Ellie Hammond dociera do babci, nim ta do nas dochodzi, i zagradza jej drogę. Próbuje dygnąć majestatycznie, ale nadeptuje sobie na rąbek sukni i niemal pada jak długa. Królowa próbuje się odsunąć, ale Ellie przytrzymuje się jej – chwytając królową w talii, trzyma ją jak mały leniwiec matkę.
Christopher wkracza żwawo do akcji, próbując odciągnąć Ellie.
– Panno Hammond, proszę! Nie wolno rzucać się na królową, protokół nie pozwala.
Udaje mu się uratować ją przed wybuchem gniewu babci. Ellie się odsuwa, poprawiając fryzurę, następnie dyga pospiesznie i jednocześnie przeprasza.
Z akcentem.
– Bardzo mi przykro, babuniu.
Chryste.
– Nie zostałyśmy sobie przedstawione, ale jestem Ellie, siostra Olivii.
Babcia spogląda na dziewczynę z wyższością.
– Tak, dziecko, mam świadomość tego, kim jesteś.
Moja szwagierka wrze z ekscytacji.
– I chciałam… Cóż, chciałam podziękować za suknię. – Wygładza materiał koloru starego złota. – Olivia mówiła, że musiałaś dać za nią kupę kasy.
– W rzeczy samej.
Ellie chwyta się za biust i ściska.
– I cycki świetnie się w niej trzymają!
Królowa się odwraca.
– Christopherze, podaj mi proszę coś do picia.
Ellie drżą ręce, gdy zastanawia się, jak kontynuować rozmowę.
– I ja… ee… chciałam… – Następnie po raz wtóry rzuca się na babcię. Chwyta ją za szyję i ściska jak małpka. – Nie wierzę, że od teraz jesteśmy rodziną! Ponad ramieniem dziewczyny na twarzy babci szok zmienia się w akceptację.
– Ja też nie.
Ponownie się śmieje. Jest to krótki, lekki dźwięk, a słysząc go, czuję się, jakbym wdrapał się na szczyt górski. Jestem usatysfakcjonowany. Zwyciężyłem.Zanim jednak odpowiada, za jej nogami pojawia się futrzany łeb na czterech łapach, warcząc i charcząc.
– Ellie! – krzyczy Olivia przez ramię. – Bosco nie może tu schodzić!
– Co to jest? – pytam.
– Mój pies.
– Nie, nie, mam psy. Psy pochodzą od wilków. Ten tutaj pochodzi od szczura. – Spoglądam ponownie. – I to brzydkiego.
Bierze małe paskudztwo na ręce.
– Nie obrażaj mojego pieska.
– Nie próbuję, mówię tylko prawdę.
Chociaż raz. I to jest zajebiste. Ale szczekanie musi ucichnąć. Patrzę prosto w małe ślepka i pstrykam, polecając:
– Cicho!
I zapada błogosławiona cisza.
Olivia spogląda to na zwierzaka, to na mnie.
– Jak… Jak to zrobiłeś?
– Psy są zwierzętami stadnymi, ustępują przywódcy. Ten tutaj jest na tyle bystry, by rozpoznać go we mnie. – Podchodzę bliżej, wyczuwając świeży, piękny zapach przypominający woń miodu. – Zobaczmy, czy zadziała na ciebie. – Pstrykam. – Kolacja.
Kładzie rękę na biodrze, zirytowana, a jednak wbrew swojej woli rozbawiona.
– Nie jestem psem.
Omiatam grzesznym spojrzeniem jej cudowną sylwetkę.
– Nie… Z pewnością nie jesteś psem.
Rumieni się, co sprawia, że jej tęczówki wydają się niemal fiołkowe. Urocze.
Do pomieszczenia wpada jednak kolejna kula – niewielka blondynka, owinięta puszystym turkusowym szlafrokiem w kapciach ze SpongeBobem Kanciastoportym.
– Taaak! Szkołę znów zamknęli. – Unosi dłoń. – Oł jea! – Zamiera, kiedy mnie zauważa. Ta dziewczyna z pewnością wie, kim jestem. – Heeej. Wow. – Wskazuje na Logana i piszczy: – Podoba mi się twój krawat. Chłopak spogląda pytająco na swoją pierś, po czym kiwa głową.
Dziewczyna wydaje się zapadać pod ziemię, ale bierze „psa” z rąk Olivii i przyznaje szeptem:
– Zamknę się teraz w szafie....
– Wymień sześciu najsłynniejszych starożytnych greckich dramatopisarzy – mówi Holt seksownym głosem, spoglądając na mnie swoimi pięknymi oczami.
– Hm… Pomyślmy. Greccy dramatopisarze. Ee… daj mi chwilę.
Postukuję ołówkiem w zeszyt, usiłując przywołać w pamięci to, czego się nauczyłam. Holt obserwuje mnie, siedząc po turecku na podłodze, oparty plecami o kanapę. Jego krocze znajduje się dokładnie na linii mojego wzroku. Jak mam się skoncentrować, skoro prawie macha mi penisem przed oczami? Co on sobie myśli, do cholery?
Zaciskam powieki.
– Ee… Ech ci Grecy, czekaj, to będzie…
– Dawaj, Taylor, przecież wiesz.
– No wiem, ale…
Ale mnie rozpraszasz swoim potencjalnie pięknym członkiem?
– Zmęczona jestem. Siedzimy tu od dwóch godzin.
Otwieram oczy. Holt wpatruje się we mnie, emanując znajomym żarem.
– Kiedy skończymy ze starożytnymi, zrobimy sobie przerwę. Okej?
Jego wilgotne wargi leciutko lśnią. Nie potrafię na nie nie patrzeć.
– Pozwolisz mi się wtedy pocałować?
Milknie, usiłując powstrzymać uśmiech.
– Kto wie.
– A dotknąć?
– Może.
– Pokażesz mi penisa?
Wybałusza oczy i krztusi się własną śliną.
– Co, do cholery, Cassie!?
Okej. Chyba nie na tym polega uwodzenie. Czas na plan B.
– Proszę…
Czy wspomniałam, że plan B polega na zwykłym żebraniu?
Holt parska śmiechem.
– Jedno jest pewne, Taylor. Ilekroć otwierasz usta, nie mam pojęcia, jak to się skończy.
•Sol• napisał(a):Mnie jednocześnie opadły ręce i zaczęłam rechotac jak głupia
Powrót do Czytamy i rozmawiamy
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 7 gości