Teraz jest 21 listopada 2024, o 20:40

Seriale

Romantyczne – ale nie tylko – opowieści filmowe, serialowe i teatralne
Od filmów kostiumowych po azjatyckie dramy
Na co czekamy, co polecamy, co odradzamy...


Halloween przed ekranem: nasza klasyka
 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 26 czerwca 2022, o 16:23

Fringilla napisał(a):Na marginesie: oglądałam Encanto z 10 razy od różnych momentów i achronologicznie, bo wciąż nie łapię, o czym jest ta opowieść :lol:


Ja bym chyba powiedziała, że o dysfunkcyjnej rodzinie :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 26 czerwca 2022, o 17:21

Tak, ogólnie jak najbardziej :D tylko... jak to się w sumie kończy? Czy powody dysfunkcji jakoś przegadane przynajmniej w sposób zmieniający sytuację? Główna bohaterka na koniec i tak musiała "udowodnić", że przynależy do rodziny za pomocą posiadanego talentu, więc... no nie łapię przesłania :niepewny:

PS W sumie mamy temat Obejrzeć? Tak! do takich rozmów :hyhy:
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 26 czerwca 2022, o 21:51

Ja i tak nie oglądałam, więc... :hyhy:

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 4 lipca 2022, o 00:36

Rany, ale sezon 4 Evil jest fajny :bigeyes:
A najnowszy odcinek... och, zafundował mi porządny jump scare :P i nostalgiczną podróż wspomnieniową do czasów, gdy jazda po nocy samochodem poza miastem faktycznie miała wymiar lęku przed nieznanym i nadnaturalnym... nie to, co dziś, z konkretnym racjonalnym strachem przed realnymi zagrożeniami ("czy wiem, ile kim bym musiała iść do jakiegoś ludzkiego zabudowania i czy bym miała zapas wody oraz jak nie skręcić kostki po nocy w ciemności, bo telefon padł" a nie tam "tralalala, demony za zakrętem, ojejojej", lub liminalna magia samotności w dziczy ^_^



PS I obejrzałam druga część 4. sezonu Stranger Things. Może nie aż tak fajna jak część 1. ale obroniła się i tym razem będę czekac na sezon 5 :P wreszcie trafili z Tym Złym :D
No i liczyłam na to, że kiedyś Jamie Campbell Bower (to ten grający Jace'a w filmowej wersji Miasta Kości) trafi na porządną ekipę obsadzającą, niekoniecznie widzącą tylko Ładnego Chłopca (Mimo Dawno Przekroczonej 30tki ;)
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

Avatar użytkownika
 
Posty: 59464
Dołączył(a): 8 stycznia 2012, o 17:55
Ulubiona autorka/autor: Ilona Andrews

Post przez •Sol• » 4 lipca 2022, o 13:13

Jak już mój mózg wystawia białą flagę, oglądam Chirurgów.
Wiecie, jak mi to wchodzi po latach? :D

Frin, gdzieś pisałaś, że objawem zmęczenia jest upodobanie do powtórek. Obecnie wszystko bym tylko powtarzała, na razie padło właśnie na Chirurgów. I jak mi z tym dobrze :D Wcale nie mam chęci na dojście do odcinków, których nie znam, więc pewnie jak dobiję do okolic 6 sezonu, przerzucę się na OUAT albo Bones :evillaugh:
'Never flinch. Never fear. And never, ever forget'.

'Nevernight' - Jay Kristoff

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 4 lipca 2022, o 19:25

Ja tak swego czasu oglądałam OUAT... do końca przedostatniego sezonu i powtóreczka... :lol:
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

Avatar użytkownika
 
Posty: 59464
Dołączył(a): 8 stycznia 2012, o 17:55
Ulubiona autorka/autor: Ilona Andrews

Post przez •Sol• » 4 lipca 2022, o 20:40

Właściwie przedostatni sezon OUAT jest mi nieznany... :D
Więc żeby go obejrzeć, powinnam zacząć od początku, bo przecież wielu rzeczy nie pamiętam. To jasne.

Ale ostatni... Nie wiem, czy się odważę.
'Never flinch. Never fear. And never, ever forget'.

'Nevernight' - Jay Kristoff

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 10 sierpnia 2022, o 14:24

Zastanawiałam się, czy wrzucić wam to podsumowanie już teraz, czy dopiero po ostatnim odcinku DA, ale...chyba jednak się nie powstrzymam. Tak, dobrze widzicie. W końcu mnie i mamie...prawie udało się dobić do końca tego serialu. Zostało nam raptem pięć odcinków ostatniej serii. I te dwa filmy fabularne, ale akurat na nie będziemy pewnie musiały poczekać dłuższą chwilę, bo na razie nie ma ich ani na Netflixie (chociaż pierwsza część przez jakiś czas tam wisiała), ani na HBO Max. To co? Jedziemy, prawda :)?

Możliwe, że w tym poście nie uwzględnię absolutnie wszystkich wątków, które przewinęły się w ostatnich odcinkach, bo zwyczajnie o czymś zapomnę. Ale to najwyżej będę dopisywać różne rzeczy w kolejnych rzutach :).

UWAGA! LOJALNIE WAS UPRZEDZAM, ŻE MOJA PISANINA MOŻE BYĆ MOCNO NIESKŁADNA! ALE CHYBA JUŻ ZNACIE MNIE NA TYLE DOBRZE, ŻEBY SIĘ TEGO SPODZIEWAĆ!

1. Robert i Cora

Paradoksalnie chyba wolę, gdy ta dwójka jest sprowadzona po prostu do roli rodziców trzech córek. Zauważcie, że, nie licząc I sezonu, pomysły scenarzystów na jakieś konkretne wątki rozgrywające się pomiędzy nimi, kręcą się w zasadzie wyłącznie wokół totalnie dziwacznych, wziętych z powietrza kryzysów i flirtów pozamałżeńskich. A serio, już mniej wkurzające są/były te ciągłe sprzeczki Roberta z Mary i Tomem na temat zarządzania posiadłością. Albo wątek kłótni pomiędzy Corą, Isobel i Violet o szpital. W ostateczności wątek choroby Roberta. Czyli rzeczy, które dzieją się niejako obok głównych osi fabularnych. Po co na siłę dodawać widzowi wrażeń, których ten wcale nie potrzebuje i wikłać bohaterów w sytuacje, które nijak nie pasują do tego, jak wyjściowo zbudowane zostały ich charaktery :)?

2. Mary

Po zapoznaniu się z prawie całą historią stwierdzam, że...chyba jednak nie lubię najstarszej panny Crawley. Jej nowej fryzury też nie. Zwłaszcza tyłu. Słabo to wygląda. Ale dobra, do rzeczy. Dziewczyna miała kilka nieco bardziej sympatycznych momentów, ale przeważnie kojarzy mi się z robotem. Odnoszę wrażenie, że wygłasza swoje kwestie w strasznie mechaniczny sposób. Jej kolejne zmagania miłosne są mi doskonale obojętne. I nawet trudno mi stwierdzić, czy pomiędzy nią i którymkolwiek z potencjalnych partnerów zrodziła się jakakolwiek romantyczna chemia :).

