Wyskoczyłam na 4 dni do Londynu i Cardiff. Poleciałam w środę, a miałam wracać w piątek. Miałam odpoczywać i zwiedzać, a załapałam się na ten piątkowy koszmar na lotniskach. Mój lot od razu widniał jako odwołany, a reszta była pod znakiem zapytania. Na lotnisku London Luton chaos, ludzie z małymi dziećmi siedzieli na podłodze, wszędzie słychać było krzyki, płacz i zgrzytanie zębów. Przedstawiciele linii lotniczych nic nie wiedzieli, nie umieli pomóc. Po kilku godzinach udało się nam wywalczyć pokój w hotelu, ale inni nie mieli tyle szczęścia. W hotelu szybka kąpiel i zaczęłyśmy szukać innych połączeń i oczywiście natychmiast ceny biletów na loty następnego dnia poszybowały jak szalone w górę, a i tak nie było pewności, że się odbędą. Zdecydowałyśmy się wracać Flixbusem, co trwało 32 godziny + półtorej godziny jazdy z Londyn Luton do stacji Londyn Victoria, a stamtąd godzinę jazdy kolejnym autobusem na przystanek, z której odjeżdżają Flixbusy i 3 godziny oczekiwania na Flixbusa [ i jeszcze przed podróżą Flixbusem byłam wykończona].
Do autobusu wsiadłyśmy przed pierwszą w nocy, a o godzinie 3,30 byliśmy w Dover - tam 2 godziny czekaliśmy na wjazd na prom. Na promie byłam przeszczęśliwa, bo mogłam napić się herbaty, spokojnie skorzystać z toalety i ... umyć zęby. Rozprostowałam też nogi, bo w autobusie był okropny ścisk i tłok. W Amsterdamie i na kolejnych stacjach w Niemczech miałam problem z ich toaletami, bo wszystkie są na monety euro, a my ich nie miałyśmy, bo w UK euro nie było nam potrzebne. Kartą nie dało się zapłacić.
W autobusie oczywiście była toaleta, ale tak brudna, że strach było do niej wchodzić. Łącznie nasz powrót do domu trwał ponad dwie doby.