Teraz jest 30 września 2024, o 19:23

Ulubione cytaty, fragmenty, sceny

...o wszystkim: co nas irytuje, a co zachęca do lektury, co czytamy teraz, a co mamy w planach

2024: WŁAŚNIE CZYTAM...

Ulubieńcy roku!Ulubieńcy miesiąca!
Bonus: Nasze Liczniki Lektur w Kanonie Romansoholicznym!


Ostrzegamy! Kiepskie książki!Koszmar. Ale można przeczytaćWarto przeczytać?
Regulamin działu
Rozmowy o naszych aktualnych lekturach i książkowych inspiracjach.
Szerzej o gatunkach: dział ROMANS+ oraz dział 18+
Konkretniej o naszych listach czytelniczych: dział STATYSTYKI
Lektury wg pór roku i świąt: dział SEZON NA KSIĄŻKĘ
Avatar użytkownika
 
Posty: 50
Dołączył(a): 20 września 2012, o 00:07
Ulubiona autorka/autor: Susan Elizabeth Phillips

J. Quinn "Książę i ja "

Post przez AnilEWE » 12 lutego 2013, o 15:43

Simon tylko zmarszczył czoło.
- Moja droga Daphne...
Jej wargi rozchyliły się trochę ze zdziwienia.
- Chyba nie każe mi pani mówić do siebie per „Panno Bridgerton"? - 'westchnął dramatycznie. - Po tym wszystkim,co razem przeżyliśmy?
- Niczego nie przeżyliśmy, panie figlarzu, niemniej możesię pan chyba zwracać do mnie per Daphne.
- Doskonale - kiwnął łaskawie głową. - A ty możesz domnie mówić „wasza wysokość".
Dała mu kuksańca w bok.
- Świetnie - odparł Simon z drżeniem kącików ust. - Simon, skoro już musisz.
- Ach, muszę - odparła, przewracając oczami. - Jasne, że muszę.
Pochylił się ku dziewczynie, z głębi jego jasnych oczu bił dziwny i zgoła gorący blask.
- Musisz? - mruknął. - Byłbym poruszony, gdybym to usłyszał.
Nagle Daphne odniosła wrażenie, że książę ma na myśli dużo większą zażyłość niż tylko zwracanie się do niego po imieniu. Poczuła, że w jej ramiona wlewa się niezwykłe, swędzące ciepło, i bez namysłu odskoczyła o krok do tyłu.
- Jakie śliczne kwiaty - wypaliła.
Przyglądał im się leniwie, obracając bukiet w dłoni.
- Tak, śliczne, nieprawdaż?
- Bardzo mi się podobają.
- Nie są dla ciebie.
Wstrzymała oddech.
- Dla twojej matki - powiedział z uśmiechem.
Powoli Daphne otworzyła usta ze zdziwienia, a po chwili wypuściła powietrze z płuc.
- Ach, ty spryciarzu, ty spryciarzu. Matka roztopi się u twoich stóp bez dwóch zdań. Ale -wiesz, że to może zburzyć twój spokój.
Popatrzył na nią figlarnie.
- Ach, naprawdę?
- Naprawdę. Będzie jak nigdy zdesperowana, gotowa siłą zaciągnąć cię do ołtarza. Będziesz oblegany na przyjęciach,tak jakbyśmy wcale nie uknuli tej intrygi.
- Nonsens - zaśmiał się. - Wcześniej znosiłem umizgi tuzinów Ambitnych Matek. Teraz będę musiał radzić sobie tylko z jedną.
- Jej wytrwałość może cię zaskoczyć - bąknęła, odwracając się, by wyjrzeć za nie domknięte drzwi. - Musisz się jej
naprawdę podobać - dodała. - Zostawiła nas sam na sam o wiele dłużej, niż wypada.
Simon zastanowił się nad jej słowami, po czym pochylił się w kierunku dziewczyny.
- Czyżby podsłuchiwała pod drzwiami?
Daphne potrząsnęła głową.
- Nie, byłoby słychać stukot jej pantofli w holu.
Coś w tym stwierdzeniu wywołało jego uśmiech, a Daphne przyłapała się na tym, że uśmiecha się wraz z nim.
- Ale faktycznie muszę ci podziękować - powiedziała - zanim wróci matka.
- O? A to dlaczego?
- Twój plan odniósł niebywały sukces. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Zauważyłeś, ilu adoratorów odwiedziło mnie dzisiaj?
Skrzyżował ramiona, tulipany dyndały płatkami w dół.
- Zauważyłem.
- To wspaniały plan, rzeczywiście. Nigdy nie miałam tylu gości w jedno popołudnie. Matka nie posiadała się z dumy.
Nawet Humboldt - nasz lokaj - był rozpromieniony, a wcześniej rzadko kiedy się uśmiechał. Oj! Patrz, kapie z ciebie. - Schyliła się, aby poprawić kwiaty, i musnęła ręką przód jego surduta. Odskoczyła momentalnie, przestraszona
bijącym od niego ciepłem i siłą.
Dobry Boże, gdyby mogła wyczuć przez jego koszulę i surdut to wszystko, co on musi mieć w sobie... Daphne oblała się rumieńcem. Ciemną, intensywną czerwienią.
- Oddałbym cały majątek za twe myśli - powiedział, unosząc z ciekawością brwi.
Na szczęście Violetta wybrała akurat ten moment na wpłynięcie do salonu.
- Strasznie przepraszam, że zostawiłam was samych na tak długo - oznajmiła. - Koń pana Crane'a zgubił podkowę, więc oczywiście musiałam zaprowadzić go do stajni, żeby odszukać kowala, żeby podkuł konia.
Przez wszystkie spędzone razem lata - które stanowiąoczywiście całe moje życie, pomyślała Daphne - matka nigdy nie przekroczyła progu stajni.

:padam:
Go to hell.
I'm reading.

Avatar użytkownika
 
Posty: 21173
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: z Doliny Muminków
Ulubiona autorka/autor: chyba jednak Krentz/Quick/Castle...

Post przez Jadzia » 12 lutego 2013, o 15:48

Kurcze kurcze, strasznie dawno tego nie powtarzałam, aż niewiele pamiętam ^_^
Czytam romanse - mój blog z recenzjami. Recenzjami romansów, oczywiście.

Smoki były idealnym środkiem antykoncepcyjnym, ponieważ raz skonsumowana dziewica już nigdy nie była płodna.

