Ja wiem, że zanudzam tym postulatem, ale: proponuję nie trzymać się kurczowo konceptu, że cokolwiek w romansach historycznych "dobrze" oddaje "tamte" czasy
Bo w ten sposób jeszcze bonusowo nie uda nam się tego gatunku wybronić w mainstreamie
A zarazem...
Przy okazji Bridgertonów i długiej kariery Julii Quinn polecam jak zawsze:
Stephen Fry on the enduring appeal of Georgette HeyerIn the matter of period dramas it is a truth universally acknowledged that a period film or TV show tells you more about the period in which it is made than the period in which it is set.
https://www.theguardian.com/books/2021/ ... ette-heyerPosunęłabym się dalej niż Fry.
Jako fanka teorii "romans należy do gatunku fantastyki"...
Ta szkoła imienia Georgette Heyer wiele ma na koniec wspólnego z... rany... szkołą Herberta, pisarza ze sfer stricte fantastyki: jego Diunę inspirowały nie tylko źródła ówczesne ale i opowieści choćby współczesnej sobie Lesley Blanch, która osobiście podróżowała po krainach, gdzie 100 lat wcześniej miała miejsce "święta wojna" prowadzona przez społeczności będące inspiracją dla konceptu Fremenów i całego legendarium świata Arakis.
Na marginesie: chodziło o Kaukaz i wojny mieszkańców z napierającym Imperium Rosyjskim...
I swego czasu, ale i dziś, nieprzypadkowo pojawiał się Herbert jako przeciwieństwo Tolkiena jako autorów inspirujących dwie odmienne podejścia do fantastyki: opowieść o
światach, jakie mogłyby istnieć (Herbert), bo świat, który znamy, pokazuje różnorodność i możliwości, a
świat, jaki byśmy chcieli, aby istniał (Tolkien), bo... świat, który znamy, pokazuje różnorodność i możliwości
Sądzę, że jako fanki romansów historycznych w momencie prób ekranizacji jesteśmy rozdarte między Julią Quinn a Georgette Heyer, tylko że nie zawsze zdajemy sobie sprawę, że Quinn koncepcyjnie bliżej do Tolkiena a Herbert pisał w duchu powieści Heyer
Przy ekranizacji: albo "wierność realiom", która z założenia już jest nieobecna u Quinn (!) podążającej ścieżką fantastyczną Tolkiena, albo wierność pierwowzorowi literackiemu, co na koniec jest paradoksalnie niemożliwe, bo minęło 20 lat i pierwowzór nie spełnia wbrew pozorom oczekiwań współczesnych odbiorców -
Quinn to nie Heyer...
But there is another style of literary historical fiction whose project it is to research and reproduce the airs, modes and everyday details of a period with so much authenticity that you might almost be reading an author of that age. Georgette Heyer stands as first among equals in this approach. Give or take a few changes of typography and spelling, it is not beyond the bounds of possibility that an early nineteenth-century reader could pick up her book Venetia and consume it as if it were a creation of their time.
I nie, Quinn nigdy nie spełniała powyższych kryteriów, już Eloisa James próbowała, ale - ze względu na wymogi czytelniczek! - zmodyfikowała swoje podejście
Sądzę, że czytelniczki poszukujące wiernego odwzorowania opowieści Quinn znajdą w końcu inne medium tworzone na trochę innych zasadach, aby stworzyć zadowalający koncept.
Ale nie będzie to wysokobudżetowy serial "dla wszystkich" na popularnej platformie...