A tymczasem my radośnie brniemy dalej w
DA. Jako że jesteśmy już za połową 3 sezonu, a więc i prawie na półmetku całego serialu, poniżej pokuszę się o "krótkie" podsumowanie.
1. Po pierwsze cała ta silna chemia, która była pomiędzy Mary i Matthew w chwili, gdy nie mogli oni być razem, jakoś tak totalnie wyparowała, kiedy tylko młodzi nałożyli sobie obrączki na palce. Serio, to nowożeńcy, a ja odnoszę wrażenie, że patrzę na parę z czterdziestoletnim stażem. Może jeszcze nie są sobą totalnie znudzeni, ale...gigantycznego żaru namiętności to też tam za bardzo nie ma.
2. A skoro mowa o parach z długim stażem...Cora i Robert. Ten ich głęboki kryzys małżeński z II sezonu był nam tak bardzo niepotrzebny. Ja rozumiem, że Robert czuł się sfrustrowany faktem, że w czasie wojny pełnił rolę raczej oficjalnej maskotki swojego pułku, a nie rzeczywistego przywódcy. Dodatkowo Cora dosyć szybko znalazła sobie w tym wszystkim jakieś konstruktywne zajęcie. Ale jak to możliwe, że z pary tak ogromnie zakochanej w sobie w I sezonie nagle przerodzili się oni w parę na skraju rozwodu? Później oczywiście ich relacja poprawiła się w zasadzie od tak, bo Cora zachorowała na Hiszpankę i Robert miał wyrzuty sumienia z tego powodu. I w trzecim sezonie mamy dokładnie to samo. Po śmierci Sybil Cora prawie znienawidziła swojego męża, ale wystarczyło parę słów od doktora Clarcsona, żeby w zasadzie z miejsca mu wybaczyła. W następnym odcinku pewnie znowu będą sobie spijać z dzióbków. W ogóle to strasznie nie podoba mi się to, w jaki sposób aktorka, która wciela się w postać Cory odgrywa sceny, w których jej bohaterka rozpacza. Jakieś takie sztuczne to wszystko.
3. Sam Robert też coraz bardziej mnie drażni. No normalnie nic tylko go trzepnąć w ten pusty łeb. Bo wszystko zawsze musi być dokładnie tak, jak jaśnie pan sobie zażyczy. Na każdą propozycję wprowadzenia chociażby minimalnych zmian w majątku reaguje prawie histerią. Ciekawa jestem co by zrobił, gdyby Downton całkiem zbankrutowało. Chyba tylko usiadłby i rozpaczał, jak na prawdziwego szlachcica przystało.
4. Pomiędzy Sybil i Tomem też w zasadzie nie było widać jakiejś głębokiej miłości. Dodatkowo Tom wkurzył mnie tym, że, kiedy tylko zaczęły się nad nim zbierać ciemne chmury, radośnie zostawił ciężarną żonę na pastwę losu w Irlandii i jako pierwszy nawiał do domu teściów, a ona niech sobie dojedzie sama za kilka dni. W dodatku ta para dostała strasznie mało wspólnych scen, więc już w ogóle jak tutaj uwierzyć, że połączyło ich uczucie tak silne, że byli gotowi przeciwstawić się całemu światu, żeby tylko być razem? No nie da się. Podoba mi się za to męska przyjaźń rozwijająca się pomiędzy Bransonem i Matthew. Niestety tę sympatyczną relację, z wiadomych powodów, również za moment szlag jasny trafi.
5. Edith pragnie się jakoś rozwijać i być bardziej niezależna. No i bardzo fajnie. Szkoda tylko, że później i tak wszystko rozbije się o kolejne rozpaczliwe poszukiwanie faceta, który ewentualnie chciałby się z nią związać. I o totalnie bezsensowne ukrywanie nieślubnego dziecka.
6. Boże kochany, jak ja w tym momencie NIENAWIDZĘ Carsona. Ależ on pogardza ludźmi, którym w życiu coś się nie udało. Ethel była wkurzająca jako trzpiotowata pokojówka, ale serio? Ten facet naprawdę wolałby, żeby honorowo umarła z głodu razem ze swoim malutkim synkiem? Wtedy poczułby się lepiej, bo mógłby powiedzieć "Dokonała złych wyborów w życiu i musiała ponieść tego konsekwencje. Jedynie dziecka żal." i zapomnieć na wieki o tym, że ktoś taki jak Ethel Parks w ogóle istniał?
7. Bardzo ładnie ze strony pani Patmore, że zdecydowała się chociaż w minimalnym zakresie pomóc Ethel. Wprawdzie później lekko rozdrażniła mnie tym, że zrugała Ivy za tę odrobinę różu na policzkach, ale rozumiem, że w roku 1920 takie rzeczy mogły jeszcze wywoływać pewne oburzenie. W szczególności wśród starszego pokolenia. Tym bardziej, że mówimy o prowincji, a nie wielkim Londynie.
8. Powoli tak troszeczkę zaczynam też rozumieć, dlaczego Thomas źle odczytał sygnały wysyłane mu przez Jimmiego. Ten chłopak naprawdę powinien jakoś dyskretnie dać Borrowowi do zrozumienia, że całkiem go lubi, ale mimo wszystko nie jest zainteresowany romansem. A tymczasem on psioczy na niego tylko do O'Brien.
9. Daisy też mnie wkurza. Tak ogólnie. Strasznie antypatyczna postać.
10. Za to wątek Anny i Batesa całkiem mi się podoba. Myślałam, że będzie strasznie nudny, że będę zasypiać, ale na całe szczęście jakoś tak jest wmieszany w całą resztę, że w ogóle mnie nie irytuje.
To takie moje podsumowanie na szybko wszystkiego, co do tej pory rzuciło mi się w oczy, jeżeli chodzi o prowadzenie takich bardziej konkretnych wątków
.