Ostatnio na wiadomym portalu książkowym trafiłam na dyskusję właśnie o zaopatrzeniu bibliotek i że w wielu brakuje dobrych książek, a kupowane są tylko romansidła i książki o wampirach. I że to dlatego, że wiele kobiet te właśnie książki czyta tonami i dzięki temu nabijają bibliotece "statystykę".
Nie mam w sumie nic mądrego do powiedzenia na ten temat, ktoś kto wymyśli jak pogodzić duże i zróżnicowane zapotrzebowanie z ograniczeniami finansowymi i lokalowymi (bo było też o usuwaniu starych, niepożyczanych książek, żeby zrobić miejsce na nowe) będzie zapewne dużo bardziej zmyślny niż ja.
Tyle że kurcze, "nabijanie statystyki" ma też inną nazwę, coś w stylu "częste korzystanie z biblioteki zgodnie z jej przeznaczeniem", ech
Nawiasem mówiąc, ja właśnie wczoraj byłam w bibliotece i przede mną stała starsza pani, myślę, że w okolicach 80tki, tak po moich własnych babciach oceniając, i powiedziała bibliotekarce, że przez 20 lat nic nie czytała i teraz postanowiła wrócić... Chciała coś "starego" w stylu Trędowatej albo Profesora Wilczura. Biblioterka dała jej do przetestowania dwie książki Courths-Mahler.
Mam nadzieję, że jej się spodobają