ObrazekObrazek
by Agrest

Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 12 lutego 2013, o 16:20

Gretna Green, Szkocja 9 kwiecień 1807
Fiona MacLean zmusiła się do uśmiechu.
- Ojcze MacCanney, jesteśmy tu, bo chcemy się pobrać.
Ociężały ksiądz popatrzył niepewnie najpierw na Fionę, potem na jej narzeczonego.
- Ale... on nie jest... nie mogę...
- Możesz, ojcze - oświadczyła Fiona spokojnym głosem, chociaż placami nerwowo zaciskała troczki torebki.
Niech się dzieje, co chce, doprowadzi do końca ten najdłuższy, najgłupszy zatarg w historii Szkocji - tracąc zarazem wolność, starannie zaplanowaną przyszłość, a może nawet część serca.
Na tę myśl Fiona poczuła skurcz żołądka. Niemniej to małżeństwo musi dojść do skutku, skoro pragnie uchronić braci przed ich własnymi, popędliwymi charakterami.
To jedyny sposób. Nie mogę się wycofać.
- Fiono, moja droga - odezwał się zdesperowanym głosem ojciec MacCanney. - Ten osobnik nie nadaje się na pana młodego!
- Tym bardziej powinnam za niego wyjść - odparła, a widząc zdumioną minę księdza, szybko wytłumaczyła: - Przecież każdy wie, że porządna kobieta sprowadzi na dobrą drogę nawet największego szubrawca.
Ksiądz zerknął niepewnie w stronę pana młodego.
- No tak, ale...
- Proszę się o mnie nie martwić, ojcze. Wiem, że to żaden skarb, ale chcę właśnie jego.
- Fiono, zgadzam się, że ten młodzieniec zyska żeniąc się z tobą, ale chodzi mi o to, że...
- Wiem - przerwała odważnie. - To łajdak, który posiadł każdą kobietę od Morza Północnego po londyńskie domy uciechy.
Ksiądz poczerwieniał na wspomnienie przybytków rozpusty.
- Tak, tak. Wszyscy o tym wiedzą, ale...
- To próżniak, który nigdy nie splamił rąk pożyteczną pracą. Zdaję sobie sprawę, że nie najlepszy z niego kandydat na męża, mimo to jednak...
- On nawet nie jest przytomny! - wykrzyknął ksiądz. - Nie będzie w stanie wypowiedzieć własnego nazwiska!
Fiona spojrzała w dół, na zimną, kamienną posadzkę, gdzie u jej stóp leżał narzeczony, rzucony tam przez jej służącego, Hamisha. Z ubrań delikwenta na posadzkę sączyła się błotnista woda.
- Obawiałam się, że może to księdzu przeszkadzać. Nawet nieprzytomny, Jack sprawiał kłopoty. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.
- Dziewczyno, nie można zaciągać przed ołtarz nieprzytomnego mężczyzny.
- Dlaczego nie?
- Dlatego... dlatego, że tak się nie robi, ot co!
Ksiądz przyglądał się podejrzliwie Hamishowi. Masywny strażnik Fiony stał w milczeniu za jej plecami, jak to czynił od czasów, gdy jego pani była dzieckiem. U jego boku wisiał wielki miecz, za szerokim, skórzanym pasem tkwiły trzy naładowane pistolety. Krzaczasta, ruda broda olbrzyma była zjeżona, a ogniste, groźne oczy uważnie sondowały otoczenie.
- W jaki sposób ten człowiek stracił przytomność i dlaczego jest cały w błocie? - zapytał z naciskiem ojciec MacCanney.
[...]
- Był już w takim stanie, kiedy go znaleźliśmy - powiedziała, siląc się na spokój.
- Był nieprzytomny?
- Tak.
- Gdzie go znaleźliście?
- Na drodze. Pewnie koń go zrzucił.
Ksiądz nie sprawiał wrażenia przekonanego.
- Czemu jest taki przemoczony? - spytał, przyglądając się Fionie z wielką podejrzliwością. - W tej części Szkocji nie padało od ponad trzech tygodni.
Fiona musiała odwrócić jakoś uwagę klechy.
- Hamish, mógłbyś ocucić tego łobuza? Ojciec MacCanney nie udzieli nam ślubu, póki będzie nieprzytomny.
Hamish mruknął coś pod nosem, pochylił się, pochwycił nieprzytomnego Kincaida za włosy i uniósł jego głowę.
Fiona spojrzała w twarz narzeczonego i jej serce podskoczyło. Nawet oblepiony błotem, z mokrymi włosami przyklejonymi do twarzy, Jack Kincaid był boleśnie przystojny. Miał klasyczne, ostro rzeźbione rysy, ciemnorude włosy i niebieskie oczy, które teraz zakrywały
powieki.
Ale nie był to anioł.
Nagły grzmot dochodzący z oddali zmusił ojca MacCanney' a do spojrzenia w stronę otwartych okien. Na zewnątrz świeciło gorące słońce, na niebie nie widać było ani jednej chmurki.
Fiona natomiast nadal wpatrywała się w Kincaida, z trudem hamując chęć, aby go kopnąć - przynajmniej lekko - kiedy tak leżał bezwolnie u jej stóp.
Od tamtego ponurego dnia przed piętnastu laty, kiedy odkryła prawdziwą naturę Jacka Kincaida, wszelkie myśli o nim i uczucia z nim związane trzymała głęboko zamknięte pod kluczem. Sądziła, że te myśli i emocje zniknęły na zawsze, ale najwyraźniej jakaś ich część pozostała.
Nadal trzymając go za włosy, Hamish potrząsnął głową leżącego mężczyzny, a potem spojrzał na Fionę.
- Ten łotr nie daje się ocucić.
- Widzę. - Westchnęła. - Zostaw go.
Hamish puścił włosy, nie zważając na to, że głowa Kincaida opadła na posadzkę z głośnym hukiem. Ten odgłos wywołał skrzywienie ust u ojca MacCanney'a, który już po sekundzie uśmiechnął się z wyrazem ulgi na twarzy.
- Sama widzisz, że nie możesz za niego wyjść.
- Właśnie, że mogę - stwierdziła stanowczo Fiona. - Wkrótce oprzytomnieje.
Tym razem to ksiądz westchnął.
- Jesteś najbardziej upartą dziewczyną, jaką znam.
- Jestem uparta tylko wtedy, gdy okoliczności mnie do tego zmuszają. Nie zaprzeczy ojciec, że temu łachudrze dobrze zrobi, że dostanie się w ręce silnej kobiety.
- Nie, nie zaprzeczę - zgodził się ksiądz niepewnym głosem.
- Nie będę akceptowała pijaństwa, ani hulanek. Poza tym mój mąż będzie musiał regularnie uczęszczać do kościoła. Jack jeszcze tego nie wie, ale jego burzliwe i szalone życie dobiegło końca.
Przez twarz księdza przemknął cień współczucia.
- Nie zmusisz nikogo do zmiany. Ludzie sami muszę tego zapragnąć.
- W takim razie sprawię, żeby zapragnął się zmienić.
Ksiądz ujął jej dłoń w skórzanej rękawiczce.
- Dlaczego chcesz zrobić coś tak szalonego, moja droga?
- Bo to jedyny sposób na zakończenie konfliktu. Śmierć Calluma musi być ostatnią - odrzekła Fiona twardo.
[...]
- Współczuję twojej rodzinie. Ale ten szalony pomysł...
Zdesperowana, przycisnęła dłonie do brzucha.
Moja ostatnia nadzieja.
- Ojcze, nie mam wyboru. Kincaid musi się ze mną ożenić.
Oczy klechy zrobiły się okrągłe ze zdumienia.
- Święci pańscy, chyba nie mówisz, że... nie jesteś... ty nie...
- Zgadza się. Jestem przy nadziei.
Ksiądz wyciągnął chustkę z kieszeni i przetarł nią czoło.
- Dobry Boże! Dobry Boże! To wszystko zmienia, prawda? Nie dopuszczę, żeby w mojej parafii urodził się bękart.
Fiona zarzuciła mówiącemu ręce na szyję.
- Och, dziękuję, ojcze! Wiedziałam, że mogę na ojca liczyć.
Klecha z westchnieniem odwzajemnił uścisk.
- I tak, gdybym ci nie pomógł, znalazłabyś innego księdza.
- Za nic nie chciałabym, żeby ślubu udzielał mi ktoś inny niż ty, ojcze.
Naturalnie wolałby w ogóle nie wychodzić za mąż w ten sposób. Zawsze marzyła, że pewnego dnia pozna przystojnego mężczyznę, który ją pokocha, i że będzie miała piękny ślub, otoczona kwiatami i rodziną. Teraz nic takiego nie miało się zdarzyć.
Jej serce zacisnęło się żalem za czymś, czego już nigdy nie dostąpi, ale Fiona, odwołując się do rozsądku, odsunęła od siebie tę żałość.
- Ojcze MacCanney, ten ślub to dobra rzecz. To będzie nowy początek dla nas wszystkich.
Ksiądz westchnął ponownie, po czym odwrócił się do Hamisha.
- Przynajmniej podciągnij tego biedaka na nogi. Mężczyzna nie powinien się żenić, leżąc na brudnej posadzce.
- Dziękuję, ojcze - powtórzyła Fiona. - Nie pożałuje ojciec tego.
- To nie ja będę żałował tego, co się tu dzisiaj wydarzy.
Fiona miała nadzieję, że klecha się myli. Tymczasem Hamish podciągnął leżącego na nogi.
- Może powinienem zamoczyć mu w czymś głowę - zaproponował i spojrzał na kropielnicę.
Ojciec MacCanney sapnął z oburzenia.
- To przecież woda święcona!
- Nie sądzę, żeby panu Bogu to przeszkadzało. Poza tym to ślub i...
- Nie - sprzeciwił się stanowczo MacCanney, mocno zaciskając usta. - Może ocuci go odrobina alkoholu.
Hamish zesztywniał.
- Hamish - ponagliła go z reprymendą w głosie Fiona. - Wszyscy musimy coś poświęcić.
- Wiele pani ode mnie żąda - burknął służący, mimo to sięgnął do kieszeni, i wyciągnął małą flaszkę. Otworzył ją z wyraźną niechęcią, i odchyliwszy głowę Kincaida, nalał mu do ust kilka kropel alkoholu.
Kincaid zaczął prychać, ale nie odepchnął butelki, a nawet, nadal ledwo przytomny, wyrwał ją z rąk olbrzyma i przytknął do ust.
- Niech cię szlag! - wrzasnął Hamish, wyrywając butelkę. - Wypiłeś połowę mojej whisky! - Szkot pochwycił Kincaida za kołnierz i podciągnął w górę; wyglądał tak, jakby zamierzał go uderzyć.
- Dziękuję, Hamish - odezwała się szybko Fiona i stanęło obok przyszłego męża.