3. Edith

Lubię ją o wiele bardziej od jej siostry, to na pewno. Naprawdę uważam ją za znacznie sympatyczniejszą. I uwiera mnie straszliwie, że wątek wyemancypowania, niezależności i pracy w gazecie został potraktowany przez scenarzystów wyłącznie jako pretekst do zapoznania kolejnego kandydata na męża. Bo o ile na samiusieńkim początku jeszcze rzeczywiście wspominano o tym, że średnia z sióstr napisała artykuł na taki i taki temat, tak w miarę rozwoju relacji z Michaelem temat jej kariery zawodowej coraz bardziej się rozmywał. Miło, że przynajmniej w ostatnim sezonie wróciliśmy do niego chociaż na chwilkę. Tych przepychanek z Marigold pozwolę sobie w żaden sposób nie komentować. Chociaż nie, jedną rzecz muszę napisać, bo inaczej się uduszę. W chwili, gdy pani Drewe zabrała małą z tych targów trzody chlewnej, czy co to tam było, i Robert rozmawiał z jej mężem, padły słowa o tym, że wszyscy zapomnieli i zlekceważyli uczucia tej kobiety. Ale...ja odniosłam silne wrażenie, że tam w grę wchodziło nie tylko wielkie przywiązanie i miłość do dziecka, a wręcz początki jakiejś choroby psychicznej. No lekko niepokojące to było. A cały wątek nadaje się do totalnego przepisania. Łącznie z reakcją Roberta na wieść, że ma kolejną, tym razem nieślubną, wnuczkę. Mógł chociaż w tej pierwszej chwili trochę się zdenerwować. To w końcu dopiero 1925 rok :).

4. Tom

Z nim mam dokładnie tak samo, jak z Robertem i Corą: wolę, gdy kręci się gdzieś tam w tle i wspiera rodzinę, doradza Mary, ale nie ma aż tak rozbudowanego własnego wątku. Relacja z panną Bunting/Bounting była totalnie wymuszona. Autentycznie mam wrażenie, że tylko Rose zależało na tym, żeby ta dwójka w końcu się spiknęła. Tom się tej kobiety chyba chwilami trochę bał. Ona jawnie gardziła jego nową rodziną...i nim w zasadzie też. To nie miało prawa się udać. Niby oboje byli socjalistami, ale...on nigdy nie wyrażał swoich poglądów w aż tak agresywny sposób jak ona. Po tym podpaleniu szlacheckiej posiadłości w Irlandii miał przecież potężne wyrzuty sumienia. Nasza kochana nauczycielka chyba jeszcze odtańczyłaby kankana na zgliszczach. Chociaż muszę przyznać, że to bardzo ładnie z jej strony, że pomagała Daisy w nauce. Więc w całym tym worze minusów znalazł się chociaż jeden maleńki plusik :).

5. Daisy

Skoro już o niej wspomniałam, to jedziemy z tematem. No i niestety, ta postać jak była wkurzająca w pierwszych odcinkach, tak w ostatnich nadal taka jest. Nic się tutaj nie zmieniło. I o ile pewna kolczastość i buńczuczność była w pełni zrozumiała na samym początku historii, kiedy zapewne mieliśmy do czynienia z nastolatką, a one jak najbardziej bywają pyskate, tak po upływie tych prawie piętnastu lat dziewczyna mogłaby zachowywać się w minimalnie bardziej dojrzały sposób. I niby troszkę tej dojrzałości dostaliśmy, kiedy Daisy stwierdziła, że musi się zacząć uczyć, bo bez tego nie da sobie rady na farmie pana Masona, ale pod każdym innym względem ona nadal pozostaje po dziecinnemu impulsywna i...moim zdaniem kompletnie nie umie w stosunki społeczne. Aczkolwiek naprawdę podobała mi się scena, w której cała służba (łącznie z Thomasem o dziwo) stara się przekonać ją, żeby może jednak nie szła rozmawiać z Corą taka nabuzowana, bo jeszcze znowu coś przez przypadek chlapnie i w końcu naprawdę zostanie wyrzucona z pracy, a ostatecznie panna Baxter kapituluje i stwierdza "W porządku, idź, skoro czujesz, że musisz. Ale ja pójdę z tobą, dobrze?". Kochane to było, że tak się wszyscy starają nawzajem chronić i wspierać :).

6. Panna Baxter i pan Molesley

Chemia pomiędzy nimi jest tak silna, że wręcz się wylewa z ekranu. Jezu, jak ja ich kocham razem. Osobno też, ale razem to już w ogóle miodzio. Zwróciłam nawet uwagę na taki niby drobny, ale jednak ciekawy szczegół, że kiedy sceny rozgrywające się na dole dotyczą kogoś zupełnie innego, a ta dwójka tylko gdzieś tam przemyka w tle, to zawsze wygląda to w taki sposób, że on tupta pół kroku za nią. Zawsze. Dosłownie jakby byli ze sobą sklejeni i rozdzielali się tylko wtedy, gdy już naprawdę nie mają wyjścia i muszą się zająć swoimi obowiązkami. Tak naprawdę brakowało mi tutaj tylko jakiejś jednej króciutkiej sceny pomiędzy tym, jak Thomas wygaduje sekret Baxter Molesley'owi, a sceną jej wyjazdu z Corą. Zbyt szybko przeszliśmy od zdruzgotania i zagubienia do całkowicie normalnych stosunków. Ale bardzo możliwe, że to tylko ja się czepiam :).

7. Pan Carson i pani Hughes

Im dalej w las, tym większe mam wątpliwości, czy oni naprawdę powinni brać ten ślub. Jakoś tak...chyba mimo wszystko widzę pomiędzy nimi bardziej przyjacielską aniżeli romantyczną chemię. Mam wrażenie, że z czasem scenarzystom ten wątek trochę się rozmył, zamiast z każdym kolejnym odcinkiem coraz bardziej gęstnieć :).

8. Thomas

Nie mam bladego pojęcia, czemu wszyscy akurat w tym ostatnim sezonie tak się zaparli przeciwko niemu. Serio, to totalnie nie ma sensu na tym etapie historii. W 5 serii Barrow nie odwalił przecież żadnego spektakularnego numeru przeciwko rodzinie. Wręcz przeciwnie, kilka razy okazał się nad wyraz użyteczny i każdy normalnie z nim gadał. Jasne, chłopak jest pod wieloma względami mocno problematyczny i zwyczajnie upierdliwy, ale teraz stał się istnym aniołkiem w porównaniu do wcześniejszych lat. Jeżeli z jakiegoś powodu naprawdę wszystkich tak strasznie uwierała jego obecność w domu, dlaczego nie zwolniono go chociażby przy tej aferze z Jimmym? Albo wręcz jeszcze wcześniej, kiedy okazało się, że Thomas lubi sobie czasami przywłaszczyć cudze rzeczy? Dlaczego Bates nigdy nie stracił cierpliwości i nie postanowił odpłacić się lokajowi za te wszystkie podłożone świnie? Było tak wiele możliwości, żeby pozbyć się Thomasa z sensem i z jakiegoś powodu, ale nie. Lepiej rozkręcić durną dramę na samym finiszu serialu, prawda :)?

