Strona 78 z 79

PostNapisane: 30 grudnia 2013, o 23:17
przez Agrest
No w tv, tłumaczenia dialogów, też super hiper jakością nie grzeszą ;)

PostNapisane: 30 grudnia 2013, o 23:19
przez Jadzia
Aaa, a już myślałam, że to jakaś następna perełka :hyhy:

Nie kontaktuję już za bardzo, o pół godziny za długo w pracy :hyhy:

PostNapisane: 4 stycznia 2014, o 07:03
przez Janka
Lilia napisał(a):w rodzaju: nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy?

Nie, w przeciwnym znaczeniu: "wetknę twój nos w nie twoje sprawy, mimo że nie chcesz."
Agrest napisał(a):Są przecież i dobre, ale łatwiej tu przyjść z czymś negatywnym, niż pozytywnym ;) Zwykle kiedy jest pozytywnie - to tłumaczenie po prostu nie zwraca naszej uwagi (o ile nie jest to przekład jakiegoś bardzo wymagające tekstu). I to jest zrozumiałe i nie tak do końca negatywne...

Właśnie mi wpadło w oko świetnie brzmiące tłumaczenie harlequina. Najpierw chciałam napisać o nim na stronie Harlequina, ale pomyślałam, że chwaląc jedną jedyną książeczkę z setek przeczytanych, na pewno obrażę redakcję i wtedy to nie będzie wcale pochwałą. Miałam w takim razie napisać w wątku o Światowym Życiu, ale jednak najlepiej pasuje tutaj:
Sabrina Philips "Wesele w Atenach" (z maja 2012). Nazwisko przy "Opracowanie redakcyjne" jest inne niż przy "Redaktor serii". Myślę, że to oznacza, że pan, który jest wymieniony jako "opracowujący redakcyjnie" naprawdę wykonał swoją robotę. Natomiast jeśli pozostaje to na głowie tej samej osoby, która wykonuje "redaktorowanie serii", to nie można liczyć, że ta biedna przepracowana pani znajdzie chwilkę czasu na przelecenie tekstu po odebraniu z tłumaczenia i puszczają nam bubla.
Ewentualnie to pani tłumaczka zrobiła wszystko tak jak powinna, a nikt tego już nie zepsuł.
"Wesele w Atenach" jest genialne. Nikt nie zaprzecza sam sobie w kolejnych wypowiedziach. Dialogi są płynne. Opisy zresztą też. Zachowana jest logika przyczynowo-skutkowa. Nie ma żadnego chaosu ani bełkotu. Nie ma powtórzeń. Właściwie przy czytaniu po raz pierwszy nie czułam, że to "tylko" harlequin.
Historyjka opowiedziana przez panią autorkę jest niestety słabiutka. Młode małżeństwo się nie dogadało z pewnymi drobiazgami i zamiast zrobić sobie awanturę i pogodzić się w łóżku, to się całkiem rozstali na długie lata. Przy ponownym spotkaniu cały czas posądzają się nawzajem o jakieś bezsensowne drugie dno ukryte w ich słowach. Każdą wypowiedź druga osoba w myślach komentuje negatywnie i ani razu żadne z nich nie zapyta "co masz na myśli, mówiąc ...". Para niedorozwiniętych przedszkolaków. Aż żal, że takie doskonałe opracowanie redakcyjne zmarnowało się na takie byle co.

PostNapisane: 9 stycznia 2014, o 16:26
przez klarek
Cudowne przemiany u Macomber:
pies w jednej części zdefiniowany jako labrador, w drugiej okazuje się wyżłem
szlafrok córki, w drugiej części okazuje się szlafrokiem matki
ja wiem, że może i jestem upierdliwa, ale aż mnie zęby bolą

PostNapisane: 9 stycznia 2014, o 16:50
przez Scholastyka
ja w jakimś romansie znalazłam bodajże sofę z pracowni Louisa Quinze'a :zalamka:

PostNapisane: 11 stycznia 2014, o 00:44
przez Duzzz
Uwielbiam takie niezgodności :]

PostNapisane: 11 stycznia 2014, o 00:55
przez Janka
Może ktoś ma dowody na to, że on miał swoją pracownię i w tajemnicy przed wszystkimi sobie coś tam dłubał w drewnie?

PostNapisane: 11 stycznia 2014, o 13:36
przez klarek
duzzza22 napisał(a):Uwielbiam takie niezgodności :]

Mam kolejny tom Macomber i kolejnego tłumacza, który odczytuje chyba coś innego. Zastanawia mnie też dwuletnie dziecko, które tam przed chwila nauczyło się chodzić i wszyscy są z tego dumni, przy czym nie ma najmniejszej wzmianki o kłopotach dziecka w rozwoju. Ale już nie narzekam :)

PostNapisane: 14 listopada 2014, o 23:07
przez Agrest
Czytam książkę Dziewczyny z Nowego Jorku Gemmy Burgess wydaną przez wydawnictwo Pascal. Tłumaczka przyjęła zasadę nieprzekładania nazw angielskich. Nazwy miejsc na Brooklynie, od biedy... Mogę też ewentualnie wybaczyć oryginalny tytuł "What Katy Did", choć to wyszło po polsku, no ale dobra, mało popularne. Jednak "Rilla of Ingleside" Lucy Maund Montgomery boli... Ale już "Daddy Long Legs" Jeana Webstera to mnie pokonało, no.

PostNapisane: 15 listopada 2014, o 00:43
przez Fringilla
hmm, ja coraz częściej mam wrażenie, że do druku idą drafty w typie: tłumacz mówi sobie "pokażę, że już prawie zrobione, a te szczegóły sprawdzę na koniec" ;)

PostNapisane: 15 listopada 2014, o 09:15
przez Viperina
No cóż, przy niektórych stawkach za tłumaczenia naprawdę trudno, żeby tłumaczenie przyjął profesjonalista... Wszak profesjonaliści też muszą z czegoś żyć...

PostNapisane: 15 listopada 2014, o 19:21
przez Agrest
Szkoda, że ceny książek niezmiennie profesjonalne ;)


hmm, ja coraz częściej mam wrażenie, że do druku idą drafty w typie: tłumacz mówi sobie "pokażę, że już prawie zrobione, a te szczegóły sprawdzę na koniec" ;)


Możliwe, możliwe. Jednak nie wszystkie tytuły zostały nieprzetłumaczone, bo jest na przykład Zmierzch. Ale już Hunger Games nie po polsku.

PostNapisane: 15 listopada 2014, o 21:47
przez Fringilla
no draft jak się patrzy :lol:

ps ano właśnie, cena... dlatego tak wiele wybaczam selfpublishingowi, jeśli niskobudżetowy (najwyżej nie kupię ponownie / będę się zastanawiać). ale jak masz 35zł ceny okładkowej...
czy ile tam...

PostNapisane: 15 listopada 2014, o 23:35
przez Viperina
Agrest napisał(a):Szkoda, że ceny książek niezmiennie profesjonalne ;)


Tjaaa, nawet bardziej niż profesjonalne, w Polsce drożej znacznie niż za granicą (zwłaszcza jeśli chodzi o ebooki)...

PostNapisane: 3 grudnia 2014, o 15:58
przez Janka
Bardzo nie lubię, gdy w niemieckich tłumaczeniach główni bohaterowie za długo zwracają się do siebie na "pan/pani".
Szczególnie w Światowym Życiu bardzo mi się to rzuca w oczy. Najczęściej tłumaczki próbują z tego wybrnąć w ten sposób, że jak para się pierwszy raz pocałuje lub ze sobą prześpi, to automatycznie przechodzi ze sobą na "Ty".
Ostatnio jednak zauważyłam, że w jednej książce ktoś masakrycznie przesadził. Meg Cabot, trzeci tom serii Boy, ten o podróży do Włoch.
Bohaterowie od pierwszej do ostatniej strony mówili do siebie per pan/pani. Na końcu, gdy już wiadomo, że stworzyli parę i zostaną ze sobą na dłużej, nie ma już ani jednego dialogu, w którym mogliby do siebie mówić po imieniu.
A wcześniej jest scena, w której poznają pewną panią, także z Ameryki. Siedzą razem w poczekalni ambasady i rozmawiają, a cała rozmowa jest na Ty. Od początku się do tej pani tak zwracają, a pani do nich. Potem wychodzą z ambasady i do siebie z powrotem per pan/pani.
Jestem bardzo dzielna, bo nie pogryzłam książki, a był moment, że chciałam.

PostNapisane: 3 grudnia 2014, o 16:05
przez Lilia ❀
To rzeczywiście wkurzająca maniera :ermm:

PostNapisane: 3 grudnia 2014, o 17:47
przez •Sol•
o rety. To się nie dziwię że masz do tej książki zarzuty ;)

PostNapisane: 3 grudnia 2014, o 18:00
przez Janka
Zaskoczę Cię, Sol, ale zarzuty miałam po wersji polskiej. Że była nudna i nie spełniła moich oczekiwań odnośnie wątku kryminalnego lub przygodowego.
Teraz przy powtórce po niemiecku, oceniłam ją dużo wyżej. Nie oczekiwałam już niczego poza prostym romansikiem i tyle dostałam.
Mojego cierpienia wynikającego z decyzji tłumaczki o nie przechodzeniu bohaterów na Ty, nie wzięłam wcale pod uwagę przy ocenianiu książki.

PostNapisane: 6 grudnia 2014, o 00:05
przez Janka
SEP "Kandydat na ojca" po niemiecku: w trakcie wspólnego przebywania w łóżku ona do niego nadal per pan.
Spotkali się kilka tygodni po tym, gdy się dwa razy puknęli i oboje do siebie sie zwracali wyłącznie per pan/pani.
Po ślubie wreszcie przestali. Na szczęście, no bo ile w końcu mogą wystawiać na próbę moją cierpliwość.

PostNapisane: 6 grudnia 2014, o 00:25
przez Księżycowa Kawa
Może tłumacz w końcu się połapał?

PostNapisane: 6 grudnia 2014, o 00:30
przez Janka
Bardzo jestem ciekawa, jak zostało to przetłumaczone w polskiej wersji, ale niestety nie mam tej książki.

PostNapisane: 2 marca 2016, o 19:43
przez Janka
Wyszukiwałam wczoraj książki, które napisane są w pierwszej osobie czasu teraźniejszego i przy okazji doszukałam się, że w polskich tłumaczeniach w niektórych książkach Sophie Kinselli pozmieniano czas narracji. Zamiast czasu teraźniejszego, zrobiono przeszły, co uważam za świństwo. Autor prawdopodobnie sam zna się na czasach na tyle, że, pisząc książkę, dobiera je świadomie, a zmiana czasu zmienia bardzo wiele w odbiorze tekstu. Chamstwo normalnie.

Nie znam się na tym, ale wydaje mi się, że użycie czasu teraźniejszego ma na celu wciągnięcie czytelnika w akcję i jego większe utożsamianie się z głównym bohaterem. Przy czasie przeszłym jest efekt, jakby ktoś inny nam opowiadał, co mu się wydarzyło. Przy teraźniejszym my sami jesteśmy w tych wydarzeniach w środku.
Dlatego taka zmiana czasu narracji przez tłumacza lub redaktora powoduje, że zamiast wejść w bohatera i w jego emocje, tylko stoimy obok niego.

Autor, wiedząc jak będzie prowadził narrację, może zaplanować użycie różnych pisarskich sztuczek, w celu wywołania jakiegoś efektu u czytelnika. Przy użyciu innego czasu musiałby używać innych sztuczek. Dlatego taka podmiana wydaje mi się całkowicie pozbawiona sensu i może tylko szkodzić książce.

PostNapisane: 2 marca 2016, o 20:15
przez Szczypta_Kasi
Ja ostatnio czytałam książkę napisana w czasie teraźniejszym i to była masakra. Normalnie jakbym didaskalia w dramacie czytała.

PostNapisane: 2 marca 2016, o 20:19
przez Janka
Ale przynajmniej nikt nie próbował jej uzdatniać poprzez bezczelną zmianę zamysłu autora.

PostNapisane: 2 czerwca 2018, o 14:56
przez mdusia123
:] A co powiecie na to?

"Była to najwartościowszy część jej skromnego majątku, przekazana jedynemu wnukowi". Cytat pochodzi z książki Adrienne Basso "Miłosny odwet". Tłumacz czy redaktor?

Dodatkowo w jednej z książek Quick znalazłam majtki. Niby nic, ale w XIX wieku majtki (czy może bardziej zaszyte w kroku pantalony) to była część garderoby noszona przez prostytutki i może ewentualnie aktorki. Tak zwane "porządne kobiety" nosiły pantalony nie zaszyte w kroku. I te majtki powtórzyły się kilka razy. I jeszcze "szewek" (zdrobniale "szew"- taki na ubraniu, zresztą na rzeczonych majtkach).

Jak byście przetłumaczyły słowo "pursue", ale żeby nie miało, aż tak negatywnego wydźwięku jak "molestował/napastował"?