Uaaa...
Nie myślcie sobie, że pominę taki watek i nie podzielę się obowiązkowo obszernymi nudnymi i nieskładnymi wynurzeniami
(no i: szuwarku,,, jak tak można... komórka... w teatrze... podpadniesz Melpomenie
Ja tylko na początek nadmienię, że bynajmniej nie wyznaję się na strukturach kontraktowych artystów w Korei, bo to mega skomplikowane jest, a jeśli już, to znam trochę plotek z Japonii
aczkolwiek wciąż
Struktura zysków i wynagrodzeń jest szalenie ciekawa, ale... ja nawet nie jestem dobrze obeznana z naszą polską tak, aby się wypowiedzieć... a też dzieje się wiele, nawet jeśli nie mamy nawet ułamka rozmachu koreańskiego.
I szkoda, że u nas się o tym za bardzo nie dyskutuje - to wyszło choćby przy słynnym konflikcie CD Project vs Andrzej Sapkowski
I zrozumieniu, kto komu ile i dlaczego.
Chociaż ogólny mechanizm, jak to w kapitalistycznym neoliberalnym systemie pozostaje ten sam:
kasę zgarnia "góra" i górny management, narzędziem podstawowym jest
ciągła restrukturyzacja i
outsourcing oraz
zniechęcanie do zakładania związków zawodowych i stałe wypychanie na kontrakty zdejmujące wszelką odpowiedzialność za dobrostan pracowników z tych u góry
plus w krajach tzw. peryferyjnych (chociaż tu Korea ma status skomplikowany) sprzedawanie przeświadczenia, że
dobry pracownik ma się zarzynać w pracy (14 h na dobę to wręcz za mało) plus "sam wiedział, wco się pcha" (tak jakby istniały alternatywy) czyli trzymanie wszystkich podległych na paluszkach.
Znajome, nie...?
Co można spokojnie w dramach zaobserwować.
W ramach tego tworzy się cały system wspomniany przez szuwarek, czyli "odpracowywania" jak w XIX-wiecznej powieści
"bo w ciebie zainwestowaliśmy". Przy czym... no... jak się człowiek wczyta w szczegóły... brrr...
I budowane przeświadczenie
płacę/wymagam na linii: reklamodawca.agencja, reklamodawca/artysta, agencja/artysta, korpo/agencja, korpo/udziałowcy, a na koniec, i to jest najsmutniejsze: odbiorcy/artysta... a w szczególności
fandom/artysta Tu jest pewna koncepcja wypracowywana w fandomie międzynarodowym (bo to zwykle na styku kultur się pojawiają rozsądne rozwiązania, gdzie jest choćby granica między fangerligiem
"jakby było fajnie, jakby się Główni Aktorzy zeszli jak Główni Bohaterowie", do którego w sumie Fandom Ma Prawo (bo prawo do fantazji i kinku) ale jak zarazem sensownie nie przenosić tegoż fangerlingu/fanbojlingu
do sfery, gdzie dokucza się tym realnym osobom - np. na spotkania fanowskie, na bezpośrednie profile społecznościowe twórców/aktorów. I jak tworzyć treści zdrowo rozdzielające zabawę fikcją z wchodzeniem z butami w życie twórców.
Bo to się da zrobić tak, żeby nie było toksyczne... Znaczy: ja wierzę
Hm jestem ciekawa, czy jakis dobry dokument o Big Hit i ogólnie k-przemyśle już powstał... serio, bardziej w literaturze i dokumencie analizującym zjawiska orientuję się przy casusie Japonii...
I to właśnie przekłada się na
system kontroli vel dormitoryjny wyżej omawiany...
Dlaczego tak jest? Bo
Się Opłaca Górze! To jasne.
Chociaż ok, jest też...
Życie wspólnotowe i tradycja...Hm,
prywatność... to jest coś mocno zróżnicowane kulturowo - potrzeby są tu... różnie kształtowane i różnie zaspokajane...
to trudna sprawa, bo równie dobrze możemy dyskutować o różnicach choćby w Europie - mnóstwo dla nas oczywistych postaw i zachowań jest dziwne już 500 km dalej... Nie ma "normalności" samej w sobie pod tym względem.