9.Anna i Bates

Wiem, że wielu widzów ich wątek strasznie drażnił. Ja natomiast uważam, że dało się go przeżyć, gdy oglądało się po kilka odcinków ciągiem. Przy jednym na tydzień też bym pewnie zgrzytała zębami :).

10. Lord Merton i Isobel

Zawsze mi się wydawało, że wolę panią Crawley z doktorem Clarksonem. Teraz stwierdzam jednak zdecydowanie, że Dickie...ma w sobie to coś :).

11. Rose

Nie podobał mi się odcinek z jej ślubem. Jakiś taki dziwaczny był. A za jej matką i jej tokiem myślenia to już totalnie nie potrafię nadążyć. Dobrze, że chociaż ojciec ją wspiera. Za to odcinek z debiutem był nawet całkiem fajny. A Atticus to już w ogóle słodziak totalny :).

12. Violet

Rozumiem po co był ten rosyjski wątek w fabule, ale nie zmienia to faktu, że trochę mnie znudził. A przez dosyć długi czas głęboko interesowałam się czasami Mikołaja II, więc...żałuję, że scenarzystom nie do końca wyszło :).

Ogólnie mogę napisać jeszcze tyle, że im bliżej końca serialu, tym częściej odnoszę wrażenie, że scenarzyści wkładają w usta postaci kwestie, które nie do końca pasują do danych sytuacji :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 10 sierpnia 2022, o 14:58

Ogólnie albo zgadzam się z wrażeniami albo je podzielam ;)
Parę kwestii:
-> sądzę, że reakcja Roberta co do nieślubnej wnuczki była akurat zgodna z charakterem/konceptem postaci i przypominała tę, gdy wybronił Thomasa przed "policją obyczajową" ("mieliśmy takich kolegów... w Eton, członkowie zacnych rodzin mrugmrug"): arystokracja mogła sobie na mega wiele obyczajowo pozwolić, i wiele też, ekhm rozumiała ze świata razem z całym zestawem "znamy nawzajem swe występki" ;) najbardziej spiętą obyczajowo grupą społeczną było (i jest :lol: mieszczaństwo.
Ale to nie tylko dopiero 1925 ale tez aż 1925 rok.
-> dlaczego Thomas nie wyleciał? Bo lepszy diabeł znany niż nieznany plus jednak funkcjonuje mocna lokalna solidarność plus troszczymy się o "naszych" (zawsze wygrają z nowymi w okolicy). Hm, dlatego Baxter musiała się ewakuować z fabuły samodzielnie, nikt by jej raczej też nie wywalił ;)

I podsumowując:
-> trochę szkoda, że na koniec historia Rose+Atticus wypadła przy okrojonym czasie lepiej niż Edith (o tym niżej).
-> Edith jest ogólnie największą poszkodowaną fabularnie (a mam za sobą tez filmy :P
bo... no właśnie, największy problem, o którym pisałam już wcześniej:
na dłuższą metę twórcy (a konkretnie Twórca) nie łapią konceptu ani feminizmu/emancypacji, ani socjalistycznych pomysłów: traktują je jak zabawę dziewczynek (Edith z gazetą, Daisy z jej... nie wiadomo, no i biedna Sybil, z największym potencjałem).
Wychodzi to miałkie jak obraz Rosjan w wątku z romansem Violet (swoją drogą... ostatni film i Violet... buahahaha :]

edit: tak, na koniec to, o czym piszesz: im dalej w las, tym więcej zokraglania zamiast pogłębiania relacji i postaci ;)
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 10 sierpnia 2022, o 15:24

Z Daisy ja widzę też taki problem, że scenarzyści niejednokrotnie wkładali jej w usta kwestie, które nijak nie pasowały do osoby pochodzącej z najniższych warstw społecznych. Też miałaś takie wrażenie? Jakby...coś tam okropnie zgrzytało :).

Kurde, a ja wiecznie zapominam o tym, że to właśnie klasa średnia jest tą najbardziej konserwatywną i zamkniętą w konwenansach. I to w sumie nawet dzisiaj :).

Co do pogłębiania relacji pod koniec serialu: naprawdę wydaje mi się, że najwięcej uwagi w tym względzie poświęcono pannie Baxter i Molesleyowi. I to właśnie ich wspólne sceny (+ wątek Isobel i Mertona, bo po prostu bardzo ich razem polubiłam) ratują jak dla mnie dwa ostatnie sezony. I w ogóle wszystkie sceny z Baxter, bo to po prostu przesympatyczna postać z bardzo bolesną przeszłością. A tacy bohaterowie zawsze dobrze robią fabule :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 10 sierpnia 2022, o 16:29

Czekaj, pomyliłam nazwiska: w kontekście Thomasa miała być O'Brien a nie Baxter ;)

Co do pogłębiania relacji pod koniec serialu: naprawdę wydaje mi się, że najwięcej uwagi w tym względzie poświęcono pannie Baxter i Molesleyowi. I to właśnie ich wspólne sceny (+ wątek Isobel i Mertona, bo po prostu bardzo ich razem polubiłam) ratują jak dla mnie dwa ostatnie sezony. I w ogóle wszystkie sceny z Baxter, bo to po prostu przesympatyczna postać z bardzo bolesną przeszłością. A tacy bohaterowie zawsze dobrze robią fabule :).

Ja mam tylko meta zastrzeżenie: mianowicie przez pierwsze 2 sezony to był serial trochę mroczniejszy, bardziej ambiwalentny wobec bohaterów, a im dalej, tym słoneczniej - i Baxter jest tu postacią, kolejną obok Anny, świetlistą :lol:
Widać przesunięcie akcentów w stronę "i żyli długo i szczęśliwie".
I albo się to lubi albo nie.
Trochę dwa seriale z tego wyszły :lol:

Isobel ogólnie chyba najlepszą postacią była. Zarazem zauważ, że w jej przypadku można była przepchnąć każda pozornie własnie anachroniczną koncepcję: jako "żona lekarza" widziała tyle podobno w swym życiu poza DA, że nic nie było w stanie jej oburzyć obyczajowo i wspierała każdą "nowoczesną" inicjatywę, a przede wszystkim ludzi konkretnych.
I emocjonalnie była najbardziej poukładana - dlatego jej "baloghowski" romans był - tak, zgadzam się - najlepszy :D
Żadnego ochrzaniania się z Doktorem, nawet jeśli ten na koniec się austenowsko zreflektował.
Isobel potrafiła ocenić potencjał i ogólnie na chłodno wybierała, w co warto zainwestować emocjonalnie - szacuneczek ;)

mdusia123 napisał(a):Z Daisy ja widzę też taki problem, że scenarzyści niejednokrotnie wkładali jej w usta kwestie, które nijak nie pasowały do osoby pochodzącej z najniższych warstw społecznych. Też miałaś takie wrażenie? Jakby...coś tam okropnie zgrzytało :).


