Myślę, że to będzie odpowiedni temat
Czemu przesłanie cudownych zapłodnień jest dla mnie niefajne?
Bo przy którymś z kolei romansie, gdzie niby bezpłodna bohaterka rodzi w końcu gromadkę dzieci (ewentualnie bezpłodny bohater zapładnia wielokrotnie swoją nową, ukochaną żonę), schemat jest jasny. Ktoś może się wydawać bezpłodny, ale jak odnajdzie swoją prawdziwą miłość, to dzieci dostanie tyle, co Abraham i Sara
Czyli płodność - wielka nieskończona miłość i idealne dopasowanie, niepłodność - związek niewypał.
To jest oczywiście najczęstsze (BARDZO częste) w historykach, bo tam najłatwiej taką domniemaną bezpłodność wprowadzić. I nie wiem, czemu akurat ten schemat mnie tak irytuje, skoro jest ich w romansach tak wiele, ale ten wydaje mi się wyjątkowo głupi, może ze względu na realność problemu dla wielu osób. Domyślam się, że takie happy endy mają być właśnie tym, happy endem, a nie mają dołować pechowych biologicznie czytelniczek, ale jakoś mi to leży na żołądku