pani SEP, bo gdyby nie jej książki, to do głowy by mi nie przyszło, żeby ogladać Super Bowl.
Gdyby można było cofnąć czas, to bym była tam na stadionie. Żałuję, że nie nagrałam na dvd, bo ten mecz był tego warty.