No więc... nie ;) ale pewnie dlatego, że... to jest przemyślany zabieg bez kontekstu faktycznie nie do zauważenia: Daisy mówi językiem prasy skierowanej do takich osób jak ona, pracujących, z niższych klas. To był czas ożywionego ruchu socjalistycznego, z Anglią na pewno na przedzie jako najmocniej industrializującym się obszarem ;)
Tak, to nie "jej" język, ale zarazem to właśnie "jej" język :D wszak wiele osób zwraca uwagę na to, co Daisy czytuje :P
To jest coś, co miało miejsce również w Polsce w przedwojniu: samoorganizacja robotnicza, prasa i media ówczesne tworzone przez i dla, ruchy mocno walczące o swoje (efekt: wszystko to, co uznajemy za normę dziś - ograniczony czas pracy, koncepcja wolnych wekkendów, świąt, urlopów, organizacje kontrolne, pilnowanie norm i jakości pracy, zasiłki i wsparcia dla pracowników etc.).

U nas to jakość zaciera się w procesie edukacji, jak wyglądały relacje i dynamika jeszcze za życia naszych dziadków... :niepewny:
Najpierw zamordyzm powojenny przejął koncepty i podawała jak swoje, a po '89 znowu nastąpiło zatarcie jeszcze większe, że wszystko, co pracownicze, to "radziecki komunizm" a nie socjalistyczne oddolne pomysły i praktyki, wprowadzane przez lewicowe ruchu, także te bardziej konserwatywne pod względem religii choćby ;)
Mieliśmy mnóstwo katolickich i szerzej religijnych (chrześcijańskich ogólnie, a także żydowskich) socjalistów, to wręcz dominująca grupa. Z którą jako pierwszą się rozprawiono po '45... (z tej garstki, która przetrwała wojnę).

Kurde, a ja wiecznie zapominam o tym, że to właśnie klasa średnia jest tą najbardziej konserwatywną i zamkniętą w konwenansach. I to w sumie nawet dzisiaj :).

Łatwo z klasy średniej / mieszczaństwa wypaść, bo "majątek", a z arystokracji bardzo trudno, bo to jednak "krew" i swoim się nie daje zginąć (sieć arystokratyczna ma zasięgi, które tylko najpotężniejsze rody kupieckie mogły powielać i pozwalać sobie na utrzymywanie swoich tylko w oparciu o krew, a i to, jak widać, wprzęgając się w sieć powyższych ;)
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 10 sierpnia 2022, o 17:21

No właśnie coś mi nie pasowało z tą ewakuacją Baxter z fabuły. Bo przecież ona pewnie jeszcze i w trzecim filmie się pojawi. A przynajmniej mam taką nadzieję, bo naprawdę uwielbiam tę postać :).

Ogólnie uważam, że Molesley pięknie przy niej rozkwitł. Z sympatycznego, ale jednak gamonia, któremu totalnie (ale to tak serio totalnie) nic się w życiu nie udawało, stał się...godnym uwagi facetem. A to tylko dlatego, że w końcu prawdziwie się zakochał (z Anną to było takie tam pitu-pitu przez dwa odcinki) i mimowolnie (chociaż w pełni dobrowolnie i z wielką ochotą) wziął na siebie rolę powiernika i dyskretnego opiekuna ukochanej. Pozwolono mu się wykazać. Wręcz zachwyciła mnie scena, w której zdecydowanym głosem każe Thomasowi odczepić się od Baxter. Jestem praktycznie pewna, że Joseph Molesley znany nam z poprzednich sezonów nawet nie potrafiłby użyć takiego tonu. Wobec nikogo, ale w szczególności właśnie wobec Barrowa. A tutaj proszę :).

Cóż, ja kocham szczęśliwe zakończenia. Chociaż, jak już mówiłam, kilka rzeczy pod koniec ostatniej serii trochę się twórcom rozmyło. Ale to może się zdarzyć nawet najlepszym :).

Wiem (czytałam), że wielu widzów zarzucało Mertonowi, że w krytycznym momencie przerzucił całą odpowiedzialność za rodzicielskie niepowodzenia na barki swojej świętej pamięci małżonki, ale...ja zawsze widziałam to w taki sposób: jego synowie byli mali jeszcze w czasach wiktoriańskich. Wtedy wśród szlachetnie urodzonych prawdziwym cudem było, jeżeli ci widywali własne dzieci chociaż ten raz dziennie, w okolicach podwieczorku i pewnie maksymalnie przez kwadrans. Totalne maluchy przebywały pod opieką mamek i nianiek, a starsze dzieciaki albo wybywały do jakichś szkół z internatem, albo pobierały nauki pod okiem prywatnych nauczycieli i guwernantek. Dodatkowo dzieci były chyba raczej uznawane za kobiecą sprawę i wysoko urodzony mężczyzna aktywnie zaangażowany w zajmowanie się nimi mógł być czymś totalnie niespotykanym. Być może też sama pierwsza lady Merton starała się separować synów od ojca, w końcu antypatia małżonków wobec siebie była obustronna. A przynajmniej tak sobie wyobraziłam całą przeszłość Dickiego :).

A ty wiesz, że możesz mieć rację z tą Daisy? Bo, jak się tak nad tym dłużej i głębiej zastanowić, ona rzeczywiście brzmi właśnie tak, jakby wyuczyła się na pamięć jakichś mądrych frazesów z gazet, czy tam innych politycznych ulotek i później je powtarzała :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 10 sierpnia 2022, o 18:31

Baxter dotrwa do końca opowieści ;)
A romans Baxter i Molesleya to taka dla mnie lepsza wersja Anny i Batesa :hyhy:

Daisy: to słychać w oryginale ;) jak zmienia słownictwo i gramatykę - swoją drogą aktorka jest bardzo dobra :D
Zresztą widać, jak się przyjaciele i koledzy z sympatią z niej lekko nabijają w takich momentach, ale i szanują jednak (jak swoją drogą rodzina z Edith i jej... hobby gazetowego, a wcześniej z Sybil i jej ambicji pielęgniarskich choćby).
Ja Daisy bardzo lubię, chociaz nie zostało stworzona jako postać "do lubienia" ;)

Merton idealny nie był, ale... no... mam też wrażenie, że Isobel uważała, że jednak wbrew pozorom jest on osoba bardziej zgodną w pożyciu... Kurcze, a może tam był element również ówcześnie popularny, jesli chodzi o podejście do mężów: lepiej wyjść za wdowca, który zna zasady współżycia małżeńskiego w znaczeniu "jak się żyje wspólnie dzień za dniem" niż za starego kawalera, mocno zasiedziałego w swoich przyzwyczajeniach i wizjach samotnej egzystencji...

PS Mam zarazem wrażenie, że jakkolwiek Clarkson na koniec jest przyzwoitym człowiekiem, to jednak... to, że jest weteranem wojen burskich... hm... no, nic dziwnego, że Isobel się na niego nie mogła zdecydować :lol:
Nie wiem do końca, jak sie czuję z podkreślaniem jego resentymentu powodowanego, że klasowo jest lekko w zawieszeniu... I Isobel chyba tez miała z z jego problemem problem (na koniec jednak wylądowała z arystokratą a nie lokalnym doktorem... wszak poprzedni mąż mimo wszystko też należała do ziemiaństwa jeśli nie stricte arystokracji).
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 10 sierpnia 2022, o 19:16

A widzisz, ja oglądam z lektorem i może też dlatego pewnych rzeczy w tych bardziej natchnionych wypowiedziach Daisy nie udało mi się wychwycić :).