Miłość szkockiego lorda - Karen Hawkins
“Man. God. Roarke. An interesting and flattering lineup.”
“Safe men are for marrying. Dangerous men are for pleasure.”

Avatar użytkownika
 
Posty: 29640
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:17
Lokalizacja: Pozostanę tam, gdzie jestem.
Ulubiona autorka/autor: Margit Sandemo

Post przez LiaMort » 12 lutego 2013, o 18:10

kocham ten fragment. :rotfl:
RM 

"But at the same time we still know the shit happens everytime, so I think c'est la vie, that's life. "

Avatar użytkownika
 
Posty: 30752
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Lokalizacja: Kłyż
Ulubiona autorka/autor: Joanna Chmielewska/Ilona Andrews

Post przez ewa.p » 12 lutego 2013, o 18:17

to tak jak ja.Obydwa są fajne i obydwie książki mi się podobały
________________***________________

Gotowałam się w środku i musiałam sięgnąć po wszystkie rezerwy opanowania,by utrzymać nerwy na wodzy.Uda mi się.Po prostu muszę być obojętna.Zen.Żadnego walenia po twarzy.Walenie po twarzy nie jest zen.

Avatar użytkownika
 
Posty: 31295
Dołączył(a): 8 listopada 2012, o 22:17
Ulubiona autorka/autor: Różnie to bywa

Post przez Księżycowa Kawa » 12 lutego 2013, o 23:32

Będę musiała to w końcu przeczytać, czyli coś pójdzie w odstawkę.
Nie ma dobrych książek dla głupca, możliwe, że nie ma złych dla człowieka rozumu.
Denis Diderot


"If you want it enough, you can always get a second chance." MM
*
“I might be accused of social maladjustment,” said Daniel. “But not a psychopath. Please. Give me some credit.” MM
*
Zamienię sen na czytanie.

Avatar użytkownika
 
Posty: 31295
Dołączył(a): 8 listopada 2012, o 22:17
Ulubiona autorka/autor: Różnie to bywa

