Doszłam troszkę do siebie po urlopie, więc opiszę wrażenia.
Zakynthos jest na swój sposób piękny. Z jednej strony mamy piękne błękitne morze a z drugiej ogólny rozgardiasz, bałagan i opuszczone budynki. W 1953 r. wyspę w ciągu bodajże 4 dni nawiedziły 3 trzęsienia ziemi, które spowodowały, że 98% zabudowań uległo całkowitemu zniszczeniu. Wszystkie budynki na Zante są więc stosunkowo nowe, ale naprawdę ciężko to dostrzec.
Cała wyspa pokryta jest gajami oliwnymi, praktycznie każda rodzina ma kilka drzewek. Na 40 tys. mieszkańców rośnie prawie 3,5 mln drzewek oliwnych. Naprawdę oliwki są wszędzie - na rondach, na stacjach benzynowych, przy drogach, naprawdę wszędzie. W sumie oprócz nich mało co tutaj rośnie. Mam porównanie z Korfu, które wydaje się bardziej śródziemnomorskie - jest tam więcej oleandrów, bugenwilli czy hibiskusów. Tutaj też to było, ale głównie w ogrodach hotelowych czy przy restauracjach.
Morze jest cudowne, czyste, bardzo słone i przede wszystkim ciepłe. Jeśli wierzyć tabliczce w hotelu woda miała 29 stopni. Fal praktycznie nie było, bardzo długo woda była płytka i doskonale widać było dno. Jedyny minus to plaże, bardzo wąskie - ok. 5/6 metrów w najszerszym miejscu.
Największą atrakcją na Zakynthosie jest Zatoka Wraku, rejs do błękitnych grot no i oczywiście żółwie - Caretta Caretta.
Uwaga ze zdjęciami poszalałam.
Jeden z budynków, które przetrwały trzęsienie ziemi.