Tak też w sumie mogło być. I ta teoria nie jest wcale taka głupia. Bo faktycznie człowiek, który nigdy nie był w żadnym poważniejszym związku może mieć pewne problemy z dostosowaniem się do nowych okoliczności, pewne upierdliwe nawet przyzwyczajenia, których w dojrzałym wieku mogłoby już być trochę ciężko się pozbyć. A po co się nawzajem niechcący unieszczęśliwiać, skoro przecież nadal lubi się i szanuje tę drugą osobę? Lord Merton, posiadający już jakieś związkowe doświadczenia, rzeczywiście może okazać się nieco bardziej skłonny do ewentualnych kompromisów, czy nawet okazjonalnego przegrywania pewnych sporów z wdziękiem i godnością, żeby tylko uszczęśliwić nową lady Merton :).

Baxter i Molesley jako lepsza wersja Anny i Batesa? W sumie coś w tym jest. W końcu w obu przypadkach mamy do czynienia z osobą po odsiadce i osobą wspierającą choćby nie wiem co. A i powód rzeczonej odsiadki taki sam. Okoliczności w zasadzie też. Aczkolwiek wydaje mi się, że panna Baxter, chociaż wciąż bardzo ją te traumy z przeszłości uwierają, wstydzi się swojego dawnego postępowania niesamowicie, to jednak ostatecznie o wiele lepiej wychodzi jej pogodzenie się z losem niż Johnowi. Jak naprawdę nic nie miałam do wątku Batesów, tak w końcu zaczęły mnie drażnić te jego wiecznie zmarnowane miny :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 10 sierpnia 2022, o 21:56

Tak, dalej trzymam się poglądu, że Bates był nieznośny w taki zwykły, codzienny sposób.
Jakbym tam pracowała, to bym pewnie kolesia unikała, uszczypliwość Thomasa bardziej do zniesienia była :rotfl:

Swoja drogą nie przepadam za schematem kobiet sprowadzonych do tłumaczenia swoich mężów "na ludzki" i będących narzędziami do "łagodzenia" kontaktów i relacji :]
I dlatego cieszę się, że Baxter, chociaż miała potencjał do stania się cierpiętnica w imię miłości, to nie została ustawiona w takiej sytuacji tylko dano jej Molesleya z jego podobnym nastawieniem do świata i bliźnich.

PS nie będę spoilerować, ale uważam, że Thomas otrzymał bardzo dobre zamknięcie fabuły w ostatnim filmie.
Chyba najlepsze ze wszystkich jak na razie narracyjnie...
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 10 sierpnia 2022, o 22:26

Ja bym pewnie w sumie unikała obu. Thomasa tak profilaktycznie, żeby mu niczym przez przypadek nie podpaść i nie zrobić sobie z niego wroga na wieki wieków z powodu jakiejś totalnej pierdoły. A Batesa dlatego, że on w sumie jak dla mnie ma trochę vibe wampira energetycznego. Bałabym się, że gość wyssie ze mnie całą energię życiową, jeśli spędzę w jego towarzystwie dłużej niż kwadrans, nawet w zupełnej ciszy. Żeby chociaż przetwarzał ją później na własną żywiołowość, ale nie, flegmatyczność i umęczenie (prawie) zawsze na propsie XD.

W pełni się zgadzam. Zgodnie z serialową tradycją Baxter wręcz "powinna" przez scenarzystów zostać spiknięta z gościem, który nijak nie byłby w stanie zaakceptować jej burzliwej przeszłości i wyrzucałby jej to w absolutnie każdej kłótni. Można by było ukręcić z tego dramę przynajmniej na trzy sezony. A tymczasem scenarzyści DA połączyli ją z facetem, który nie tyle w pełni akceptuje, ale wręcz ma totalnie w nosie jej błędy z zamierzchłej przeszłości w tym sensie, że właśnie nigdy jej tego nie wytknie w czasie byle sprzeczki. O ile oni po ślubie będą się w ogóle jakkolwiek kłócić, w co, prawdę mówiąc, szczerze wątpię :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 10 sierpnia 2022, o 22:45

mdusia123 napisał(a):A Batesa dlatego, że on w sumie jak dla mnie ma trochę vibe wampira energetycznego.

O rany, tak :hahaha:

Thomas jak to Thomas, ale Baxter i Anna pokazują, że można się z nim wbrew pozorom dogadać na poziomie o wiele bardziej równym niż z Carsonem i Batesem - tu Thomasowi bliżej do Molesleya (vide sposób traktowania również dzieci rodziny, w szczególności małej Sybil).
Ogólnie Thomas ma dobre relacje z kobietami (Mary!), nawet jeśli pierwszy przykład to O'Brien... Równościowo przy tym traktuje Daisy i Andy'ego: wobec obojga potrafi być równie uszczypliwy (im dlaej w serial, tym bardziej w tzw. sympatyczny sposób i w mniejszym stopniu), nie ma zmiłuj i preferencji (ani ulg!) ze względu na płeć :hyhy:

W drugim filmie parę postaci dostanie swoje zamknięcie / a raczej otwarcie na świat poza DA / i pewnie w efekcie nie pojawi się we wszelkich dalszych filmowych kontynuacjach, tak przynajmniej obstawiam ;)
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 11 sierpnia 2022, o 00:15

Oj, Thomas to by się na nas pewnie śmiertelnie obraził za zrównywanie go z Molesleyem pod jakimkolwiek względem :).

Ale...mnie tym bardziej zgrzyta ta "ogólnonarodowa" chęć wysiudania go z roboty w ostatnim sezonie, że przecież zaledwie kilka odcinków wcześniej Anna gadała z nim zupełnie normalnie, a wręcz przyjaźnie o Jimmym. Stosunki z Baxter też się w końcu jakoś tam poukładały. Pani Hughes też go, mimo wszystko, zawsze lubiła. Albo przynajmniej szanowała. Pozostali w zasadzie też, przeważnie puszczali jego wredne uwagi mimo uszu i nie brali ich sobie zbyt głęboko do serca. Największą kosę od samego początku miał z Batesem. Chociaż później to ten konflikt pomiędzy nimi trwał już chyba tylko siłą rozpędu. No i Carsona trochę uwierała jego orientacja, ale serio? Od samego początku wszyscy (minus Daisy) doskonale o tym wiedzieli. Nawet rodzina. Gdyby Barrow znowu wyskoczył z jakimś skandalicznym zachowaniem to jeszcze rozumiem, że byłby perfekcyjny pretekst, żeby pozbyć się nielubianego współpracownika/podwładnego, ale, jak już pisałam, on od dwóch sezonów niczego strasznego nie odwalił. A przynajmniej nie jawnie. No chyba, że ten szantaż wobec panny Baxter był to kroplą, która w końcu przelała czarę goryczy :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 11 sierpnia 2022, o 00:40