Post przez Księżycowa Kawa » 21 lutego 2013, o 00:12

"W pogoni za śmiercią" Robb:
Jeśli atrakcyjność przemieści wydawała się zaprzysięgłemu mieszczuchowi, takiemu jak Eve Dallas, to atrakcyjność bezkresnych zielonych połaci Texasu była dla niej czymś równie obcym jak księżycowy krajobraz. W Teksasie były przecież miasta, wielkie, rozległe, gęsto zaludnione. Dlaczego więc ktoś w ogóle decydował się zamieszkać na zielonej prerii, gdzie bez przeszkód widziało się horyzont oddalony o wiele kilometrów i żyło w niczym nieograniczonej przestrzeni?
Naturalnie nawet tam były jakieś miasteczka z budynkami zasłaniającymi ten niepokojący widok i proste jak strzała drogi, które kończyły się preclami przy autostradach łączących owe miasteczka z cywilizacją. Eve był w stanie zrozumieć ludzi dążących do miast i domów. Nigdy jednak nie mogła pojąć siły, która pędziła ich w nicość.
- Co oni z tego mają? - spytała Roarke'a, gdy mknęli jedną z takich lokalnych dróg. - Dookoła jest tylko trawa, płoty i czworonogi. Bardzo duże czworonogi - dodała nieufnie na widok stada koni.
- Juhuuuu - aaa.
Omiotła twarz męża podejrzliwym spojrzeniem, zaraz jednak odwróciła wzrok, wolała bowiem nie spuszczać z oka czworonogów. Na wszelki wypadek.
- Ten facet jest niezdrów - ciągnęła, nieco uspokojona rykiem silnika helikoptera, który usiadł na pobliskim skrawku ziemi. - Ma porządną, kwitnącą firmę w Dallas, a woli mieszkać tutaj. Z wyboru. Doprawdy jest w tym coś chorobliwego. - Roarke ze śmiechem ujął ją za rękę, która odruchowo zbliżyła się do kolby pistoletu i pocałował.
- Na świecie żyją różni ludzie.
- Owszem, a wielu z nich jest dotkniętych chorobami. Jezu, czy to mogą być krowy? Krowy chyba nie powinny być takie wielkie. To sprzeczne z naturą...
- Pomyśl tylko o stekach, kochanie...
- Uhm. I tak ciarki mi chodzą po plecach. Czy na pewno jedziemy właściwą drogą? Musiałeś się zgubić. Tu nie ma dosłownie nic.
- Chcę zwrócić ci uwagę, że po drodze minęliśmy jednak kilka budynków.
- Pewnie mieszkają w nich krowy. - Wyobraziła sobie bydło w niskich podłużnych budynkach. Zwierzęta wpatrywały się w jakiś ekran, odbywały krowie przyjęcia, uprawiały krową miłość w małżeńskim łożu. Zadrżała. - Boże, to też mnie przyprawia o ciarki. Nienawidzę wsi.
Roarke zerknął na deskę rozdzielczą. Był ubrany w dżinsy, białą bawełnianą koszulkę i miał na nosie okulary przeciwsłoneczne. Wyglądał bardzo zwyczajnie, jak na siebie wręcz prostacko. Wciąż jednak widać w nim człowieka z miasta, pomyślała Eve. Z wielkiego miasta.
- Za parę minut powinniśmy być na miejscu - powiedział. - Widzę przed nami odrobinę bardzie cywilizowany krajobraz.
- Gdzie? - Zaryzykowała oderwanie wzroku od krów i przez przednią szybę dojrzała zarysy miasta. Budynki, stacje benzynowe, sklepy, restauracje i znowu domy. Nieco się odprężyła. - Och, to dobrze.
- Ale my tam wcale nie jedziemy. Tutaj skręcamy. - Z tymi słowami wjechał na wąską drogę, zdaniem Eve, biegnącą stanowczo za blisko tych dziwnych płaskich, zielonych łąk, by czuć się na niej bezpiecznie.
- Te płoty nie wyglądają solidnie.
- Jeśli bydło się spłoszy, samochodem zawsze zdążymy uciec.
Oblizała wargi i przełknęła ślinę.
- Tobie wydaje się to śmieszne - Znów jednak odzyskała trochę pewności siebie, zobaczyła bowiem na drodze inne pojazdy. Były wśród nich samochody osobowe, ciężarówki, długie, wąskie przyczepy i kilka odkrytych samochodów terenowych. Po bokach zaczęły wyrastać zabudowania. Nie domy, pomyślała Eve. Zabudowania farmerów, a może ranczerów. Mniejsza o to, jak je nazwać. Stodoły, szopy i jakieś budynki dla zwierząt. Pewnie stajnie. Poza tym spichlerze. Silosy... cóż to za dziwaczne słowo. W każdym razie pejzaż był jak z obrazka: mnóstwo zielonej trawy i zbóż, bydło ze znudzonymi mordami i czerwono - białe budynki gospodarcze.
- Co ten facet robi? - spytała, nieznacznie unosząc się na siedzeniu, by lepiej zobaczyć widok zasłaniany jej przez Roarke'a.
- Jedzie na koniu.
- To widzę. Ale po co?
- Nie mam pojęcia. Może tego chce.
- Widzisz? - Dla zaakcentowania ważności swojego spostrzeżenia, Eve klepnęła męża w ramię. - Ludzie tutaj są po prostu chorzy. - Odetchnęła z ulgą, gdy ukazał się przed nimi główny budynek rancza.
Był olbrzymi, parterowy i zajmował niewiarygodnie dużą powierzchnię. Ganki były świeżo pobielone, a reszta zdawała się stanowić stertę dość przypadkowo usypanych kamieni. Fragmenty domu były przeszklone i Eve aż zadrżała na myśl o tym, że mogłaby tam stać i przyglądać się bezkresnym polom i pastwiskom. Co gorsza, to wszystko, co było na pastwiskach, przyglądałoby się jej.
Były też kawałki ziemi wygrodzone płotami i mimo że w środki znajdowały się konie, dojrzała tam również wielu krzątających się ludzi. To ją znów nieco pokrzepiło, choć ludzie ci co do jednego nosili wielkie kowbojskie kapelusze.
Dalej było lądowisko helikopterów i park pojazdów, których przeznaczenia w dużej części nie potrafiła określić. Prawdopodobnie służyły do jakichś prac polowych.
Przejechali między masywnymi kamiennymi kolumnami, zwieńczonymi figurami stojących dęba koni.
- Okej, on wie, że przyjeżdżamy i wcale się z tego nie cieszy - zaczęła. - Będzie odnosił się do nas wrogo, nieufnie i nie będzie chciał nam pomóc. Ale jest też dostatecznie cwany, by wiedzieć, że mogę zatruć mu życie. Wywlec przeszłość i namówić miejscowe gliny, żeby wywarły na niego podobny nacisk. A on nie chcę, żeby nagle wszyscy się dowiedzieli o czymś, co było dawno. Jeśli przesłuchamy go na jego terenie, będzie czuł się pewniej.
- A jak długo pozwolisz mu czuć się pewnie?
- Zobaczymy, jak na pójdzie rozmowa. - Wysiadła z samochodu i natychmiast zatkało ją od upału. Jest jak w piecu, pomyślała, to zupełnie co innego niż łaźnia parowa latem w Nowym Jorku. Wyczuła zapach trawy i nawozu.
- Co to za dziwny odgłos? - spytała Roarke'a.
- Nie jestem pewien, ale przypuszczam, że kurczaki.
- Boże wszechmogący. Kurczaki. Jeśli każesz mi myśleć o omletach, to cię uderzę.
- Jasne. - Ruszył wydeptaną drogą obok niej. Znał żonę na tyle dobrze, by wiedzieć, że nagłe zainteresowanie miejscowymi realiami pomaga jej odsunąć od siebie troski i lęki. Eve wciąż musiała podjąć decyzję w sprawie jazdy do Dallas i ewentualnie zaplanować pobyt w tym mieście. Drzwi na ranczu miały ze trzy metry szerokości i były zwieńczone pobielałymi rogami zwierząt. Obejrzawszy je, Roarke zaczął się zastanawiać, jakiego rodzaju osobowość musi mieć człowiek znajdujący upodobanie w ozdobach z martwych zwierząt, a tymczasem Eve zadzwoniła.

