Nie z romansu co prawda, ale jakby w temacie, bo o śfiniach i innych słowach na S
Wybaczcie, że takie długie, ale nie mogłam się powstrzymać. W celu poznania słów na S można zacząć lekturę od tego entera, co go stawiłam
<span style="font-style: italic">Na szczęście była to niedziela i rysowała się nadzieja, że kiedy tylko Irenka nie będzie ryczeć, trafi się okazja do drzemki. Póki co zaparzono kawę i rodzina poziewując i drżąc zgromadziła się przy stole. W tej samej chwili krzyk dziecka ucichł. Żaczek poszedł na palcach do pokoju dziewcząt i zajrzał przez szparkę. Irenka spała. Obok łóżeczka, opierając czoło o oparcie krzesła, drzemała Cesia. Krystyna, która trzymała w jednej ręce pustą buteleczkę po mleku, a w drugiej mokrą pieluchę, wyszczerzyła zęby i trzęsąc rudą głową usiłowała bezgłośnie przekazać Żaczkowi informacje, że ma odejść, nie robiąc hałasu. Sama siedziała boczkiem na tapczanie i bała się ruszyć, żeby nie jęknęły sprężyny. Żaczek odszedł, starając się nie dychać. Jak zefir wpłynął do pokoju stołowego i opadł na swoje miejsce za stołem.
- No, jak? - spytała mama, której nawet nie przespana noc nie była w stanie odjąć pięknych rumieńców. Siedziała w swobodnej pozie za stołem, odziana w żółte poncho poplamione glinką ceramiczną i gryzła słone paluszki.
- Trzeba coś postanowić - rzekł ojciec z wielkim ziewaniem i walnął łyżeczką w jajko na miękko.
- Z czym niby? Znowu jajka - marudził dziadek. - Ani śladu wędliny, panie tego.
- Ze wszystkich łakoci najbardziej lubię boczek. - Bobcio, który był bardzo wesoły, bo się wyspał, ubiegł go.
- Cóż chcesz, tatusiu, wczoraj była wolna sobota - ziewnęła mama Żakowa i popiła ze szklanki.
- To dziecko nie ma krzty szacunku dla starszych! - wybuchnął dziadek, który był nie w humorze. - Nie pozwoli mi nawet opowiedzieć mojego ulubionego dowcipu!
- Mam na myśli sytuację domową - wtrącił swoje Żaczek.
- Każdy ma - mruknęła Julia.
- Jajka i jajka, panie tego, na zmianę z kaszą gryczaną. Ile już razy prosiłem, żeby mi nie dawać jajek. I kaszy.
- A mąż Krystyny? - wpadła na genialny pomysł ciocia Wiesia.
- Bo jajka mi szkodzą. Zresztą, nie wiem, może to nie jajka, a kasza. W każdym razie na pewno coś mi szkodzi - indyczył się dziadek.
- Mąż Krystyny, mąż Krystyny. Wojtek zarabia na swoją rodzinę - powiedziała Julia tonem obronnym. - Ale swoją drogą - dodała - mógłby się wreszcie zjawić, szubrawiec jeden.
Bobcio się zainteresował.
- Szubrawiec - szepnął eksperymentalnie.
- Rzeczywiście, Krystyna dostaje w kość - stwierdził Żaczek.
- I Cesia też - dodała mama.
- No.
- Szubrawiec - próbował Bobcio smacznym głosem. - Szumowina. Szubrowina.
- Ja bym jednak radziła go poszukać. Wiem coś o tym, jacy są mężczyźni - nieśmiało powiedziała ciocia Wiesia i zacisnęła blade usta. - Można by dać komunikat do radia.
- We wtorek, tatusiu, we wtorek - powiedziała mama Żakowa. - We wtorek pójdę do mięsnego i kupię ci całe pęto kiełbasy.
- Szuja - mamrotał Bobcio coraz pewniej. - Szmata. Świnia
- No, myślę - rzekł dziadek łaskawie. - W moim wieku nie mogę się odżywiać wyłącznie jajkami. I kaszą. Ze wszystkich łakoci najbardziej lubię boczek, panie tego.
- Ciociu, bo ciocia trafiła na nieudany egzemplarz - powiedziała Julia ze zniecierpliwieniem. - Wojtek to przedstawiciel innego pokolenia. Kocha Krystynę i gdyby wiedział, że jego dziecko już przyszło na świat... Na pewno wróci niedługo.
- Jednak do tego czasu... nie chciałbym, oczywiście, uchodzić za sknerę... - bąkał Żaczek.
- I tak już uchodzisz - docięła mu żona.
- Po prostu, nie bardzo widzę, jak moglibyśmy utrzymać jeszcze dwie osoby...
- Oj, tato! Ja nie wiem, dlaczego ty się martwisz na zapas! - zdenerwowała się Julia. - Jesteś jednak zarażony dulszczyzną. Ciekawa jestem, jak ty byś się czuł, gdybyś urodził dziecko i był bez grosza u obcych ludzi.
- Czułbym się zapewne dziwnie - przyznał Żaczek.
- Będę ci oddawała każdy zarobiony grosz! - powiedziała Julia tonem ofiarnicy.
- No, no, no - łagodził dziadek. - Przecież nikt nie chce tej kruszyny wyrzucać na bruk! Jeśli nie znajdzie się innego wyjścia, gotów jestem łożyć na utrzymanie tych nieszczęsnych ofiar młodzieńczej beztroski - chrząknął apodyktycznie. - Mam przesadnie wysoką emeryturę. Zamierzałem, co prawda, zwyczajem starców odkładać co nieco na pokrycie kosztów własnego pogrzebu, ale z przyjemnością stwierdzam, że są pilniejsze wydatki. - Zmieszał się, widząc wpatrzone w niego twarze bliskich. - Gdzie jest, u licha, moja książka?! - krzyknął gniewnie. - Chodzą, śmiecą, w całym domu bałagan, panie tego, nikt się oczywiście nie liczy z moimi upodobaniami. Gdzie książka, pytam po raz ostatni?!
- A jaka? - rozejrzeli się domownicy.
Dziadek ugryzł się w język. W swojej ulubionej bibliotece Pałacu Kultury kierował się nadal kolejnością alfabetyczną i ostatnio natknął się był na Dumasa - ojca. Życzliwa pani kierowniczka odłożyła dla swego bywalca zaczytaną doszczętnie „Królową Margot” i obecnie starszy pan nieprzytomnie pochłaniał ów krwisty romans historyczny. Był nim oczarowany i wstydził się tego nawet przed sobą.
- A co wam do tego - burknął.
- Będziemy dziś mieli gości - odezwała się Julia. Starała się to zrobić półgębkiem, ale mama dosłyszała.
- Co takiego? Co ty mówisz?
- Przecież przyjdzie paczka Julii - wytłumaczyła ciocia Wiesia, zaciskając na piersiach poły kwiecistego szlafroka i wznosząc brwi. - Na pewno zechcą obejrzeć tę małą sierotkę.
- Jaką sierotkę, jaką sierotkę, ciocia to też...
- Oni są zawsze okropnie głodni - powiedziała mama z obawą.
Dziadek prychnął.
- Popadli w nawyk, panie tego. Zawsze się ich tu czymś karmi. No, nic, zeżrą przynajmniej te wszystkie jajka. - Szukał na tapczanie za sobą. - O, jest - powiedział, kryjąc nieznacznie książkę za sobą.
- Idę do mojego pokoju, poczytam sobie trochę.
- Swołocz - delektował się Bobcio. - Swołocz.
- Co mówi to dziecko od piętnastu minut? - spytała Julia. - Czy nikogo to nie interesuje?
- Wszystkie słowa na ,,S” - wyjaśnił Bobcio.
- I tylko takie przychodzą ci do głowy?!
- Julia, o której można się spodziewać twoich hipisów? - cierpko spytała mama.
- To nie są hipisi.
- Fczeniak - powiedział Bobcio. - Fubrawiec. Fmierdziel.
- Niezależnie od tego, na pewno zjawią się w porze obiadowej. Otóż ja uprzedzam lojalnie, że dziś na obiad mamy nieznaczną ilość ryżu - oświadczyła mama Żakowa i sięgnęła po kromkę chleba z masłem dietetycznym. - Cóż chcecie, wczoraj była wolna sobota.
- Boże! - krzyknęła Julia. - Dulscy, Dulscy wokół mnie!
- Fuja - powiedział Bobcio i dostał czkawki.
</span>