Mając do wyboru Baxter i Thomasa - tak.
Ale podejrzewam, ze jednak zadziałała jeszcze stara kalka fabularna "gej musi w opowieści cierpieć" :]
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 11 sierpnia 2022, o 11:02

Zahaczając jeszcze na krótki moment o pannę Baxter, nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć, że ja naprawdę dostrzegam pewną wyższość siły jej psychiki nad siłą psychiki Batesa. Zauważ, że John przez calusieńką fabułę trzymał się tak naprawdę tylko z Anną. Jasne, rozmawiał też z innymi, ale z nikim poza nią nie był w stanie stworzyć jakiejś głębszej relacji, wiecznie był na uboczu, wiecznie kamiennie spokojny i taki...no zmarnowany, no XD. A Baxter? Praktycznie nierozłączna z Molesleyem, później w ewidentnie przyjaznych stosunkach z Thomasem. Aktywnie wstawiała się też za Daisy u Cory. I jasne, czasami też musiała sobie popłakać nad swoją ciężką przeszłością, ale...wydaje mi się, że mimo wszystko potrafiła cieszyć się życiem i korzystać z niego jakoś bardziej od Batesa. Może to wynika też z tego, że scenarzysta uparł się, żeby przez całe sześć sezonów wręcz zalewać to małżeństwo kolejnymi dramami, a u Baxter było jednak ciut spokojniej. Chociaż ona też przecież była w pewnym momencie zagrożona ciąganiem po sądach w sprawie Coyla :).

O, przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz w związku z tymi ostatnimi odcinkami :).

Napisałam wcześniej, że im głębiej brniemy w historię, tym mniejszą chemię było czuć pomiędzy panią Hughes i panem Carsonem. No ale jak już scenarzyści koniecznie chcieli przed końcem serialu sparować wszystkich ze wszystkimi (albo przynajmniej mocno zasugerować pewne relacje) to niech będzie, że już i oni biorą w końcu ten ślub. Tylko dlaczego, jak już sobie byli tym małżeństwem, widzom postanowiono zafundować jej średnio udane zmagania kuchenne i jego głupie fochy, a nie na przykład nieco mocniej podkreślić problem intymności w dojrzałym wieku? Uważam, że to mogłoby być o wiele bardziej interesujące od tego, co dostaliśmy wyjściowo :).

Avatar użytkownika
 
Posty: 40270
Dołączył(a): 17 października 2011, o 13:59
Lokalizacja: Tam gdzie Niebo z Piekłem się łaczy
Ulubiona autorka/autor: Nalini Singh

Post przez Nocny Anioł » 11 sierpnia 2022, o 11:55

Oglądnęłam wczoraj pierwszy odcinek Stranger Things i jak na razie moim jedynym przemyśleniem jest to, ze ktoś chciał zrobić serial za mała kasę.
Obrazek
Nie jestem statystycznym Polakiem, lubię czytać książki

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 11 sierpnia 2022, o 15:32

Czemuż to? :hyhy:


***
mdusia123 napisał(a):Zahaczając jeszcze na krótki moment o pannę Baxter, nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć, że ja naprawdę dostrzegam pewną wyższość siły jej psychiki nad siłą psychiki Batesa.


Ja tu muszę bardzo uważać, gdzie się kończy moja próba mniej więcej analizy postaci a zaczyna prywatna niechęć, bo po prostu w sposób neutralny nie znoszę takich gości w życiu, acz nie odmawiam im cnót i zasług swoją drogą, jeśli takowe występują :P
Zauważ, że John przez calusieńką fabułę trzymał się tak naprawdę tylko z Anną.
Jasne, rozmawiał też z innymi, ale z nikim poza nią nie był w stanie stworzyć jakiejś głębszej relacji, wiecznie był na uboczu, wiecznie kamiennie spokojny i taki...no zmarnowany, no XD.

No więc... taka, ale taka uroda kolesia, co poradzić... ;)
Miał być typem mrocznego outsidera, a wyszło jak zwykle... dlatego ja ogólnie nie przepadam za motywem "mrocznych przybyszów", bo z nich na koniec wychodzi Włóczykij z Doliny Muminków w listopadzie :lol:

I dlatego ledwo powstrzymywałam się przed przewijaniem :P
Oglądałam dla Anny.

Ale to też można powiązać z drugą para z podobnym modelem relacji, czyli Hughes i Carson :D
Ten sam typ, tyle że Carson, zasiedziały przez całe życie w jednym miejscu i bez traum jednak pokroju Batesa, miał szansę na, hm, wygranie wszystkiego, co mógł zdobyć w oparciu o swoje przywileje "z urodzenia" ;) czyli lokalny facet bez ostrzejszej przezłości, z osobowością świetnie się odnajdującą w hierarchii, którego wszyscy znają i znają z ogólnego ogarnięcia, przyjemny dla oka w sposób dopuszczalny...
Thomas by go pewnie jakościowo przerósł (bo był też ciut bardziej inteligentny) gdyby nie jedna przypadłość właśnie "z urodzenia".

No i masz na koniec Carsona Marudę tak jak Batesa Wampira :hyhy:

Tak z perpektywy: Annę fabularnie mocno wiążę z Batesem, natomiast w przypadku Baxter i Molesleya spokojnie rozdzielam ich wątki - jasne, są powiązane, ale niezależne jednak i równoważne - i to mimo tego, że Baxter jest nabytkiem późniejszym, o wiele łatwiej by ją można było wpisać całkowicie w Molesleya. Ich relacja nie jest toksycznym współuzależnieniem.

Tylko dlaczego, jak już sobie byli tym małżeństwem, widzom postanowiono zafundować jej średnio udane zmagania kuchenne i jego głupie fochy, a nie na przykład nieco mocniej podkreślić problem intymności w dojrzałym wieku? Uważam, że to mogłoby być o wiele bardziej interesujące od tego, co dostaliśmy wyjściowo :).

Hm, potraktowałabym to może lekko jako metaforę, na pewne rzeczy się nie odważono :P
Ale ogólnie... to jest coś czego pewnie na innym poziomie Isobel chciała uniknąć :lol:

Osobiście znajduję to mocno realistyczne (niestety :lol: co nie oznacza, że nie można było czego innego wymyślić :D

Tak ja sobie teraz skojarzyłam: a może Isobel tez miała podejrzenia, jak by się skończyły relacje cielesne z kolesiem, który pewnie obie wyobraża, że o kobiecym ciele jako lekarz wie więcej niż ona :rotfl:
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 11 sierpnia 2022, o 16:49