i
- Chciałabym z nim porozmawiać.
Parker westchnął.
- Wobec tego chodźmy go szukać. - Obszedł padok, skinął głową w stronę koni znajdujących się za ogrodzeniem. - Mam tu kilka ładnych sztuk. Umie pani jeździć?
- Nie umiem na niczym, co miałoby więcej nóg niż ja - odparła Eve, a Parker zaniósł się śmiechem.
- A pan? - zwrócił się do Roarke'a.
- Ja trochę próbowałem.
Eve wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
- Jeździłeś konno?
- Nawet to przeżyłem. Prawdę mówiąc, to jest wspaniałe przeżycie. Przypuszczam, że i tobie by się spodobało.
- Nie sądzę.
- Trzeba tylko od razu pokazać koniowi, kto rządzi - wytłumaczył Parker.
- Konie są większe i silniejsze ode mnie. Powiedziałabym, że to raczej daje im przewagę.
Parker zachichotał, a potem krzyknął do jednego z kowbojów:
- Gdzie jest Springer?
- Na wschodnim pastwisku.
- Miła przejażdżka - powiedział Parker i wypchnął językiem policzek. - Mógłbym wsadzić panią na poczciwą, łagodną szkapę.
- Będę udawała, że nie słyszałam, jak przed chwilą groził pan oficerowi policji.
- Podobasz mi się, dziewczyno z miasta. - Uniósł kciuk. - Pojedziemy dżipem.
Pewnie i to była miła przejażdżka, w każdym razie Eve miała wrażenie, że Roarke jest tego zdania. Ale z jej punktu widzenia była to tylko jazda po wertepach, po terenie pełnym olbrzymich krów, krowiego nawozu i diabli wiedzą czego jeszcze.
Wkrótce zobaczyła drugiego dżipa... na płaskim jak stół pastwisku odległość mogła wynosić niecały kilometr. Bliżej trzech ludzi jechało konno wzdłuż ogrodzenia. Parker skręcił w stronę tych trzech, trąbiąc klaksonem. Bydło leniwie usuwało się z drogi, od czasu do czasu protestując muczeniem.


A to z "Portretu śmierci":
A potem zobaczył, jej sylwetkę, w kokpicie obok pilota. Szopę wzburzonych włosów, a pod nią miękką linię policzka. Była blada. Nienawidziła latać tymi maszynami.
Helikopter osiadł na polu, szarpana podmuchami trawa zafalowała. Po chwili hałas zamilkł, powietrze znieruchomiało.
Wyskoczyła ze środka z lekką torbą przewieszoną przez ramię. Świat Roarke'a odzyskał dawny porządek.
Nie był w stanie się ruszyć, porażony jej widokiem. Szła do niego przez łąkę, zerkając niepewnie na krowy. Aż wreszcie spojrzała mu w oczy.
Serce podskoczyło mu w piersi. Było to najcudowniejsze ze znanych mu odczuć.
Ruszył jej na spotkanie.
- Właśnie żałowałem, że cię tu nie ma - powiedział. - I o to jesteś.
- Widocznie to twój szczęśliwy dzień.
- Eve. - Uniósł rękę, trochę drżącą, i musnął palcami jej podbródek. - Eve - powtórzył, wziął ją w ramiona i uniósł do góry - O Boże, Eve.
Kiedy ukrył twarz w jej włosach, poczuła przebiegający go dreszcz. Wiedziała, że dobrze zrobiła, przyjeżdżając tutaj. Miała rację, że powinna przyjechać.
- Już dobrze. - Kojącym gestem pogładziła go po plecach. - Już dobrze.
- Wylądowałaś na polu pełnym krów. Helikopterem.
- Ty mi to mówisz?
Przesunął dłońmi wzdłuż jej ramion, a potem, trzymając ją za ręce, odchylił się, żeby spojrzeć jej w oczy.
- Musisz mnie strasznie kochać.
- Muszę.
Oczy miał dzikie i piękne, a usta miękkie i ciepłe, kiedy całował ją w policzki.

Chwilę później:
- Przejadłam się. - odsunęła od siebie talerz. - Przygotowała tyle jedzenia, że wystarczyłoby dla połowy bezdomnych znad Kanału.
- Zrzucimy trochę podczas spaceru - powiedział, biorąc ją za rękę.
- Nie kocham cię aż tak, żeby wrócić do tych krów.
- Krowy mają swoje sprawy.
- Właściwie jakie? Nie, nie chce wiedzieć - zdecydowała, kiedy już wyciągnął ją za drzwi. - Co to za urządzenie? - spytała, pokazując palcem.
- Nazywa się traktor.
- Czemu ten człowiek jeździ między krowami? Nie mają pilotów, androidów albo czegoś w tym rodzaju?
Parsknął śmiechem. Jakże miło było to słyszeć.
- Śmiejesz się - powiedziała - ale tu jest więcej krów niż ludzi. Co będzie, jeśli krowom znudzi się wystawanie na polach i zechcą jeździć traktorem albo mieszkać w domu i nosić ubrania? Co wtedy?
- Przypomnij, żebym odszukał w bibliotece Folwark zwierzęcy, kiedy wrócimy do domu, to się dowiesz. Popatrz tutaj. - Znów wziął ją za rękę, spragniony cielesnego kontaktu. - Zasadzili to dla niej. Dla mojej matki.

Rewelacyjny opis reakcji mieszczucha, chyba najlepszy jaki kiedykolwiek czytałam i znakomity przerywnik.

I trochę coś innego:
- Gdzieś widziałem tę twarz, ale nie znałem dziewczyny. Dlaczego miałbym zabijać kogoś, kogo nie znam, skoro po tym świecie chodzi mnóstwo znajomych, którzy mnie irytują, a jakoś jeszcze ich nie zabiłem?

Interesujące pytanie.
Nie ma dobrych książek dla głupca, możliwe, że nie ma złych dla człowieka rozumu.
Denis Diderot


"If you want it enough, you can always get a second chance." MM
*
“I might be accused of social maladjustment,” said Daniel. “But not a psychopath. Please. Give me some credit.” MM
*
Zamienię sen na czytanie.

Avatar użytkownika
 
Posty: 29640
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:17
Lokalizacja: Pozostanę tam, gdzie jestem.
Ulubiona autorka/autor: Margit Sandemo

Post przez LiaMort » 21 lutego 2013, o 11:11

uwielbiam ich. :rotfl:
RM 

"But at the same time we still know the shit happens everytime, so I think c'est la vie, that's life. "

Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 21 lutego 2013, o 13:47

ja też :evillaugh: :bigeyes:
“Man. God. Roarke. An interesting and flattering lineup.”
“Safe men are for marrying. Dangerous men are for pleasure.”

Avatar użytkownika
 
Posty: 29640
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:17
Lokalizacja: Pozostanę tam, gdzie jestem.
Ulubiona autorka/autor: Margit Sandemo

Post przez LiaMort » 22 lutego 2013, o 00:12

– Nie znalazłem nikogo na balkonie, ale w krzewach pod balkonem był
jakiś wielki zwierzak. – Zasapany Hayden stanął u podnóża schodów,
prowadzących na balkon. Spojrzenie młodzieńca prześlizgnęło się po postaci wuja,
zatrzymało na twarzy Fanny, przesunęło na jej suknię... i nagle zastygł w
bezruchu.
– Wielki Boże – wybełkotał. – To wszystko... – Urwał, przełknął głośno ślinę
i dokończył z wyraźnym trudem. – To krew Greya?
Fanny nie musiała się trudzić z odpowiedzią. Hayden leżał już bez
przytomności.

Na Amelii ogromne wrażenie zrobiła bohaterska postawa ukochanego, który
popędził na balkon, by zmagać się z niewidzialnym wrogiem. A poza tym,
mnóstwo najbardziej wartościowych ludzi nie może znieść widoku krwi. Prawdę
mówiąc, Amelia żałowała, że do nich nie należy: świadczyło to przecież o
niezwykłej wrażliwości.
– Proszę cię, Fan. Zostanę tu z Haydenem... i lordem Sheffieldem,
oczywiście.
– Najlepiej zrób, co mówi – poradził jej Grey. – Nie uspokoi się, póki nie
dopnie swego. Zbyt długo była pod twoim wpływem. Możesz mieć pretensje tylko
do siebie.
– No dobrze. – Fanny ustąpiła. – Violet, przysuń krzesło. Ploddy, pomożesz
mi posadzić na nim lorda Sheffielda.
Violet z okropnym zgrzytem i łoskotem ciągnęła krzesło z kutego żelaza po
kamiennych płytach.
– Zrobione – oświadczyła zasapana. – Skoczę teraz po taczki, to zawieziemy
go...
– Nie dam się załadować na taczki, jak jakaś ogromniasta kapusta czy
rzepa. Albo nawet dynia – oświadczył lord Sheffield, nie starając się wcale uwolnić
Fanny od swego ciężaru.
Violet skrzywiła się pogardliwie i podsunęła mu od tyłu krzesło.
– Nie wozimy na taczkach żadnych dyń, tylko gnój.


Gotowe. To musi na razie wystarczyć. Obiecuję, że przebiorę się zaraz po
opatrzeniu naszych poszkodowanych. Ocuć swojego chłopca, Amelio, żeby nam
pomógł wprowadzić lorda Sheffielda do domu.
– Trzeba mu chlusnąć wody na głowę – podsunęła Violet.
– Dać mu do powąchania kocie siuśki, to się obejdzie bez moczenia ubrań
– radził Ploddy.
– Skąd ci weznę kocich siuśków, stary grzybie? – Violet obruszyła się. –
Pani Walcott nie zniosłaby czegoś takiego koło domu, a co dopiero w środku.
Oblać go wodą, mówię! Ciepło jest, wyschnie raz dwa.
– Nie! – sprzeciwiła się kategorycznie Amelia. – Żadnego oblewania wodą
ani kocim paskudztwem.
– Wcale nie mówiłem, żeby go tym oblewać – gderał Ploddy. – A to nie
żadne paskudztwo, tylko sole trzeźwiące, że się tak wyrażę.
– Dość już tego – ucięła sprawę Fanny. – Amelio, obudź go albo sama to
zrobię.
Dziewczyna pochyliła się nad Haydenem i delikatnie dmuchnęła mu w twarz.
– Milordzie... Haydenie, obudź się, proszę.
Słyszała, jak Ploddy wydaje jakieś niesmaczne pomruki, a Violet mamrocze:
– Naleję wody do garnka, na wszelki wypadek.
– Obudź się, Haydenie – szepnęła Amelia. – Już tu nie ma tej okropnej
krwawej damy.
Doleciał do niej trzepot skrzydeł i podniósłszy wzrok, ujrzała ptaka –
pulchnego skalnego gołąbka, zdaje się – lądującego na kamiennych płytach
tarasu, gdzieś w połowie drogi pomiędzy nią a Fanny. Ptak ciekawie przekrzywił
główkę. Śliczny.
– Spójrz – powiedziała do Haydena. – Nawet gołąbek przyleciał, żeby
zobaczyć, co ci się stało.
– To ty, Amelio? – odezwał się Hayden, otwierając oczy.
Był taki przystojny, taki doskonały. Wzięła go za rękę i mocno ją uścisnęła.
Nic jej nie obchodziło, że ktoś na nich patrzy. Do licha z konwenansami. Kochała
go.
– Co się stało? Och! – Wstał z pewnym trudem, krew nabiegła mu do
twarzy. – Czuję się taki upokorzony. Ale już od dzieciństwa...
Na nieszczęście, wstając, znów spojrzał na Fanny. Jego wzrok padł mimo woli
na czerwono-biały wzór na jej spódnicy. Hayden zachwiał się, a następnie powoli,
z wyjątkową gracją, osunął się znów na ziemię.
– Och, na litość... – wymamrotała Fanny, potrząsając głową. Rozejrzała się
dokoła i zobaczyła Violet, spoglądającą z wyraźną nadzieją na karafkę z wodą. –
Violet, leć po taczki.

:rotfl: Brockway Urzeczenie. :rotfl:
RM 

"But at the same time we still know the shit happens everytime, so I think c'est la vie, that's life. "

Avatar użytkownika
 
Posty: 10852
Dołączył(a): 18 października 2011, o 17:09
Ulubiona autorka/autor: Dżuli Stefa Dżulja MeryDżoł Gejlen Maja Kristin...

Post przez tajemna » 28 lutego 2013, o 01:22

Była rozczarowana, bo oderwał się od jej ust, lecz w ramach rekompensaty za doznany zawód zajął się szyją. Odgarnął ciemne loki z ramienia, na które zaczesała je pieczołowicie, i musnąwszy je palcami, odsunął do tyłu.
Alexia zamarła w oczekiwaniu, wstrzymując oddech.
Naraz zastygł. Fotel - poważnie obciążony, gdyż żadne z nich nie grzeszyło drobną posturą - zakołysał się niebezpiecznie.
- Piekło i szatani, a cóż to znowu?! - ryknął lord Maccon.
Tak płynnie przeszedł z jednej skrajności w drugą, że Alexia osłupiała. Ze świstem wypuściła oddech. Serce waliło jej jak młotem gdzieś w okolicach gardła, skórę miała rozgrzaną i napiętą, a do tego zwilgotniała w miejscach, gdzie - o ile było jej wiadomo - niezamężna dama stanowczo wilgotnieć nie powinna.
Lord Maccon spoglądał na jej smagłą skórę, w miejscu gdzie na granicy szyi i barku oszpecona była fioletowym znamieniem, kształtem i rozmiarami odpowiadającym męskiej szczęce.
Alexia zamrugała, odzyskując ostrość widzenia. Oszołomiona zmarszczyła brwi.
- Ugryzienie, milordzie - odpowiedziała. Głos nie zadrżał jej na szczęście, aczkolwiek był nieco głębszy niż zwykle.
Lord Maccon mało nie wyszedł z siebie.
- Kto panią ugryzł?! - ryknął po raz wtóry.
Zdumiona popatrzyła na niego spod rzęs. -Pan.
Ku jej nieopisanej radości wilkołak zrobił minę zbitego psa. -Ja?!
Uniosła brwi.
- Pan. - I na potwierdzenie swych słów z mocą skinęła głową.
Lord Maccon z roztargnieniem przejechał dłonią po i tak rozczochranych włosach, które stanęły dęba, stercząc kępkami na wszystkie strony.
- Kurza twarz! Jestem gorszy niż roczniak w pierwszym sezonie.

:evillaugh:

Bezduszna Carriger
"uderz w Garwood a Tajemna się odezwie"
Sol


"Cierpię na wrodzoną wadę dysfunkcji systemu motywacji."
Wilczyca Karolina Kaim

Avatar użytkownika
 
Posty: 29640
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:17
Lokalizacja: Pozostanę tam, gdzie jestem.
Ulubiona autorka/autor: Margit Sandemo

Post przez LiaMort » 28 lutego 2013, o 12:46

boskie to jest..xD
RM 

"But at the same time we still know the shit happens everytime, so I think c'est la vie, that's life. "

Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 28 lutego 2013, o 13:41

prawda li to :lol:
“Man. God. Roarke. An interesting and flattering lineup.”
“Safe men are for marrying. Dangerous men are for pleasure.”

Avatar użytkownika
 
Posty: 744
Dołączył(a): 4 marca 2012, o 16:31
Lokalizacja: podkarpacie
Ulubiona autorka/autor: Romans historyczny, paranormalny

Post przez anka1377 » 28 lutego 2013, o 13:54

Oni są świetni :evillaugh:
Bóg daje nam miłość ale "coś" do kochania tylko pożycza.
Alfred Tennyson

Avatar użytkownika
 
Posty: 59464
Dołączył(a): 8 stycznia 2012, o 17:55
Ulubiona autorka/autor: Ilona Andrews

Post przez •Sol• » 28 lutego 2013, o 13:59

a jednak się podoba, jak miło :P
a Conalla i Alexię uwielbiam. Wie ktoś kiedy wyjdzie u nas ostatni tom?
'Never flinch. Never fear. And never, ever forget'.

'Nevernight' - Jay Kristoff

Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 28 lutego 2013, o 14:01

pytamy na FB, ale odpowiedzi konkretnej brak :(

Prószyński i S-ka: Decyzja jeszcze nie zapadła, redakcja rozważa tę kwestię. Jak tylko coś ustalą, dajemy znać!
“Man. God. Roarke. An interesting and flattering lineup.”
“Safe men are for marrying. Dangerous men are for pleasure.”

Avatar użytkownika
 
Posty: 59464
Dołączył(a): 8 stycznia 2012, o 17:55
Ulubiona autorka/autor: Ilona Andrews

Post przez •Sol• » 28 lutego 2013, o 14:16

przynajmniej odpowiadają, jakkolwiek ale jednak.
Kurczę, mogłoby już być, minął rok od premiery czwartej części.
'Never flinch. Never fear. And never, ever forget'.

'Nevernight' - Jay Kristoff

Avatar użytkownika
 
Posty: 10852
Dołączył(a): 18 października 2011, o 17:09
Ulubiona autorka/autor: Dżuli Stefa Dżulja MeryDżoł Gejlen Maja Kristin...

