Selekcja (cykl) - Kiera Cass (•Sol•)
Napisane: 18 października 2018, o 18:50
Jestem zaskoczona jak dobrze Rywalki wpisały się w mój gust.
Spodziewałam się repety z Igrzysk śmierci (reality show w antyutopijnym świecie) pomieszanych z czymś w stylu Rolnik szuka żony (reality show o szukaniu żony), a dostałam przyjemną powieść bez wielkich sensacji i rozlewu krwi o ludziach wzbudzających sympatię.
Spodziewałam się wielkiego miłosnego trójkąta, a póki co America nie próbuje grać na dwa fronty, albo nie jest rozerwana między panem A, a panem M.Są jeszcze dwa tomy więc wszystko się może zdarzyć gdy głowa pełna pragnień, ale póki co - dram nie ma.
America nie rozpacza po facecie który w zasadzie nie zasługuje na jej łzy. Daję sobie możliwość zmiany zdania o Aspenie, ale póki co to Maxon skradł moją sympatię (serce jeszcze nie) i liczę, że Ami i on stworzą parę marzeń Aspen miał swój moment i spartolił po mistrzowsku.
Nie znosząc postapo/antyutopii polubiłam świat Illei, mimo kast i podziałów społecznych, nie odbiega on drastycznie od sytuacji panującej w naszym świecie jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Bo czymże innym jak nie mezaliansem są małżeństwa między klasami? Czymże są Jedynki i Dwójki jak nie szlachtą i miłościwie panującymi? A wszyscy poniżej Szóstki chłopstwem i biedotą? Uwspółcześnioną wersją, trochę inną, ale nadal liczne cechy wspólne odnajdujemy.
Planuję kolejne tomy, jestem ciekawa jak to się potoczy.
Liczyłam co prawda, że w ramach tych całych Eliminacji dziewczyny będą zobligowane do większej ilości aktywności, że książka głównie na tym będzie polegała, a niestety jest to jeden z jej elementów. Ważne, że mimo niespełnienia początkowych moich oczekiwań, jestem zadowolona
Idę czytać Elitę Maxon, liczę na Ciebie!
Ależ mnie ta America wkurzyła w tym tomie!
Ale Maxon też... Pokładałam w nim wielkie nadzieje a on się łajdaczy jak wioskowa lafirynda. Rozumiem, że póki Ami mu nie powie definitywnie tak, to musi brać pod uwagę inne opcje, ale no bez przesady!
A sama Ami to też lepszy numer. Zazdrosna o baby kręcące się przy Maxonie, mająca do niego pretensje że z tą czy ową rozmawia czy spędza czas a sama co robi?
TAK, obściskuje się po kątach z Aspenem. Podwójna moralność hip hip hura!
Na szczęście poza tą uczuciową sinusoidalną karuzelą, która męczy jest też wątek lekko sensacyjny. Rebelianci i ich motywacje. O co walczą dokładnie? Czemu służą ataki? Czego szukają?! To mnie bardzo ciekawi i bardzo chcę się tego dowiedzieć.
Liczę na rozwiązanie w ostatnim tomie, takie definitywne, nie pozostawiające wątpliwości
Drugi tom bardziej ma konstrukcję klasycznych rozterek w wielokącie miłosnym, co odrobinę męczy. Jednak będąc nastolatką chłonęłam takie rzeczy, teraz wolę szybszą 'kawę na ławę' i wierność.
Liczę też na to, że w tomie trzecim nie będę miała ochoty zamordować żadnego z bohaterów i tak Ami jak i Maxon podejmą mądre i dorosłe decyzje.
A zło zostanie ukarane. Bo zło jest, potężne i groźne, któremu najwyższy czasu uciąć łeb przy samej...
Doszłam do finału historii Maxona i Ami. Szybko, bo ciekawość pchała mnie z siłą perszerona, ale nie mogę powiedzieć, że jest to dzieło wybitne.
Pierwszy tom był zaskakujący, drugi lekko sztampowy. Trzeci... Z jednej strony to ciąg dalszy uczuciowej sinusoidy, z drugiej lekka nuta sensacji i rozlew krwi. I śmierć.
Zdecydowanie za dużo umierania i jak jeszcze niektóre ofiary naprawdę rozumiem, tak dwie z nich - pani Cass, pani się rozhulała. Niepotrzebnie. Bo jedna z nich to sztuczne wydłużenie książki, oraz brak pomysłu jak inaczej, sprytniej Ami mogła odkryć pewną tajemnicę.
Odkryć, dobre sobie. Podana jej została na tacy, bo mimo wszelkich znaków na niebie i ziemi nie zauważyła.
A podobno ona taka mądra, sprytna itd. Tu w nią zwątpiłam.
Maxon mnie zirytował w pewnej chwili koszmarnie. Ami irytowała w wielu. Właściwie oboje sobie robili pod górę i rzucali kłody pod nogi, a odrobina dobrej woli z obu stron załatwiłaby całą książkę w epilogu do tomu drugiego. No albo jakiejś zgrabnej połówki zwanej dodatkiem.
Jedynie Aspen w całym tym burdlu był wierny sobie i nie kręcił.
Dobrze się bawiłam z tą serią. Jest to bardzo niewymagająca ale jednocześnie miła lektura, zwłaszcza na chwile, gdy naprawdę nie chce się myśleć i skupiać. Pewnie nastolatki znajdują w tym więcej, ale w końcu do nich adresowana jest Selekcja
Żałuję, że Cass nie zakończyła swej przygody z panującymi w Illei na trzech tomach. Żałuję, bo wtedy nic nie kusiłoby mnie by sięgać po Następczynię.
A Następczyni to książka będąca dla mnie drogą przez mękę.
Dawno już nie spotkałam bohaterki tak zadufanej w sobie, zarozumiałej i wywyższającej się.
Mając w pamięci Eliminacje które połączyły Maxona z Ami obserwowałam poczynania Eadlyn co krok łapałam się za głowę. Owszem, ona ma mieć poczucie własnej wartości, ma być królową, ale zarazem zgubiła gdzieś empatię zyskując w jej miejsce masę egocentryzmu. W zasadzie i to i to na E...
Jak dwójka tak mocno sympatycznych i troskliwych ludzi mogła wychować takiego potwora?
Książka to główne monolog wewnętrzny naszej cudownej bohaterki, a w nim zachwyty nad sobą, przekonywanie siebie samej, że jest lepsza od innych i tego typu przyjemności.
Poza nią naprawdę żadnemu z bohaterów nie mogę zarzucić, że jest nijaki. Synowie monarchom udali się znacznie lepiej. Widocznie zagarnęli pulę dobrych genów, wady zostawiając swojej jedynej siostrze.
Bardzo usatysfakcjonował mnie pewien list w końcówce. Wreszcie może ta wiedźma przejrzy na oczy...
Liczę na wielką przemianę, serio.
Nie pozostaje mi teraz nic innego jak sięgnąć po Koronę i trzymać mocno kciuki, żeby było lepiej. Musi być.
Bo poleje się krew, która zmiesza się z pianą idącą mi z pyska.
Księżniczka się obudziła. W końcu!
Nie straciła wszelkich swoich negatywnych cech, bo nadal zarozumiała jest, ale wreszcie naumiała się w empatię. Najwyższy czas, bo zajęła ważne miejsce w swoim państwie.
Decyzję też podjęła piękną i szlachetną. Nie wierzę jej tak do końca że altruistycznie wszystko robiła, ale ma przebłyski bycia człowiekiem. Eadlyn po prostu dorasta.
Ale, ale. Kiera Cass zrobiła kilka rzeczy których jej tak lekko nie wybaczę.
Maxon i Ami zostali przedstawieni jak stetryczałe stare dziadki. A ileż mogą mieć lat? 40? No max 45. A chwilami wrażenie miałam jakby mieli po 90 co najmniej. Szkoda, bo ich bardzo lubię a przez to zdziadzienie ich obraz się skrzywił.
Kolejna rzecz. Nadal ta książka, jak jej poprzedniczka, to pitolenie o polityce o tym jaka to Eadlyn jest cudna, albo jaką to ona ma rolę. Super. Ale to nadal miał być romans. A romansu to tu jak na lekarstwo. Właściwie z TYM JEDYNYM to ona romansowała tak, że ja w ich związek jakoś nie wierzę.
Uroczo jest rozwiązany pewien romans niestandardowy, ale nadal - uboguśko w tej kwestii. To bardziej wzmianki, że coś jest na rzeczy niż faktyczne przedstawienie sprawy.
W trzech pierwszych tomach wielkiego kotłowania nie było, ale tutaj to już w ogóle. Oni się nawet za bardzo tam nie całują!
Między rodzicami Eadlyn chociaż była chemia. A między nią a wybrankiem... Ech.
Nie mówię, że go nie polubiłam, bo tak nie jest. Tylko, że naprawdę długo nie ma żadnych przesłanek, że to mógłby być on. Chociaż autorce jakimś cudem udało się czytelnikowi trójkąt miłosny zasugerować. Przy tak chytrze wydzielanych scenach miłosnych i stojących przy miłosnych to naprawdę sztuka.
Za mało eliminacji w tych eliminacjach. Na dodatek nie ma jakiegoś takiego poczucia zagrożenia, czegoś co jest wyraźnym problemem, jak w pierwszych trzech tomach rebelianci. Tutaj niby są zamieszki, ale nie robią wrażenia.
Powtórzę to co pisałam przy Następczyni. Kiera Cass zrobiłaby lepiej zostając przy historii Maxona i Ameriki.
Dwie kolejne przeczytać musiałam, bo miałam dziwne parcie wewnętrzne i teraz bardzo się cieszę, że w końcu mam to za sobą. Mogę się z czystym sumieniem wziąć za coś znacznie ciekawszego