Nie no, ja też nie neguję tego, ile Bates oddał przysług rodzinie Crawley'ów przez te 52 odcinki. Niektóre z jego dobrych uczynków były wręcz przegięte w swojej szlachetności (wyjazd z byłą żoną, żeby ratować reputację Mary), ale to już może pomińmy. Po prostu mam wrażenie, że on tak naprawdę nigdy nie podniósł się tak do końca ze wszystkich swoich traum, nie udało mu się jakoś tego przepracować, nie próbował ruszyć dalej i patrzeć w przyszłość z nadzieją. Ciągle się nurzał w starych nieszczęściach. A jeszcze los rzucał mu wiecznie kolejne kłody pod nogi, więc z czasem zaczynał się nurzać w jeszcze kolejnych nieszczęściach. A w tym wszystkim ta jego głupia honorowość, szczególnie widoczna po gwałcie Anny. I taka jakby samolubność. Bo przecież to na pewno ON w jakiś sposób ją zranił, to ON jest winien jej zachowaniu i to ON musi natychmiast zejść jej z oczu. Jakby w ogóle nie brał pod uwagę tego, że jego żona ma na co dzień kontakt z całym mnóstwem osób i niekoniecznie z każdym ma super dobre relacje, bo to nawet niemożliwe, więc to na serio może nie chodzić o niego. Jak już poznał prawdę to też zamiast zaopiekować się żoną, poświęcić jej czas, wysłuchać i jakkolwiek pomóc dojść do siebie, on zafiksował się na punkcie wymierzenia osobistej zemsty. I tym sposobem trauma pani Bates stała się kolejną traumą pana Batesa :facepalm:.

I masz absolutną rację w kwestii wręcz zbyt silnego powiązania Anny z Batesem. Faktycznie, gdyby wykreślić jedno z nich z fabuły, drugie kompletnie nie miałoby co robić na ekranie. Trochę jak Tom po śmierci Sybil. Baxter bez Molesleya spokojnie poradziłaby sobie jako w pełni samodzielna postać. On bez niej tak samo. Oboje bez problemu uciągnęliby własne wątki bez jakichkolwiek romantycznych naleciałości. Anna i Bates to takie klasyczne "love interests" i mogą istnieć w zasadzie wyłącznie w tandemie, bo inaczej średnio mają jakikolwiek sens. Wcześniej tego nie zauważyłam, ale bardzo się cieszę, że zwróciłaś moją uwagę na ten fakt, bo w pełni się zgadzam :).

W ogóle, jeżeli chodzi o wyższość moralną Baxter nad Batesem, to niech za koronny argument posłuży mi scena, w której Barrow pokazuje jej ten paskudny ropień na biodrze, a ona dosłownie w sekundę ogarnia całą logistykę natychmiastowej wizyty u lekarza. Thomas mówi wtedy "Nie pomogłabyś mi, gdybyś tylko wiedziała, co ostatnio zrobiłem...", a ona, kompletnie niewzruszona, odpowiada "Doskonale wiem co zrobiłeś. Widzimy się za pięć minut przy tylnych drzwiach...". Wcześniej też potrafiła się o niego martwić. Co mnie w żaden sposób nie dziwi, bo facet serio wyglądał, jakby w przeciągu najbliższego kwadransa miał paść trupem. Cóż, nie jestem pewna, czy Bates zdobyłby się na taką szlachetność wobec swojego największego Nemezis. A nawet gdyby, pomógłby mu pewnie z tą klasyczną dla siebie, zbolałą miną i bardzo niechętnie :).

Jeju, wątek Baxter i Batesa naprawdę stanowi doskonałe pole do porównań przez te rozliczne podobieństwa. Niby oboje siedzieli w więzieniu, chyba zresztą przez bardzo podobną ilość czasu (ona trzy lata, on chyba pięć, choć w tym drugim przypadku mogę się mylić, bo ta informacja została nam podana jeszcze w pierwszym sezonie), nie wiem nawet, czy panie za kratkami nie miały w tamtych czasach jeszcze gorzej od facetów, a tutaj z jednej strony kobieta naprawdę mocno pozbierana psychicznie, ogólnie bardzo życzliwa dla świata, potrafiąca nie tylko zawierać nowe sensowne znajomości, ale też odbudowywać stare na zdrowych warunkach, a z drugiej mężczyzna latami rozpamiętujący nieudany związek, niby mocno lekceważący cały związany z tą odsiadką aspekt poświęcenia, a z drugiej strony mam wrażenie, że ciągle ten aspekt podkreślający i, jakby tego było jeszcze mało, uwikłany w kolejną nie do końca zdrową relację (choć tym razem to on był tą toksyczną osobą). A najgorsze jest to, że ja na samym początku na serio gościa lubiłam :).

Czyli uważasz, że biedny doktor nigdy nie miałby u Isobel najmniejszych szans :)?

Avatar użytkownika
 
Posty: 28665
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:14
Lokalizacja: i keep moving to be stable
Ulubiona autorka/autor: Shelly Laurenston, Anne Stuart

Post przez Fringilla » 11 sierpnia 2022, o 19:09

Uważam, że Isobel za duże miała doświadczenie, aby nie wyciągnąć jednak wniosków z pierwszych tarć.
Tylko w romansach nastolatków dla nastolatków może przejść motyw "jak przypodobać się facetowi, który cię nie szanuje" ^_^
I tylko w romansach dla dorosłych o nastolatkach może się pojawić sensowny motyw, że młody facet rokuje jakieś nadzieje na zmianę zachowań :hyhy:

Bates: no właśnie, żeby nie pomylić cech charakteru (nawet jeśli nieznośnych) z tym, jak się przekładają na zachowanie...

Tak, na koniec chodzi o to:
I tym sposobem trauma pani Bates stała się kolejną traumą pana Batesa :facepalm:.

Takich zagrań nie cenię ^_^ i w tym przypadku nie wiem - i tu lezy problem - czy twórcy to sprzedają jako element modus operandi postaci (i wtedy ok) czy jako motyw znów "opiekuńczego partnera" (no więc, kurcze, nie).
Na koniec to Anna się musiała zająć Batesem.

Między statystycznie najczęstszym przypadkiem, gdy partner zgwałconej kobiety nie robi nic przez odnalezienie się w hierarchii (a faceci wiedzą, komu nie mogą podskoczyć i komu trzeba po prostu "użyczyć" partnerki a komu faktycznie można z kolegami wlać :] aż po "morderstwo z zemsty" jest też faktyczna próba poradzenia sobie z efektami i konsekwencjami, jakie dotyczą w 99% osoby zgwałconej (jasne, nie jest ona nigdy w próżni, problemy tez się rozwiązuje w kontekście jej otoczenia).
Gdyby Green (?) nie zginął, to nie jestem pewna, że Bates rzeczywiście by się ogarnął.

Zarazem nawiązując do Baxter i jej "wyższości" nad Batesem: nie wiem, czy do końca mi odpowiada, w jaki sposób twórcy pokazują tę genderową różnicę "dobre kobiety są opiekuńcze do granic ochrony własnego interesu".
(Anne, Baxter, a jak się nie sprawdzą pod względem samopoświęcenia, to odchodzą: O'Brien, służąca z nieślubnym dzieckiem, służąca prawie-wchodząca-w-romans-z-panem-domu... a taki Thomas, przy całym potencjale na plus i minus, faktycznie nie wypadł).

Szlachetność postaci kobiecych to broń obosieczna...

Na szczęście jest Daisy, która, młoda papla :D jest w stanie artykułować (tak, czasem posługując się prasowymi kalkami) skomplikowane etycznie wybory i zachowania :D
Kurcze, ona jest mega młodziutka przez cały serial, nie ma w teorii nawet 15 lat chyba na początku.