Post przez tajemna » 9 marca 2013, o 15:01

— Summerset mówił, że miałaś wczoraj wieczorem gości — dodał Roarke, gdy Eve wstała i podeszła do szafy.
— Cholera, zapomniałam. — Zrzuciła szlafrok na podłogę i naga zaczęła przerzucać ubrania w szafie. Roarke nigdy nie przepuszczał takich okazji: obserwował ją z widoczną przyjemnością. Znalazła niebieską, bawełnianą koszulę i narzuciła ją na ramiona.
— Przyszło dwóch facetów w sprawie małej orgietki po pracy.
— Zrobiłaś jakieś zdjęcia?
Zachichotała. Znalazła parę dżinsów, ale w porę przypomniała sobie o sądzie i wybrała bardziej wyjściowe spodnie.
— To był Leonardo z Jessem. Przyszli z prośbą. Do ciebie.
Roarke przyglądał się, jak Eve zaczęła wkładać spodnie, lecz nagle przypomniała sobie o bieliźnie i otworzyła szufladę.
Ojej, ojej. Będzie bolało?
— Nie sądzę. Właściwie ja też się przyłączam do tej prośby. Zastanawiali się, czy nie mógłbyś urządzić tu przyjęcia dla Mavis. Żeby miała okazję wystąpić. Dysk demo jest już gotowy, widziałam go wczoraj i jest bardzo dobry. Wiesz, to by była dobra okazja do... urządzenia premiery, zanim ruszą na podbój rynku.
— W porządku. Możemy chyba zrobić to za tydzień albo dwa. Sprawdzę w harmonogramie.
Na wpół ubrana, odwróciła się do niego.
— Tak po prostu?
- Czemu nie? Przecież to żaden problem.
Odrobinę się naburmuszyła.
— Myślałam, że będę musiała długo cię przekonywać.
W jego oczach pojawiły się figlarne błyski.
— A chciałabyś?
Z kamienną twarzą zapinała spodnie.
— Doceniam twój gest. Skoro jesteś tak uczynny, to chyba czas, żebyś poznał część drugą.
Roarke leniwym ruchem nalał jeszcze trochę kawy, rzucając okiem na monitor, na którym pojawiły się informacje na temat rolnictwa pozaziemskiego. Niedawno kupił mini farmę na stacji kosmicznej Delta.
— Jakaż jest część druga?
— Jess opracował ten numer i dał mi wczoraj dysk. — Spojrzała na niego z pojednawczym uśmiechem. — Naprawdę robi wrażenie. To duet i pomyśleliśmy, czy na przyjęciu — w czasie występu — nie mógłbyś tego wykonać razem z Mavis.
Popatrzył na nią osłupiały, tracąc wszelkie zainteresowanie notowaniami upraw.
— Co takiego?
— Mógłbyś to z nią zaśpiewać. Właściwie to był mój pomysł— ciągnęła, ledwo nad sobą panując, ponieważ Roarke nagle zbladł.
— Masz ładny głos, kiedy śpiewasz pod prysznicem. Słychać twój irlandzki akcent. Wspomniałam o tym Jessowi i był zachwycony.
Zdołał zamknąć usta, co przyszło mu z wielkim trudem. Powoli sięgnął za siebie i wyłączył monitor.
— Eve...
— Naprawdę będzie wspaniale. Leonardo ma genialny projekt twojego kostiumu.
— Mojego... — Wstrząśnięty Roarke zerwał się na równe nogi.
— Chcesz, żebym nałożył kostium i śpiewał w duecie z Mavis? Przy ludziach?
— Sprawiłbyś jej wielką radość. Pomyśl tylko, jaką dobrą prasę moglibyśmy zyskać.
— Prasę. — Teraz był już biały jak ściana. — Jezu Chryste, Eve.
— To naprawdę całkiem seksowny kawałek. — Podeszła do niego i zaczęła się bawić guzikiem jego koszuli, jednocześnie spoglądając mu z nadzieją w oczy. — Dzięki niemu Mavis ma szanse być na topie.
— Eve, wiesz, że bardzo ją lubię. Ale nie sądzę...
— Jesteś taki ważny. — Przesunęła palec po jego torsie. — Masz takie wpływy. Jesteś taką... znakomitością.
To już było szyte zbyt grubymi nićmi. Zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem, dostrzegając w jej oczach rozbawienie.
— Nabijasz się ze mnie.
Wybuchnęła serdecznym śmiechem.
— Dałeś się nabrać. Gdybyś mógł się zobaczyć. — Chwyciła się za brzuch, piszcząc nagle z bólu, bo Roarke pociągnął ją za ucho. — I tak bym cię na to namówiła.
— Nie sądzę. — Niezupełnie jeszcze udobruchany, odwrócił się, by sięgnąć po swoją kawę.
— Na pewno. Zrobiłbyś to, gdybym dobrze to rozegrała. — Prawie zgięła się wpół ze śmiechu, otoczyła go ramionami i przytuliła się do jego pleców. — Och, kocham cię.
Znieruchomiał, tylko serce załomotało w nim głucho. Odwrócił się nagle i złapał ją mocno za ręce.
— Co? — Śmiech zamarł jej na ustach. Wyglądał na oszołomionego; jego oczy pociemniały i błysnęły dziko. — O co chodzi?
— Nigdy tego nie mówisz. — Przyciągnął ją do siebie i wtulił twarz w jej włosy. — Nigdy tego nie mówisz — powtórzył.
Nie mogła się poruszyć, więc stała, czując pulsujące w nim wzruszenie. Skąd to się wzięło, zastanawiała się. Gdzie on to ukrywał?
— Ależ mówię. Naprawdę.
— Ale nigdy nie tak. — Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo chciał to usłyszeć. — Nigdy nie mówisz sama z siebie. Zanim zdążysz pomyśleć.
Otworzyła usta, by zaprotestować, ale ugryzła się w język. Miał rację. Zrobiło jej się głupio; poczuła się jak tchórz.
— Przepraszam. To dla mnie trudne. Naprawdę cię kocham — powiedziała cicho. — Czasem mnie to przeraża, bo jesteś pierwszy. I jedyny.
Trzymał ją w ramionach, dopóki nie uznał, że w pełni odzyskał mowę. Wtedy odsunął ją i spojrzał jej w oczy.
— Zmieniłaś moje życie. Stałaś się moim życiem. — Dotknął ustami jej ust i powoli zaczął ją całować. — Potrzebuję cię.
Splotła ręce na jego szyi, przyciskając się mocniej.
— Pokaż mi. No już.


Śmiertelna ekstaza J.D. Robb

najpierw :evillaugh: potem :adore:
:smile:
"uderz w Garwood a Tajemna się odezwie"
Sol


"Cierpię na wrodzoną wadę dysfunkcji systemu motywacji."
Wilczyca Karolina Kaim

Avatar użytkownika
 
Posty: 59464
Dołączył(a): 8 stycznia 2012, o 17:55
Ulubiona autorka/autor: Ilona Andrews

Post przez •Sol• » 9 marca 2013, o 16:37

I za takie akcje między innymi uwielbiam tę serię :P tylko jeszcze She-body była z Ianem to już pełnia szczęścia.
'Never flinch. Never fear. And never, ever forget'.

'Nevernight' - Jay Kristoff

Avatar użytkownika
 
Posty: 29640
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:17
Lokalizacja: Pozostanę tam, gdzie jestem.
Ulubiona autorka/autor: Margit Sandemo

Post przez LiaMort » 9 marca 2013, o 16:41

oni są tacy cudni. :)
RM 

"But at the same time we still know the shit happens everytime, so I think c'est la vie, that's life. "

Avatar użytkownika
 
Posty: 59464
Dołączył(a): 8 stycznia 2012, o 17:55
Ulubiona autorka/autor: Ilona Andrews

Post przez •Sol• » 9 marca 2013, o 16:50

oj bardzo. Nimi się nie da znudzić ;)
'Never flinch. Never fear. And never, ever forget'.

'Nevernight' - Jay Kristoff

Avatar użytkownika
 
Posty: 45389
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: Czytam, więc jestem.
Ulubiona autorka/autor: N.R./JD.Robb/Krentz/Quick/Castle/L.Kleypas/Ch.Dodd

Post przez Lilia ❀ » 9 marca 2013, o 16:59

ach i ach :bigeyes:
“Man. God. Roarke. An interesting and flattering lineup.”
“Safe men are for marrying. Dangerous men are for pleasure.”

Avatar użytkownika
 
Posty: 40188
Dołączył(a): 17 października 2011, o 13:59
Lokalizacja: Tam gdzie Niebo z Piekłem się łaczy
Ulubiona autorka/autor: Nalini Singh

Post przez Nocny Anioł » 9 marca 2013, o 17:00

Spoiler:

Invocato: Księga 1 Tomaszewska Agnieszka
Nie jestem statystycznym Polakiem, lubię czytać książki

Avatar użytkownika
 
Posty: 59464
Dołączył(a): 8 stycznia 2012, o 17:55
Ulubiona autorka/autor: Ilona Andrews

Post przez •Sol• » 9 marca 2013, o 17:04

Aniołku, dziękuję za przypomnienie dlaczego warto czytać Invocato. Tam takich tekstów jest masa.
'Never flinch. Never fear. And never, ever forget'.

'Nevernight' - Jay Kristoff

Avatar użytkownika
 
Posty: 40188
Dołączył(a): 17 października 2011, o 13:59
Lokalizacja: Tam gdzie Niebo z Piekłem się łaczy
Ulubiona autorka/autor: Nalini Singh

Post przez Nocny Anioł » 9 marca 2013, o 17:09

do usług :hahaha:
Nie jestem statystycznym Polakiem, lubię czytać książki

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Czytamy i rozmawiamy

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości