Nie znoszę, nienawidzę, jak jedno z bohaterów umiera. No nie. Nie po to czytam romans, żeby mi któreś spierlodiło przed HEA wyciągając kopyta.
Druga rzecz. Ona starsza od niego. Ostatnio ten motyw popsuł mi Romans po brytyjsku Keeland&Ward.
Motywu gwałtu tez nie, ni huhu.
Syndrom sztokholmski to dla mnie ponad siły.
Mafijnych też nie lubię.
Dręczenie przejdzie czasem, jak dobrze napisane, ale jak źle i bohaterka jest wieczną jego ofiarą a na koniec wielka miłość - no borze zielony, jak to? Od kiedy?
Bohaterek będących ostrym alter ego autorki. Czyli generalnie Mary Sue to nie jest to.
A do tego nie lubię panów w typie 'ja Tarzan, ty Jane' zamknij dziób i rób co ci każę. A ja mam wysypkę.
To mi tak na już przychodzi do głowy