Ale znowu: kolejny problem z twórcami... ta "szlachetność" tych wyżej stojących w hierarchii służących płci żeńskiej w szczególności w konfrontacji z pragmatyzmem ekipy spod schodów... To nie było do końca dobrze scenariuszowo przemyślane, za mało zniuansowania jak na rasową obyczajówkę, za płaska czarno-białość jak na radosną utopię o cudownym zyciu w pełnej symbiozie wszelkich klas.

O, tu kwestia znów Batesa: może i Thomas był okrutny w swych złośliwościach, ale w jego przypadku to był mechanizm samoobrony, a w przypadku kolegi to wyraz poczucia wyższości moralnej i intelektualnej.
Wierzę, że by pomógł zawsze wedle możliwości, ale tak trochę jak lekarz, który by przeprowadził aborcję w przypadku gwałtu, ale przy okazji musiałby zaznaczyć, że się ofiara najprawdopodobniej puszczała lub prowokowała, a przynajmniej była głupia.

To są trudne sytuacje: przy kim człowiek jednak się czuje pewniej - świętoszkowatym Batesie czy pragmatycznym mocno Thomasie... bo taki Carson "dla przyzwoitości i <bo takie są zasady>" zawsze by pewnie wsparł i pomógł ;)

I na początku serio można go było lubić, bo - jak wspomniałam wyżej - serial miał trochę inny format, nie był moralitetem vel słoneczną utopią "i wszyscy długi i szczęśliwie, sparowani konwencjonalnie".
Wtedy skomplikowanie charakteru ma potencjał a nie staje się metodą na robienie dramatozy mającej na celu jedynie emocjonalnie wstrząsnąć widzem "jaki on biedny".

I chyba dlatego Baxter mnie nie irytuje - chociaż ze swoją doskonałością wręcz (no aż za dobrym człowiekiem jest ;) ma potencjał.
Wylądowała w fabule już na etapie konwencji romansowej, więc ok ;)
A Bates i Anna zawiśli pomiędzy obyczajówką a romansem gatunkowo.

Podobnie Hughes i Carson :hyhy: a Mary uratowała, ekhm, śmierć męża :D

PS ok, lekki spoiler, trochę się też powtórzę: na koniec wątek Thomasa wypadł najlepiej jako na postać mocno obecną od 1. sezonu ze swoim słodko-gorzkim finałem (ale z dominacją tego pierwszego ;)
Ale miał tez ogólnie najbardziej dynamiczną ścieżkę i faktycznie w fabule przebył podróż, którą dorównuje jako jedyny spośród służących rodzinie - tylko członkowie rodziny "zasłużyli" na przemiany i rozwój jako postacie, jak się okazuje...

Anna, Bates, Hughes, Carson, Patmore, nawet Baxter i Molesley w sumie się nie zmieniają przez te wszystkie sezony, fabuła jedynie stawia ich wobec kolejnych wyzwań.
Wyjątkiem jest Daisy, ale to dzięki temu, że trzeba było pokazywać, że się zmienia i rozwija, bo dorasta.

***

Jest parę takich seriali,które mają mnóstwo wad, ale zarazem są świetnym materiałem do analiz z nadzieją, że kolejni twórcy nowych iteracji i nie tylko wyciągną wnioski :D
Tak właśnie - powtórzę się z innego tematu - jest z najnowszym Sandmanem w porównaniu do Dobrego omenu (ekranizacji książek tego samego autora... po części :P
Problem w tym, że mamy zły zwyczaj, kultywowany przez pedantów i snobów intelektualnych, utożsamiania szczęścia z głupotą. Według nas tylko cierpienie przenosi w sferę doznań intelektualnych, tylko zło jest interesujące
— Ursula K. Le Guin

 
Posty: 1844
Dołączył(a): 26 grudnia 2017, o 15:13
Ulubiona autorka/autor: Jane Austen

Post przez mdusia123 » 11 sierpnia 2022, o 20:10

No bo w zasadzie taka jest prawda. U młodych ludzi zawsze jest szansa na choćby szczątkowe dojrzewanie i w konsekwencji chociaż częściowe wyplenienie co bardziej wkurzających przywar. A im człowiek starszy, tym bardziej "zasiedziały" w swoich przyzwyczajeniach. A jak jeszcze nigdy wcześniej nie miał partnera na dłuższy czas, wszelkie kompromisy w spornych kwestiach będą osiągane z wielkim bólem :).

Tak jest, gwałciciel Anny miał na nazwisko Green. I po jego śmierci Bates już w zasadzie nie musiał się w żaden sposób ogarniać, bo praktycznie od razu wskoczyliśmy w ciążowe problemy. Kurde no, to naprawdę bardzo przykre, że Batesa to chcieli chronić i ratować absolutnie wszyscy, a "główna zainteresowana", która powinna przecież być w tym wszystkim najważniejsza, została ze swoim bólem i przerażeniem kompletnie sama. Nawet pani Hughes, która opatrywała dziewczynę dosłownie pięć minut po całym zdarzeniu, bardziej martwiła się o to, że John nic nie wie i jest z tego powodu smutny, niż o to, że Anna po czymś takim naprawdę nie da rady sama się pozbierać i przydałoby jej się chociaż szczątkowe wsparcie :facepalm:.

Ja to się w sumie nawet cieszę, że pod koniec dano nam tę próbę "wyleczenia się" Thomasa z homoseksualizmu. To jednak dodało nieco gorzkiego realizmu do coraz bardziej, jak to określiłaś, utopijnych ostatnich sezonów. Podobnie jak wzmianka o jego "niemiłym" ojcu. I serio zaczęłam chłopakowi współczuć, kiedy zobaczyłam jak się błąka w tej ostatniej serii pomiędzy kolegami, chcąc być jakkolwiek użytecznym. Chociaż nadal uważam, że na tym etapie ten powszechny ostracyzm wobec niego jakoś tak średniawo pasuje :hyhy:.

Mnie w zasadzie ta idealność Baxter w żaden sposób nie przeszkadza. I nie przeszkadzała mi w żadnym momencie historii. Może po prostu nigdy jej nie odbierałam jako osoby pozbawionej wszelkich skaz. Bo fakt, jest super sympatycznym człowiekiem, ale jednocześnie ma też swoje za uszami, coś ją tam troszeczkę uwiera. W ogóle to jest naprawdę zadziwiające, że jak porównamy sobie relacje Anna&Bates i Carson&paniHughes, a nawet Mary&Talbot z relacją Baxter&Molesley to wyjdzie na to, że najwięcej "ognia" miał w sobie ten wątek, który w fiale serialu nie do końca objawił nam się nawet jako stuprocentowo miłosny :).

O właśnie! Świętoszkowaty Bates! Tego określenia mi brakowało :)!

Tak, też mi się wydaje, że w pierwszym odcinku Daisy miała nie więcej niż piętnaście lat. Tym bardziej, że była też najniżej w całej hierarchii służby. Musiała tam krótko pracować :).

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Oglądamy!

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość