Ale dużo książek ma tą samą wadę. Ja rozumiem, trzeba jakoś streścić intrygę tak, żeby nie mówić wszystkiego, ale nie znoszę kiedy są takie rażące niedopowiedzenia albo nakłamania.
Inny przykład to "Książę i ja" Julii Quinn. Opis z okładki brzmi:
Simon Basset, książę Hastings, niechętnie uczestniczy w życiu towarzyskim najwyższych sfer Londynu. Jest obiektem westchnień wielu panien na wydaniu, choć wcale nie zamierza się żenić. W podobnej sytuacji znajduje się Daphne Bridgerton, młodsza siostra jego przyjaciela. Ona także nie cierpi balów, na których, zgodnie z wolą matki, powinna uśmiechać się do wszystkich nieżonatych mężczyzn. Młodzi postanawiają zawiązać spisek: będą udawać, że mają się ku sobie, i dzięki temu odzyskają swobodę. Plan wydaje się doskonały, rychło jednak się okaże, iż z wielu powodów nie tak łatwo go zrealizować...
[Pol-Nordica, 2000]
A tak naprawdę to Simon rzeczywiście nie lubi przyjęć, bo jest uważany za tzw. dobrą partię i każda zdesperowana mamusia przedstawia mu swoją córkę - czarującą (lub mniej czarującą) debiutantkę. Ale przeważnie bezmózgą
I nie ma zamiaru NIGDY się ożenić.
W tym samym czasie Daphne chce wyjść za mąż, ale nie za jakiegoś dandysa ani nudziarza ani łowcę posagów, a wszyscy inni uważają ją tylko za świetną przyjaciółkę, ale nie ewentualną żonę. Więc Simon podsuwa rozwiązanie - będzie się do niej zalecał "na niby", wtedy jej mama przestanie ględzić, ona zyska też dodatkowych zalotników, bo gdzie pójdzie jeden baran, pójdą za nim i inne, a on będzie miał spokój od debiutantek. Tak to wygląda.
Ach, czy wspomniałam, że Simon to najlepszy przyjaciel jej najstarszego brata?