Po pierwsze to wciąż społeczeństwo wychowywane w
kulturze wielopokoleniowej rodziny i wspólnego lokalnego mieszkania, także pod względem przynależności klanowej czyli szeroko pojmowanej rodziny - coś, czego u nas już dawno nie ma (zniknęła "klanowość" jeszcze w XVIII wieku w sumie).
Po drugie to wciąż społeczeństwo nastawione na
wspólnotę / kolektyw w rozumieniu wschodnioazjatyckim - tu faktycznie się trochę kulturowo zderzamy co do rozumienia interesu wspólnoty/grupy.
Np. starannie zbudowany system uzasadnienia, dlaczego, jeśli chcesz stworzyć zgraną grupę, musisz... cały czas tę grupę zgrywać.
Logiczne. Ale jeśli jest się nastawionym na taki a nie inny wynik, dziś panuje przekonanie, że to najlepsza ścieżka.
I serio, korpo na Zachodzie mega zazdroszczą, że "u nas" tego nie mogą robić na taką skalę...
No i system zarządzania artystami/idolami popkomercyjnymi mocno jest tu zbliżony do
zarządzania armią też kulturowo - a mamy w Korei system poborowy. Skoro akceptujemy, że wrzuca się ludzi do militarnej wspólnoty...
Po trzecie: Koreańczycy mają za sobą
historię ciężką (kiedyś przy okazji definicji "j-dramy/k-dramy" chyba Was zanudziłam tym
acz podobną do nas: całkiem niedawno wyszli z systemu zarządzanego przez w sumie juntę wojskową (a la nasz "stan wojenny")
- jest parę ciekawych dram, acz bardziej filmów o tym okresie, szczególnie lat 80., ale też dopiero powstają ostatnimi laty... trauma ostra;
polecam
Reply 1988,
Signal,
Tunnel,
Life On Mars (kocham!) i ciężej
1987: When The Day Comes plus świetny
Taxi Driver; i ostatnia kontrowersyjna
Snowdrop.
O, i wspomniany
Healer nawiązuje też...
... i po drodze ku systemowi demokratycznemu - obecna
Szósta Republika - zaliczyli ostry kryzys ekonomiczny w latach 90.
Plus to tak, jakby
Koreańczycy wyszli z cienia wojny o pokolenie później niż my - u nas działania wojenne zakończyły się jednak w '45, a u nich Wojna w Korei trwała do 1953, a potem to, co my mieliśmy jako "zimną wojnę" to oni bardziej jako "ostry arktyczny dzień", gdy połowa rodziny po drugiej stronie granicy robi u siebie reżim na skalę turboStalino-Hitlera...
A jeszcze w 1. połowie XX wieku zaliczyli odpowiednik naszych rozbiorów pod japońską okupacją, i to w wersji mega, bo jednak rasizm Japończyków w relacji do Koreańczyków to... no, porównując z koszmarną wiecznie-imperialistyczną Rosją i eugenicznie-uporządkowanymi-Niemcami/Austriakami (i naszymi własnymi polskimi tendencjami do olewania w najlepszej wersji Litwinów, Białorusinów i Ukraińców oraz Żydów choćby, że o innych nie wspomnę) to u nas bywała prawie sielanka jeśli chodzi o rasizm i prześladowania...
Tu poleca się choćby
Mr Sunshine o początkach kolonizacji... i
Chicago Typewriter w latach 30.
A, i jest jeszcze taki element w tej układance o
ksenofobii i rasizmie (a zarazem mocnej wspólnotowości): Koreańczycy są niby kulturowo podobni Chino czy Japonii z naszej perspektywy, ale... jednak nie
Mają kompletnie odrębny język (tak na skalę światową - to
język izolowany, nie należy do żadnej "dużej rodziny" jak np. polski należy do słowiańskiej, a ogólniej - do indoeuropejskiej
plus mieszkają na półwyspie, więc odrębność zawsze, mimo kontroli sąsiadów, była mega mocna.
Ba, ich alfabet to świeża (jakieś 500 lat) autorska totalnie sprawa,tacy są niezależni kulturowo
Jakby porównać z Europą, to tacy Węgrzy: ugrofińska językowo społeczność otoczona językami z totalnie odrębnej rodziny indoeuropejskiej (przy czym Węgrzy mają kuzynów językowych na północy kontynentu przynajmniej, no i nie są geograficznie mega wyizolowani
Więc ja i tak jestem pod wrażeniem ich podróży ku otwartości...
Czyli: trzymanie się razem, wspólnotowe, ma bardzo głęboką tradycję, na której opiera się wręcz surwiwal.
Po czwarte: kasa indywidualna vel oszczędność. Rozsądne zarządzanie "na przyszłość" wiąże się też z doskonale rozumianą wspólnotową oszczędnością... a wspólnotowe mieszkanie jest tańsze pod wieloma względami, więc lepiej, żeby dzieciaki mieszkały razem
Czyli: zrozumienie i wsparcie społeczne dla takiego stylu.
Kult "własnego mieszkania" w Korei obecnie nie wynika z potrzeby prywatności jako takiej ale bardziej jest powiązany z kultem wysokich zarobków (a nie satysfakcjonującej pracy) czyli ocena sukcesu życiowego na podstawie kasy i stanu posiadania (tzw. "społeczeństwo na dorobku") jak u nas.
Chcesz pokazać w rodzinie, że dziecko dobrze wychowane i osiągnęło sukces? Musi mieć mieszkanie, nawet jesli w nim nie mieszka
Bo "to dobra inwestycja".
Podsumowując...Ale... hm, jak na początku: duże zróżnicowanie kulturowe pokazuje, że to zarazem coś, co się nieustannie zmienia przez presje grup, indywidualnych osób, danych lobby, politykę edukacyjną realizowaną lokalnie lub krajowo... i media właśnie.
Sami Koreańczycy bardzo intensywnie o tym dyskutują i zmieniają, analizują swoje potrzeby i co im się podoba w realu a co w fikcji, jak same pisałyście (i że w samych produkcjach to widać).
***
To jako PS: no właśnie temu
służą media, aby naświetlać, poddawać pod dyskusję, poruszać ważne tematy - i chyba najlepiej pokazuje to, że koreańskie społeczeństwo jest jednak nastawione demokratycznie i wolnościowo, skoro za pomocą mediów (i je tworząc i je konsumując), lepiej już gorzej, krytykuje status quo i wymusza ewolucyjnie zmiany na lepsze (a że nie jest pod drodze łatwo... no... nigdzie nigdy nie jest, tu nie jesteśmy pod żadnym względem w sumie lepsi).
Ba, pewnie u nich tempo zmian i intensywność dyskusji relatywnie jest o wiele większe, bo... no... kasa... jak rocznie powstaje N-dziesiąt wręcz dram i filmów o Ważnych Tematach szeroko dyskutowanych w SNS i w większej populacji niż u nas, to i efekty są... większe...
My mamy chyba
Klan i filmy a la
Kler raz na jakiś czas, a maks "otwierania oczu społeczeństwu" to jakość filmów Vegi
A w Korei od ręki można wymieniać, zaczynając od tytułów zapodanych przez Hobbitkę i joakar
I czasem to jest tak, że trzeba najpierw przełamać tabu w ogóle mówienia o pewnych zjawiskach (np. wspomniane "dziecko mordercy" albo "jak kobieta może osiągnąć faktyczny sukces zawodowy"), aby móc je zacząć odczarowywać...
Tak, dokładnie jak w Bollywood...
Tak, wyniki obecnych wyborów są... no, backlash.
Klasyczne "najciemniej jest tuż przed świtem". Jak u nas z prawami kobiet: wszystko trzeba wywalczyć, żadna siła polityczna u władzy niczego nie poprze tak tylko dla przyzwoitości... a wręcz chyłkiem zabierze i będzie udawać, że "waszego płaszcza nie mamy".
Ale skoro się boją, to znaczy, że zmiany faktycznie zachodzą.